Wsiedliśmy do auta. Mąż zatrzasnął drzwi. Trzymałam córkę na rękach, moje maleństwo, uśmiechała się do mnie, troszkę kwiliła, w końcu zasnęła na mojej piersi. Przytulałam Kruszynę i całowałam jej główkę.
Ruszyliśmy. Pomyślałam że mam ogromne szczęście kochający mąż, upragniona córka, więc za czym tak wciąż biegnę, pędzę? Czego wciąż mi brak? Co to za dziwne uczucie? Przez co czuję się gorsza od innych? Jechaliśmy autem, a ja uzmysłowiłam sobie, że nic więcej mi nie trzeba. Mam już wszystko o czym marzyłam…
Ta chwila mogła by trwać wiecznie. Niestety była to jedyna chwila w moim życiu kiedy byłam matką, przytulałam i trzymałam na rękach własne dziecko. Niemalże czułam jej ciepło i oddech. Zapewne więcej się już nie zdarzy, dlatego nigdy jej nie zapomnę.
Zawsze mogę mieć nadzieję, że znowu mi się przyśni. Nadzieja jest jednak złudna. Tyle razy mnie już zawiodła że straciłam do niej zaufanie.
Już wiem. To uczucie to tęsknota. Tęsknota za nigdy nienarodzonym dzieckiem. Za moją matczyną miłością. To pustka w sercu której nie da się niczym innym wypełnić. To rozgoryczenie, złość i żal. To nigdy nie ustępująca myśl, że czasu coraz mniej.
6 lat starań. 3 inseminacje.
- Jest pani zdrowa, wyniki super, trzeba myśleć pozytywnie. Nic na siłę, powodzenia.
Potrójne zapłodnienie pozaustrojowe. Nadzieja. Ogrom stresu, nerw, czasu. 3 razy porażka. Stracone nadzieje. Rozpacz.
- Wyniki w jak najlepszym porządku. Czasami tak się dzieje. Jest pani jeszcze młoda, może jeszcze się uda. Trzeba odpocząć psychicznie.
Mam 32 lata, kochającego męża, dom, pracę.
Nie mam jednego…
Jestem nieszczęśliwa.