Piszę trochę żeby się wygadać. Ostatnio nie wiem co mam ze sobą zrobić. Wszyscy wokoło szczęśliwi, zakochani, planują śluby, dzieci a ja ciągle stoję w miejscu i to właściwie przez własną naiwność i popełnione błędy.
Mam 25 lat. Trzy lata temu rozstałam się z chłopakiem, który był dla mnie wszystkim. Wypalił się, zmęczył i zostawił mnie z rozwalonym serduchem. Długo nie mogłam się pozbierać, prawie rok jeszcze się z nim kontaktowałam z nadzieją, że wróci. Tak się jednak nie stało. Przypadek sprawił, że w pracy zaczęłam mieć lepszy kontakt z jednym z kolegów. Kilka rozmów wystarczyło, żebyśmy rozpoczęli romans. Zasady były proste - zero zaangażowania bo oboje leczyliśmy się z poprzednich związków. Pasowało mi to bo ciągle jeszcze myślałam o ex, poza tym oboje byliśmy wolni. Po pół roku zauważyłam że już nie tęsknie za byłym, za to zaczynam się angażować w nową relację. Wyjechałam sama na kilka dni żeby wszystko sobie poukładać i niestety dotarło wtedy do mnie, że już za późno - przepadłam. Po kilku tygodniach powiedziałam mu co czuję. Rozpłakał sie, powiedział że on niestety nie czuje tego co ja ale nie chce mnie skrzywdzić i nigdy nie chciał. Rozstaliśmy się wtedy na kilka tygodni ale nie moglismy wytrzymać bez siebie wiec znowu się zaczęło. Ja ciągle mówiłam co czuje a on ciągle ostrzegał że on nie potrafi, że nie kocha i badzo źle sie z tym czuje. I tak przez dwa lata rozstawaliśmy sie i wracaliśmy do siebie. Wiem, że to trochę brzmi jak melodramat. Sama nie wiem dlaczego tak długo w to brnęłam. Chyba myślałam, że nastąpi jakiś przełom. Teraz mijają dwa lata. W nowej pracy poznałam kogoś nowego. Starał się o mnie przez pół roku, ale ja gasiłam jego zapały uprzedzając że jestem w relacji z innym. Nawet zachęcałam żeby spróbował umówić się z naszą wspólną koleżanką z pracy. No i umówił się! Wczoraj powiedzieli mi że są razem a ja czuję, że coś mnie ominęło. Oczywiście pogratulowałam i cieszę sie że są szcześliwi ze sobą ale mam pretensje sama do siebie. Dalej jestem w tej dziwnej relacji ale po tak długim czasie nie wiem już czy bardziej jestem oddania uczucu czy jestem więźniem czasu. Paranoja. A wystarczyło sie rozstać już dawno temu. Tylko, że takich facetów już nie ma... Jak się zakocha to tylko raz, na zabój i będzie wierny do końca. Porządny, odpowiedzialny, zaradny. Opiekował się mną i troszczył jak nikt inny. Ale po takim czasie już sama nie wiem co z nami będzie. On dalej sie nie zakochał więc chyba już sie nie zakocha mimo że jesteśmy bardzo mocno związani emocjonalnie. Ja za to po kilku zwiazkach czuje sie staro i jakbym przegrała swoje życie prywatne. Stoję w miejscu i nie wiem co mam ze sobą zrobić.