Wielu z nas przeklina samotność tylko dlatego , że nie potrafi się w niej odnaleźć w tej sytuacji w której jest w tu i teraz .
Sęk w tym , że samotność ma swoje przyczyny a depresyjne szukanie ludzi moim zdaniem jeszcze ich odciąga a już na pewno poczucie się gorszym przez to , że jest się samotnym .
Samotność daje możliwość do lepszego poznania siebie ogólnie wielu znakomitych ludzi w samotności odnaleźli największe szczęście .
W samotności chodzi o to by nie czuć się w niej samotnym i szukać kluczy wiedzy to możliwość rozwojowa by nie zabijać bezużytecznie czasu w jak to jest źle samemu i przykro tylko szukać kluczy do lepszego samopoczucia i lepszego poznania siebie samego i pracy nad sobą by dobrze wykorzystywać czas by płynął dobry prąd bo człowiek ma moc bo może wykorzystać to bo może zrobić tego dar .
To wszystko prawda, ale nie znaczy to, że nie bywa trudno.
Nauczyłam się dawać sobie radę sama, wyszłam do ludzi, ale teraz znowu trochę pusto się zrobiło i boli, co tu kryć.
Ale podejmę to wyzwanie.
Temat w sam raz dla mnie . Chociaż chyba nie jestem w stanie się z tym pogodzić, że powinnam tak zyć - sama. Już chciałam utworzyć nowy wątek pod tytułem: Jak skutecznie (najlepiej na całe życie) przestać chcieć być w związku i stać się zimną oraz wyrachowaną.
Mnie teraz przeraża fakt, że kiedys pokocham samotność. I to dziwne, bo zawsze (odkąd pamiętam) wiodłam życie samotnika i bardzo to lubiłam (oczywiście nie wykluczało to bycia w róznych związkach). Ale odkąd od jakiegoś czasu odkryłam, czego chcę, to samotność jest nie do zniesienia Taka pustka.
Spotykasz się z przyjaciółmi, imprezujesz, pracujesz, masz pasje i ... wracasz do siebie. PO CO TO ROBIĆ? Dla kogo? Jeśli nie można się z nikim podzielić tymi pasjami (i nie mówię tu o braku znajomych, czy wielu serdecznych przyjaciołach), to można sobie darować. Na prawdę. Taniej będzie po prostu wyjechać na misje do Afryki. Tam jest taka bieda, że nie bedzie nawet czasu na takie rozkminy.
Jesteś chora i leżysz sama, jasne że wszyscy pomagają i odwiedzaja, ale później sobie w końcu pójdą i jesteś sama.
Czytasz książkę i rozmawiasz o niej z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i ... czujesz, że nie opowiedziałaś o niej nikomu.
Więc, jeśli ktoś znajdzie sposób, jak pokochać samotność, to: stawiam piwo. I pomnik
4 2017-07-18 15:38:28 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-18 15:38:57)
Mnie teraz przeraża fakt, że kiedys pokocham samotność
To zdanie to chyba klucz do problemu. Opieramy się, bronimy, szarpiemy, a to boli. Czytałam trochę porad psychologicznych i przetestowałam na sobie: jeśli pozwolę sobie na ból, nie zagłuszam go na siłę, nie zaprzeczam, negatywne uczucia przemijają szybciej. Więc gdy mnie mocno "przyciśnie", siadam i ryczę. Po pewnym czasie ten stan po prostu mi się nudzi, zwalnia się miejsce na inne sprawy i emocje.
A poza tym, ostatnich kilka lat bycia singlem nauczyło mnie, że gdy mam doła, to ja go mam, a nie on mnie. Kiedyś poddawałam się biernie nastrojom, dziś już nie jestem taka wygodna. Wiem, że to brzmi jak zaprzeczenie poprzedniego akapitu, ale chodzi mi po prostu o to, że trzeba wstać, ruszyć tyłek, coś ze sobą zrobić. Jest tyle rzeczy, na które w związku i natłoku ludzi trudno znaleźć czas. Ksiązki, rower, filmy, gotowaniie... Doba za krótka! Gdy się człowiek skupia tylko na negatywnych stronach samotności, zapomina o możliwościach.
A ludzie są, zawsze się jacyś znajdą. Że to nie jest ten jedyny, że w domu nikogo - no, trudno, nie wszystko można mieć.
Więc, jeśli ktoś znajdzie sposób, jak pokochać samotność, to: stawiam piwo. I pomnik
Pokochac to może za duże słowo, ale lubić samotność mi się udaje - dostanę to piwo? ;-)
Śmiało mogę powiedzieć, że kocham życie - również w samotności, choć to większe wyzwanie.
