Jestem z moim facetem od 10 miesięcy, okresowo (po miesiąc, dwa i przerwa ze względu na konieczność wyjazdu do innego kraju) mieszkamy razem, spimy w jednym łóżku.
Bardzo chciałabym mieć coś niepowtarzalnego z moim przyszłym mężem, jeszcze przed rozpoczęciem związku mówiłam swojemu partnerowi, ze chciałabym czekać z tymi sprawami do ślubu albo chociaz narzeczenstwa. Czas jednak mijał i w ramach kompromisu i zeby nie oszalec zdecydowaliśmy się na półśrodki. Jednak przez ostatnie 2-3 miesiące fruatracja sięgała zenitu, to co wcześniej dawali radę przestało wystarczać. Ja wiem, ze mogę to przetrzymać, ale czuję presję, boję się ze cos zacznie się psuć.
Jako ze i tak planujemy wspólną przyszłość, mamy częściowo wspolne finanse, chociaz nie jestesmy jeszcze zareczeni, myślałam ze w zasadzie skoro i tak widzę w nim przyszłego męża, to nawet byłabym skłonna dla dobra związku poświęcić swoje ideały. Jednak w kolejnej dyskusji na ten temat usłyszałam, ze jesli coś nie wyjdzie to nie mam prawa mu powiedzieć, ze czuje sie oszukana, ze on nie chce mieć nic wspolnego z moja decyzją, bo nie chce mieć później poczucia winy. Z drugiej strony czesto mowi mi, ze to niezdrowe i moze być tak, ze po prostu przestanę być dla niego atrakcyjna, a co za tym idzie mozemy mieć później poważne problemy.
Nie wiem co robić. Placzę jak jestem sama. Byłabym w stanie poświęcić swoje ideały jesli miałabym pewność ze on rozumie jakie brzemię na siebie bierzemy. Z drugiej strony boję się, ze jak nie zaczniemy prawdziwego seksu to nasz związek bardzo na tym ucierpi. Mamy po 25 lat, wiec czekanie jest frustrujace, ale jeśli miało by nam sie nie udać z innego powodu niż śmierć jednego z nas, chciałabym zeby miał świadomość, ze dla niego poświęciłam wszystko w co wierzę i jednak miał te wyrzuty sumienia.