Już kiedyś wspominałam na forum o tym problemie i dostałam fajne porady od szalenie życzliwych użytkowniczek i użytkowników. Głównie były to porady w zakresie budowania poczucia własnej wartości i zaprzestania ciągłego usilnego uszczęśliwiania ludzi przez bycie nadmiernie miłą i uczynną dla nich.
Wprowadziłam duch takiego myślenia w życie - i stałam się po prostu osobą (bynajmniej moim zdaniem) miłą, sympatyczną acz absolutnie nie z tych "starących się za bardzo." Owszem, pogadam z kimś jak do mnie zagada, sama też zagadam. Dbam o to by dialog był możliwie ciekawy i pozytywny (choć czasem też lubię ponarzekać ale z humorem.) Jeżeli ktoś mnie zaprosi i zaproponowany czas i miejsce jest mi na rękę to się godzę, jeśli nie to grzecznie odmawiam i próbuje ustalić alternatywną datę (kiedyś zgadzałam się na wszystkie spotkania proponowane przez druga stronę jakby ze strachu, że jak jedno przegapię to się osoba obrazi itp.) Zawsze chętnie witam ludzi u siebie ale zauważyłam, że przyjdą ze dwa razy i oczekują, że zaraz ja znowu włączę się w tryb "starania się za bardzo" i będę za nimi latać (to się zdarzyło z kilkoma koleżankami ostatnio, które "wróciły" do mojego życia po roku albo dłużej bo w końcu zadecydowały by przestać mieć fochy) albo (b) w ogóle nie pojawiają się.
Bardzo łatwo poznaję ludzi i często na początku jest taki jakby etap "zauroczenia" (z braku lepszego słowa) że faktycznie pogadamy itp ale to jakoś bardzo szybko zmienia się w nicość - np po czasie przy rozmowach nie zadają mi nawet żadnych pytań. Jakby ja mam ciągnąć całą rozmowę bo jak napisze zdanie które np nie kończy się bezpośrednim pytaniem to nie ma odpowiedzi.
Spodziewam się, że moja wina polega na tym, że nie uzewnętrzniam się od razu do ludzi a takie tam gadki na messengerze czy spotkania traktuje często na luzie, z pewnym dystansem (jednak zawsze jestem przy tym miła, chętnie wysłuchuje ludzkich problemów itp - choć sama nie wrzucam się na emocjonalne głębiny) - ale ja po prostu czekam aż relacja się trochę rozwinie i będę mogą poczuć, że mam do czynienia z osoba która jest fair a nie z kolejną toksyczną kobietą-pijawką co tylko bedzie korzystała z mojej dobroci.
Nie jestem z ludzi co muszą codziennie popisać z koleżanka na messengerze, jak juz pisze to często tez idę w połowie rozmowy - nie by być niegrzeczna ale po prostu muszę zrobić szybko cos innego i nie mam czasu napisać, czasem zwykle rozproszy się moja uwaga.
Jestem dziwnym typem człowieka co uwielbia czas spędzany samotnie - ewentualnie czas z partnerem kiedy oboje siedzimy sobie obok siebie, oglądamy tv, czytamy książki. Niekoniecznie musimy gadać. Nigdy sama z sobą się nie nudzę i zawsze jak myśle o spotkaniu się z jakimś znajomym czy wychodzeniu na imprezę to zwykle strasznie mi się nie chcę - jednak jak się zmuszę to pózniej czuje się jakoś lepiej, pełna werwy i energii. Mimo, że to wiem to i tak następnym razem znowu nie chce mi się wyjść.
Okay wpis zrobił się trochę chaotyczny - w każdym wypadku mam wrażenie ze zachowuje się sympatycznie i neutralnie do ludzi - jestem praktycznie zawsze wyrozumiała jak ktoś nie może przyjść, nie odpisze na czas czy anuluje na ostatnia chwile albo jak nie może odpisać - bo sama mam tak, ze mi cos wypadnie wiec nie widzę potrzeby by się gniewać. Myślałabym, że z takim podejściem moje znajomosci bedą kwitnąć ale niestety nic z tego.
Wszystkie te koleżanki po czasie mnie olewają. Ja z reszta tez często się czuje jakbym nie miała o czym z nimi gadać.