5 2017-07-18 15:54:32 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-18 15:57:45)
Doła pt. samotność miałam przez ostatnich kilka dni. Wyjechała, być może na stałe ukochana (ośmielę się tak to określić) sąsiadka, towarzyszka wielu radosnych i smutnych chwil. Zakończyła się znajomość z facetem, zanim na dobre się zaczęla. Tudzież parę innych kwiatków.
Ale już mi lepiej, stanęłam na nogi, sięgnęłam do wcześniejszych doświadczeń, bo w bojach z samotnością jestem już nieźle zaprawiona.
Przecież na tych dwóch osobach świat się nie kończy! Dziś rano spotkałam znajomą, starszą kobietę, nastąpiła wymiana zdań typu "co słychać". Opowiedziałam o wyjeździe koleżanki, o tym, że zawsze było do kogo wpaść na herbatę, na co usłyszałam: "Do mnie możesz wpaść". Dowiedziałam się, że kobieta potrzebuje pomocy w zrobieniu zakupów, drobnych pracach - bardzo chętnie się komuś przydam i obiecałam wpaść do niej jutro rano.
Zawsze, zawsze są jakieś możliwości.
Dziś po południu czeka mnie robota przy jabłkach, których pełną siatą obdarowała mnie spotkana wczoraj w drodze na cmentarz (wybrałam się po pracy na grób ojca, "bo w domu ludzie umierają" ) teściowa mojej siostry. Trzeba to przebrać, usmażyć mus i nie będzie czasu myśleć o samotności. Potem zadzwonię do koleżanki poznanej kiedyś przez sąsiadkę - może ją na przechadzkę wyciągnę? A jeśli nie, to koleżanka z liceum została sama w dużym domu po śmierci swojej matki i zawsze jestem tam mile widziana. Obiecała nauczyć mnie kosić trawę na podwórzu
A na wieczór mam ciekawą książkę. I serial zapisany na komputerze przez pewnego Sąsiadunia wciąż czeka, aż go obejrzę.
Ludzie są! Nie będą nas niańczyć 24 godz. na dobę, ale naprawdę nie żyjemy na bezludnej wyspie.
Czasem nasza samotnośc może być wielkim darem. Dla innej samotnej osoby
Piegowata, jakbyś miała teraz ostre randkowanie, albo nowego męża i powiedzmy do tego jeszcze drugie dziecko do odchowania, to chyba byś nawet nie pomyślała o jakiejś samotnej staruszce, nie? A tak, babcia bardziej happy, samotne koleżanki bardziej happy, nieraz jakiś kotek/piesek ze schroniska korzysta na samotności czyjejś nawet
Więc nie ma tego złego... Always look at the bright sight of life
7 2017-07-18 20:38:40 Ostatnio edytowany przez AloneWolf90 (2017-07-18 20:38:57)
Wiecie ze mną bardzo chcę się zaprzyjaźnić sąsiad z naprzeciwka. Powód jest prosty nie ma kompana do picia w piwnicy.
A i dzieli nas 50 lat wieku.
Czekam na lepszych znajomych.
Wiecie ze mną bardzo chcę się zaprzyjaźnić sąsiad z naprzeciwka.
Powód jest prosty nie ma kompana do picia w piwnicy.
A i dzieli nas 50 lat wieku.
Czekam na lepszych znajomych.
A, w takie znajomości, to lepiej się nie plątać Bo potem co go spotkasz, to będzie:
Cooooooo? Ze mną się nie napijesz?! Ze mną...?!
Byłam rano u "babci". Nie dość, że osładzam sobie samotność, to jeszcze trafiła się okazja do zarobienia paru złotych, bo obiecała mi zapłacić za pomoc w uporządkowaniu piwnicy!
A ja uważam, że to, że samotność nas dobija jest naturalną reakcją i normalne jest, że się przed tym bronimy. Człowiek jest istotą stadną i do szczęścia potrzebuje drugiego człowieka. Ja też czuję się samotna. Mam męża, dziecko ale nie mam kontaktu z matką, braćmi i dalszą rodziną. Brakuje mi ich bardzo;( tej pustki nic i nikt mi nie wypełni. Mąż to mąż, córka to córka - nie zastąpią mi reszty rodziny; (
Oczywiście, że takie reakcje są normalne. I to, że się samotność próbuje polubić, to także forma obrony. Ja uwielbiam towarzystwo, ale gdy go brakuje, też trzeba sobie poradzić. Staram się przeżywać pozytywnie te chwile, kiedy jestem sama, ale ostatnio to i łzę uroniłam nad brakiem osób, które są mi bliskie.
