Miesiąc temu rozstałam się z facetem, w zasadzie to on mnie zostawił. Rzucił z dnia na dzień i wmówił, że to moja wina. Pisałam, prosiłam, przepraszałam... Upokorzyłam się na nic. On nieugięty. Dziwiłam się jak może nie zastanawiać się co u mnie, co robię, gdzie jestem, że tak łatwo mu przyszło rozstanie ze mną.
Po miesiącu próśb i błagań stwierdziłam, że czas stanąć na nogi. Umówiłam się z chłopakiem. Już na spotkaniu on zaczął do mnie pisać czy się dobrze bawię i że szybko się pocieszam. Na pożegnanie pocałowałam się z chłopakiem, z którym się spotkałam, jednak pocałunek ten żadnego znaczenia nie miał. Chłopak, gdy dotarł do domu pisał, że dziękuje mi za miły wieczór i ma nadzieje, że pocałunkiem mnie nie przestraszył... I się zaczęło. Były zaczął mnie wyzywać od łatwych, że się pocieszam, a on "MYŚLAŁ, ŻE NIC NIE CZUJE ALE SIĘ POMYLIŁ, BO MNIE KOCHA I TERAZ PŁACZE PRZEZE MNIE". Powiedział, że nie chce mnie znać i już na pewno o tym nie zapomni.
Kurde, chłopcze, cały miesiąc to ja płakałam i się płaszczyłam. Kocham go,ale chciałam jedynie zrobić w końcu pierwszy krok do zapomnienia o nim o co sam prosil.
Teraz znowu doprowadził do sytuacji w której to ja mu się tłumaczę i wyszłam na tą najgorszą.
Co on odwala?