A jak długo jesteście już same?
13 2017-07-20 22:01:56 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-20 22:22:26)
Mnie w czerwcu minęły 4 lata, odkąd odeszłam od męża i zamieszkałam sama z synem. Trzy miesiące potem mój syn zdecydował, ze chce mieszkać z tatą i od tej pory mieszkam w pojedynkę.
Różnie mi z tym, ale przez ten spory czas wypracowałam różne strategie radzenia sobie z tym stanem rzeczy.
Dziś jest mi super. Słucham sobie ballad Koryckiego i Żukowskiej, przytupuję w rytm muzyki krojąc jabłka na marmoladę. Tudzież na forum pisząc.
Życie tak już ma: raz uśmiech, raz łzy.
Choć jestem towarzyska, od dziecka lubię spędzać czas ze sobą i coś tam sobie w samotnośći robić, niestraszne mi samotne spacery itd. Tyle że wtedy zawsze gdzieś obok byli mama, tata i rodzeństwo, do pustego domu nie byłam przyzwyczajona.
Mnie w czerwcu minęły 4 lata, odkąd odeszłam od męża i zamieszkałam sama. trzy miesiące potem mój syn zdecydował, ze chce mieszkać z tatą i od tej pory mieszkam w pojedynkę.
Różnie mi z tym, ale przez ten spory czas wypracowałam różne strategie radzenia sobie z tym stanem rzeczy.
Dziś jest mi super. Słucham sobie ballad Koryckiego i Żukowskiej, przytupuję w rytm muzyki krojąc jabłka na marmoladę. Tudzież na forum pisząc.
Życie tak już ma: raz uśmiech, raz łzy.
Choć jestem towarzyska, od dziecka lubię spędzać czas ze sobą i coś tam sobie w samotnośći robić, niestraszne mi samotne spacery itd. Tyle że wtedy zawsze gdzieś obok byli mama, tata i rodzeństwo, do pustego domu nie byłam przyzwyczajona.
To ja prawie 5. Też lubię spędzać czas sama, coś tam sobie robić, ale z kimś też by było miło. Niedługo zapomnę jak to jest być w związku.
Co ja mówię, już zapomniałam
Ale tak naprawdę w sumie nie jest źle. O dziwo. Niedawno do tego doszłam.
Tylko z tymi dziećmi trochę mi szkoda, że nie wyszło. Ale jak mówią nie ma tego złego.
Związek? Niby chciałabym, ale czy aby na pewno?Przyzwyczaja się człowiek do wygody, decydowania o sobie, spędzania czasu jak mu się żywnie podoba.
Ale chętnie bym spróbowała jakiejś dobrej relacji, tylko mam swoje niezbyt wśród panów popularne wymagania.
Związek? Niby chciałabym, ale czy aby na pewno?Przyzwyczaja się człowiek do wygody, decydowania o sobie, spędzania czasu jak mu się żywnie podoba.
Ale chętnie bym spróbowała jakiejś dobrej relacji, tylko mam swoje niezbyt wśród panów popularne wymagania.
Jakie te wymagania? Zaciekawiłam się.
17 2017-07-21 12:29:26 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-21 13:06:43)
Niech się zastanowię
Mam po prostu sporo dystansu i oporów na początku znajomości, a panowie często są niecierpliwi i za wiele sobie pozwalają.
Czasami się zastanawiam czy to nie wina faktu, że jestem też dość bezpośrednia w sposobie bycia rozmawiania. Może to odbierają jako zachętę do zmniejszania dystansu? A może po prostu mam pecha i nie trafiam na to, czego oczekuję? Nie wiem.
Oczekuję zwykłego dobrego wychowania. Nie lubię zbyt szybkiego spoufalania się, chciałabym zbliżać się do drugiego człowieka powoli i spokojnie, poznawać się, spędzać czas nieseksualnie, bo nie od razu Rzym zbudowano. Zacząć od rozmów, potem wzięcia za rękę na przykład... A oni, kurde, chcieliby Rzym mieć już, teraz, zaraz.
No, chyba jestem z wykopalisk, takie czasami odnoszę wrażenie.
A jak długo jesteście już same?
7 lat.Po części z własnej winy.
Wcześniej moje relacje wyglądały inaczej,ale i ja byłam inna.
Na co innego zwracałam uwagę.
Teraz jak tak patrzę wśród rodziny/znajomych/w pracy to mało który mężczyzna mi się podoba.
I nie mam tutaj na myśli wyglądu,tylko zachowanie,które niestety,pozostawia wiele do życzenia.
Zaczynam myśleć,że nie nadaję się już do związku.
Szczegóły mnie irytują,są dla mnie ważne.
Ludzie są! Nie będą nas niańczyć 24 godz. na dobę, ale naprawdę nie żyjemy na bezludnej wyspie.
To są znajomości.
Bliskiej relacji z mężczyzną nie zastąpi koleżanka/sąsiadka,ale oczywiście dobrze,że są wokół nas osoby,z którymi możemy porozmawiać.Tyle,że to....nie to samo.
Sama wyjeżdżam na urlop.Przeważnie kilka dni.
Wychodzę do kina/teatru/koncert.
Robię to,bo nie chcę siedzieć w domu.
Prawda jest jednak taka,że samotny wyjazd to nic miłego.
Można odpocząć ,zregenerować się.
Szkoda tylko,że nie ma osoby obok,z którą można porozmawiać,podzielić się wrażeniami,wyjść wieczorem potańczyć.
Są rzeczy ,których w pojedynkę się nie zrobi .
Samotność jest dobra,jeśli to stan przejściowy.
Jeśli trwa za długo,jak u mnie,wtedy przeszkadza,i to bardzo.
Samotne wyjścia,samotne wyjazdy,samotne wieczory w domu..ile tak można?
Pomijam fakt instynktu macierzyńskiego.
Kiedy się włączy to następuje "ryk duszy'.
Człowiek całym sobą pragnie czegoś,czego mieć nie może.I być może mieć nigdy nie będzie.
Ta świadomość jest straszna.
Czy z samotnością można się pogodzić?
Chyba nie do końca .
Można zaakceptować,nauczyć się z nią żyć,"oswoić",ale pogodzić się w 100% wg mnie nie można.
Zawsze się będzie gdzieś na dnie paliło światełko nadziei:"a może tym razem ".
19 2017-07-24 14:23:47 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-24 14:29:05)
Wcale nie twierdzę, że samotność to sama radość. Ale i w związku ma się trudne chwile. Nawet jeśli to zdrowy związek, a ile jest toksycznych przecież. Wtedy już zupełnie nie warto rezygnować z luksusu niezależności. Ja nie sprzedam tanio swojej wolności.
Wychodzę jednak z założenia, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie mam tortu z marcepanów, ale czy tylko tort z marcepanów oferują w restauracjach? Jest mnóstwo innych dobrych rzeczy.
To boli, bronimy się, opieramy samotności, ale gdy się ją zaakceptuje, zaczyna się dostrzegać inne sprawy. A zamknięcie się w sobie i koncentrowanie na swoim marnym losie jest bardzo wygodne.
W sobotę nie chciałam być sama. Zadzwoniłam do niedawno poznanej koleżanki i zaproponowałam wspólne wyjście. I poszłyśmy, i pogadałyśmy od serca, bo tak lubię i nie chwaląc się, umiem. Wracałam naładowana pozytywną energią, pomimo iż to "tylko" koleżanka. A potem posiedziałam sobie w domu i poczytałam ciekawą książkę. Do czytania książek facet nie jest
Nie doceniamy przyjaźni i innych kobiet. Dajemy sobie wmówić, że tylko w związku kobieta coś znaczy, a to bzdura.
20 2017-07-24 14:27:53 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-07-24 14:30:21)
Rzeczywiście w pojedynkę nie pójdę raczej na tańce, ale można znaleźć jakąś wolną koleżankę. Może nie zawsze, ale są na to spore szanse. Więcej się wybawiłam przez 4 ostatnie lata jako singiel niż przez 10 lat z mężem, który nigdzie się nie chciał z domu ruszyć.
Na urlopie też, jak się ma nieco odwagi, można sobie znaleźć towarzystwo. A takie rzeczy jak kino czy kawiarnia? Z tym już nie mam żadnego problemu. Jak chcę iść sama to idę i już.
A mnie fascynuje samotność, ale z innego powodu. Nie jestem jej w stanie odczuwać. Nie, nie mam mnóstwa znajomych, przyjaciół, nie mam wypełnionego kalendarza spotkaniami czy pracą. Jednak nie przypominam sobie ani jednego dnia w moim życiu w którym czułbym się samotny, a mam 35 lat. Potrafiłem sam wędrować przez góry Kaukazu przze 2 miesiące, prawie do nikogo się nie odzywając i ani na chwilę nie czułem się samotny. Nie potrafie zrozumieć jak u kogoś samotność moze wywoływąć fizyczny ból.
Kwestia świadomości kontaktu z samym sobą. Pracuję nad tym, potrafię być sama i często lubię, ale skłamałabym twierdząc, że nie zdarza mi się negatywnie tego przeżywać. Pochodzę z domu pełnego ludzi, rozmów, ruchu i bardzo mi tego czasami brakuje, bo dziś mieszkam sama.
23 2017-07-25 16:53:39 Ostatnio edytowany przez mergi (2017-07-25 16:54:24)
Potrafiłem sam wędrować przez góry Kaukazu przze 2 miesiące, prawie do nikogo się nie odzywając i ani na chwilę nie czułem się samotny.
A to tacy mężczyźni istnieją?
Przywróciłeś mi wiarę
Ja w swoim otoczeniu mam ludzi,którzy spędzają czas na kanapie i ciężko wyciągnąć kogoś nawet na jazdę rowerem.
Gratuluję wyprawy i zazdroszczę.
Ja nie mam odwagi wybrać się w Bieszczady,a od 2 lat "ciągnie mnie tam jak wilka do lasu."
Marzę o Kazachstanie też.
badkratosz napisał/a:Potrafiłem sam wędrować przez góry Kaukazu przze 2 miesiące, prawie do nikogo się nie odzywając i ani na chwilę nie czułem się samotny.
A to tacy mężczyźni istnieją?
Przywróciłeś mi wiarę
Ja w swoim otoczeniu mam ludzi,którzy spędzają czas na kanapie i ciężko wyciągnąć kogoś nawet na jazdę rowerem.Gratuluję wyprawy i zazdroszczę.
Ja nie mam odwagi wybrać się w Bieszczady,a od 2 lat "ciągnie mnie tam jak wilka do lasu."
Marzę o Kazachstanie też.
mnóstwo jest takich ludzi z bakcylem podróżnika, śmieszne ale ja w swoim otoczeniu nie mam innych, dla nich weekend spędzony przed TV to największa kara.
Zdażyło mi się też podróżowac 3 miesiące sam po Nowej Zelandii, no ale ja jestem dziwny
Powinnaś dac szanse tym Bieszczadom
25 2017-07-27 22:36:58 Ostatnio edytowany przez mergi (2017-07-27 22:37:42)
Chciałabym mieć w swoim otoczeniu chociaż jedną taką osobę.
Może jeszcze kogoś takiego spotkam.
Moi znajomi to tv albo wakacje w hotelu all inclusive,czyli całkiem przeciwnie niż ja.
Ja nawet nie mam tv.
Naszła mnie ostatnio taka refleksja... Tak jak są dobre i złe związki/chwile w związkach, tak są też dobre i złe samotności/chwile w samotnościach.
Osobie przyzwyczajonej do tej "złej samotności" ciężko może być zrozumieć sposób myślenia osoby, która zna samotność od głównie dobrej strony - i vice versa.
Może być czasem nawet ciężko się wzajem zrozumieć, gdy ktoś akurat przeżywa w samotności dobre chwile, a ktoś inny te złe. Bo można przecież mieć w samotności okresy lepsze i gorsze, tak jak i w związkach.
Ale uważam, że jak człowiek chce mieć dobry związek, to najpierw powinien mieć dobrą samotność. Ze złej samotności często ludzie płynnie przechodzą w złe związki. Bo to jest przecież powiązane. To, jak człowiek się czuje sam ze sobą, ma wpływ na relacje. Jeśli samotność jest bardzo dotkliwa, to często jest jakiś nierozwiązany problem gdzieś w człowieku. Lub po prostu błędne myślenie. Że nie umie się życiem cieszyć tak po prostu, samodzielnie.
Oczywiście, nie mówię, że w tej "dobrej samotności" nie ma też złych chwil. Jak w dobrym związku, gdzie też złe chwile są. Ale ich ilość i natężenie w stosunku do tych dobrych, jest niewielkie, czy umiarkowane.
Hm, trochę mnie przeraża wizja świata niektórych ludzi, którzy bycie samemu odbierają jako jakiś straszny problem, wręcz dopust Boży Jakby wychodzili z założenia, że sami dla siebie żyć nie mogą, muszą dla kogoś innego, z czego prosty wniosek wynika, że "ja" to ktoś mało warty. Skoro nie warto dla tej osoby żyć i cieszyć się życiem. Musi być jakaś "publika", ktoś "znaczący" i "ważny", nie takie tam tylko byle "ja" i dopiero ten żywot nabiera znaczenia. Cóż, ja tak nie uważam. Życie może być wartościowe nawet gdy jest się pustelnikiem, który żyje w jakimś klasztorze, czy innym odosobnieniu. Co więcej, takie życie czasem potrafi być lepsze, pełniejsze, niż ludzi, co są otoczeni tłumami przyjaciół i rodziny. Choć to oczywiście przykład skrajny, nie namawiam tu nikogo do pustelnictwa
Bardziej do pracy nad sobą, swoim myśleniem. Człowiek się przecież uczy, rozwija w ciągu życia. W początkach młodości mało kto potrafi zbudować stabilny związek, mało kto też umie stworzyć stabilną, dobrą samotność. Dopiero z wiekiem uczymy się bardziej siebie i innych ludzi. To jest więc sztuka, tego się można nauczyć, by mieć taką swoją "dobrą samotność", czyli samotność z poczuciem sensu. A nie jest to coś, co komuś spadło z nieba. Choć z pewnością niektórym ludziom jest dużo trudniej sie tego nauczyć, może nawet jest to dla niektórych niemożliwe... Trzeba mieć rozwiniętą (samo)świadomość, a i są też typy charakteru, które mają w tych względach łatwiej, a inne trudniej. Mimo wszystko, nawet skrajny ekstrawertyk nie musi się czuć źle sam ze sobą, jeśli ma odpowiednie nastawienie, odpowiedni sposób myślenia, i zachowania. W końcu nie żyjemy na pustyni i przy odpowiednim nastawieniu można nowych ludzi poznawać. Więc nie ma potrzeby bycia samemu jak palec, jak ten jakiś pustelnik własnie
Przy pewnej postawie mentalnej, pewnym sposobie życia i patrzenia na świat, człowiek nie czuje się samotny (w sensie smutny, zdołowany, czujący jakiś brak), a przynajmniej nie jakoś często.
Hm, trochę mnie przeraża wizja świata niektórych ludzi, którzy bycie samemu odbierają jako jakiś straszny problem, wręcz dopust Boży
Jakby wychodzili z założenia, że sami dla siebie żyć nie mogą, muszą dla kogoś innego, z czego prosty wniosek wynika, że "ja" to ktoś mało warty. Skoro nie warto dla tej osoby żyć i cieszyć się życiem. Musi być jakaś "publika", ktoś "znaczący" i "ważny", nie takie tam tylko byle "ja" i dopiero ten żywot nabiera znaczenia. Cóż, ja tak nie uważam. Życie może być wartościowe nawet gdy jest się pustelnikiem, który żyje w jakimś klasztorze, czy innym odosobnieniu. Co więcej, takie życie czasem potrafi być lepsze, pełniejsze, niż ludzi, co są otoczeni tłumami przyjaciół i rodziny. Choć to oczywiście przykład skrajny, nie namawiam tu nikogo do pustelnictwa
Bardziej do pracy nad sobą, swoim myśleniem. Człowiek się przecież uczy, rozwija w ciągu życia. W początkach młodości mało kto potrafi zbudować stabilny związek, mało kto też umie stworzyć stabilną, dobrą samotność. Dopiero z wiekiem uczymy się bardziej siebie i innych ludzi. To jest więc sztuka, tego się można nauczyć, by mieć taką swoją "dobrą samotność", czyli samotność z poczuciem sensu. A nie jest to coś, co komuś spadło z nieba. Choć z pewnością niektórym ludziom jest dużo trudniej sie tego nauczyć, może nawet jest to dla niektórych niemożliwe... Trzeba mieć rozwiniętą (samo)świadomość, a i są też typy charakteru, które mają w tych względach łatwiej, a inne trudniej. Mimo wszystko, nawet skrajny ekstrawertyk nie musi się czuć źle sam ze sobą, jeśli ma odpowiednie nastawienie, odpowiedni sposób myślenia, i zachowania. W końcu nie żyjemy na pustyni i przy odpowiednim nastawieniu można nowych ludzi poznawać. Więc nie ma potrzeby bycia samemu jak palec, jak ten jakiś pustelnik własnie
Przy pewnej postawie mentalnej, pewnym sposobie życia i patrzenia na świat, człowiek nie czuje się samotny (w sensie smutny, zdołowany, czujący jakiś brak), a przynajmniej nie jakoś często.
Koczek, stawiam Ci piwo!
Naszła mnie ostatnio taka refleksja... Tak jak są dobre i złe związki/chwile w związkach, tak są też dobre i złe samotności/chwile w samotnościach.
Też o tym ostatnio myślałam, Koczku
Nie wydaje mi się, żebym podczas trwania małżeństwa była mniej sama niż aktualnie. Owszem, było więcej ludzi w pobliżu, ale wszystkie te znajomości nie przetrwały zmian, na które się zdecydowałam.
Koczek napisał/a:Naszła mnie ostatnio taka refleksja... Tak jak są dobre i złe związki/chwile w związkach, tak są też dobre i złe samotności/chwile w samotnościach.
Też o tym ostatnio myślałam, Koczku
![]()
Nie wydaje mi się, żebym podczas trwania małżeństwa była mniej sama niż aktualnie. Owszem, było więcej ludzi w pobliżu, ale wszystkie te znajomości nie przetrwały zmian, na które się zdecydowałam.
O, podoba mi sie twoje sformułowanie: znajomości nie przetrwały zmian...
Tak, u mnie też tak było.
30 2017-08-05 13:11:12 Ostatnio edytowany przez tajemnicza75 (2017-08-05 13:14:04)
Tu nie chodzi o pokochanie samotności, tylko SIEBIE!!!
Kazdy kto lubi siebie, nie poczuje się samotny. Czuje się dobrze w swoim towarzystwie, czuje się ze sobą świetnie, więc nie odczuwa czegoś takiego jak samotność. Być samym nie oznacza być samotnym.
To jest klucz do wszystkiego: pokochać siebie .
Masz rację, Tajemnicza Trzeba najpierw pokochać siebie, a dopiero potem można pokochać życie.
Piegowata, trzymam za słowo co do tego piwka Może kiedyś się uda, kto tam wie
Masz rację, Tajemnicza
Trzeba najpierw pokochać siebie, a dopiero potem można pokochać życie.
Piegowata, trzymam za słowo co do tego piwkaMoże kiedyś się uda, kto tam wie
Jeśli tylko będzie okazja, to reflektuję już dziś. A skąd jesteś? Ja z Podkarpacia.
Tu nie chodzi o pokochanie samotności, tylko SIEBIE!!!
Kazdy kto lubi siebie, nie poczuje się samotny. Czuje się dobrze w swoim towarzystwie, czuje się ze sobą świetnie, więc nie odczuwa czegoś takiego jak samotność. Być samym nie oznacza być samotnym.
To jest klucz do wszystkiego: pokochać siebie.
Racja.
Katarzyna Miller dosadnie to ujęła: kocham siebie, kiedy tańczę i kiedy mam sraczkę
Chociaż jestem typem samotnika i naprawdę lubię spędzać czas sama, to jest jednak taka granica samotności, która nawet mnie napawa przerażeniem. Poczułam to dopiero w momencie, gdy wszyscy wokół mnie znaleźli drugą połowę. Wszędzie tylko randki, wycieczki, wspólne spacery, wyjścia, imprezy, wakacje, spotkania z przyjaciółmi. A ja czas spędzam przed komputerem albo z książką. Bo nie mam chłopaka, nie mam przyjaciół. Wstyd gdzieś pójść samej, gdy wszyscy są z kimś. Gdyby cokolwiek się stało, mogę liczyć tylko na siebie. A najgorsze jest chyba to, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do mojej samotności, że nie potrafię z niej wyjść, bo daje mi (paradoksalnie) ogromne poczucie bezpieczeństwa...
A najgorsze jest chyba to, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do mojej samotności, że nie potrafię z niej wyjść, bo daje mi (paradoksalnie) ogromne poczucie bezpieczeństwa...
Lepiej ująć tego nie mogłaś !! I chyba większość z tych, którzy dłużej są sami ma właśnie ten problem (często nawet nie nazwany tak wprost czy nieuświadomiony ) Niekoniecznie lubimy ten stan, ale jest nam on doskonale znany...i nagle mamy to zostawić i otwierać się na zmiany, znowu ryzykować..? Do przemyślenia.
Zgadzam się.
Ja to się często zastanawiam, czy umiałabym jeszcze być z kimś w związku.
Zgadzam się.
Ja to się często zastanawiam, czy umiałabym jeszcze być z kimś w związku.
Czasem wydaje mi się, że niektórzy ludzie są stworzeni do życia z kimś, do bycia w związku i budowanie takiej relacji przychodzi im niesamowicie naturalnie.
Ja tak nie potrafię. Wszystko traktuję jak egzamin, którego mogę nie zdać, bo nie mam odpowiedniej wiedzy/jestem kiepska w tym, co robię.
Ja może jestem jakaś dziwna ale lubie być sama lubie swoje życie, jest mi w nim wygodnie i to też jest problem bo mam powodzenie, gdybym tylko chciała to mogłabym być w jakimś zwiazku, ale związek to zobowiązania a ja lubie swoją wolność.. więc i tak źle i tak niedobrze
do samotności można się przyzwyczaić, to żaden problem
do samotności można się przyzwyczaić, to żaden problem
Ale czy warto? Z jednej strony często słyszymy "każdy znajdzie swoją miłość", ale czy nie warto trochę szczęściu dopomóc zamiast przesiedzieć całe życie w 4 ścianach licząc na cud w stylu pięknej, inteligentnej kobiety, która zapuka do naszych drzwi i powie, że kogoś takiego poszukiwała? Myślę, że warto przynajmniej dać sobie okazje do poznania kogoś ciekawego. Samotność jest dobra tylko do pewnego momentu. Nawet single czasem tęsknią za tym naturalnym, ciepłym przytuleniem i dobrym słowem.
nika05 napisał/a:do samotności można się przyzwyczaić, to żaden problem
Ale czy warto? Z jednej strony często słyszymy "każdy znajdzie swoją miłość", ale czy nie warto trochę szczęściu dopomóc zamiast przesiedzieć całe życie w 4 ścianach licząc na cud w stylu pięknej, inteligentnej kobiety, która zapuka do naszych drzwi i powie, że kogoś takiego poszukiwała? Myślę, że warto przynajmniej dać sobie okazje do poznania kogoś ciekawego. Samotność jest dobra tylko do pewnego momentu. Nawet single czasem tęsknią za tym naturalnym, ciepłym przytuleniem i dobrym słowem.
Dlaczego tak rozgraniczacie te kwestie? Czy jedno musi wykluczać drugie? Można akceptować swoją samotność, ale nie unikać ludzi, czerpać radość ze spotkań i życzliwie do nich wychodzić. Ja staram się tak żyć i coraz lepiej mi to wychodzi.
42 2017-09-10 15:37:14 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2017-09-10 16:23:09)
Kurde, każdy ma prawo do swoich uczuć, ale zaczyna mnie mierzić ten powszechny lament nad samotnością.
Cholera, moja koleżanka z pracy umiera na naszych oczach. Umiera na raty, choroba posuwa się w piorunującym tempie. Odebrała jej mowę, przełykanie, podobno i chodzenie... Ludzie, to są dopiero dramaty!!!
Samotność w różnym wieku różnie wygląda. Ale niezależnie od wieku czy można się z nią zaprzyjaźnić.......chyba nie, pokochać.......tym bardziej nie, zaakceptować.........czasami jesteśmy bez wyjścia. Towarzyszy mi ona od ....... no właśnie, czasami mam wrażenie że od zawsze. Oczywiście nie zastanawiałam się nad tym gdy obok mnie był mój mąż, moi synowie, razem mieszkaliśmy, wyjeżdżaliśmy na wakacje.......
Oczywiście przed kilkoma laty gdy rozstałam się z mężem, chłopcy wyprowadzili się zaczęłam ją coraz częściej zauważać. Doszłam do wniosku że samotność to po części mój charakter, brak akceptacji samej siebie (choć pewnie wiele osób powie że czepiam się bo nie jestem ani garbata ani zezowata a w życiu wiele osiągnęłam), brak znajomych, przyjaciół - trudności w kontaktach międzyludzkich. I nie chodzi mi o to że nie mam faceta.....ja często nie mam nikogo choć w kontaktach zapisanych jest wiele numerów telefonów...... Nie da się pokochać takiego stanu.
Kluczem do pokochania samotnośći jest pokochanie siebie. Naprawdę.
Ja sobie całkiem nieźle żyję sama, ale zawsze podkreślam, że nawet bez pary samotna nie jestem. Przecież mam przyjaciół i rodzinę. Samotni poza tym często bywamy na własne życzenie.
Doszłam do wniosku że samotność to po części mój charakter, brak akceptacji samej siebie (choć pewnie wiele osób powie że czepiam się bo nie jestem ani garbata ani zezowata a w życiu wiele osiągnęłam), brak znajomych, przyjaciół - trudności w kontaktach międzyludzkich. I nie chodzi mi o to że nie mam faceta.....ja często nie mam nikogo choć w kontaktach zapisanych jest wiele numerów telefonów...... Nie da się pokochać takiego stanu.
Trochę odnajduję siebie w tym opisie (może bez "wiele osiągnęłam")...