Wiem, że "nienawiść" to duże słowo. Przyznam szczerze, że to właśnie ten problem sprawił, że postanowiłam się tu zarejestrować.
Mój problem polega na tym, że na przestrzeni ostatnich kilku lat diametralnie zmienił się mój stosunek do dzieci. Nigdy nie byłam osobą, która przepadała za małymi dziećmi, ale wynikało to z tego, że nie miałam młodszego rodzeństwa i zwyczajnie bałam się nimi opiekować. Nie miałam problemu z wzięciem malucha na ręce czy pobawieniem się z nim, ale czynności pielęgnacyjne były dla mnie czarną magią i nawet jako nastolatka nie próbowałam dorabiać sobie jako opiekunka. Zdecydowanie bardziej lubiłam starsze dzieciaki, takie w wieku szkolnym.
Gdzieś w międzyczasie pojawiła się u mnie chęć pracy z młodzieżą. Poszłam na studia pedagogiczne i miałam możliwość pracowania z dziećmi w każdym wieku, od przedszkola po szkołę średnią. Świetnie ten czas wspominam i pamiętam, że bardzo lubiłam tę pracę (szczegolnie przedszkole). Później miałam nawet krótki epizod pracy w zawodzie, którą też bardzo przyjemnie wspominam. Wtedy uświadomiłam sobie, że bardzo chcę mieć dzieci, najlepiej trójkę lub czwórkę - oczywiście w przyszłości.
Od tego czasu minęło kilka lat. Nie pracuję z dzieciakami, własnych też nie mam. Nie czuję się z tego powodu sfrustrowana, ponieważ spełniam się zawodowo w zupełnie innej dziedzinie. Mój prolem tkwi w tym, że zmieniło się moje nastawienie do dzieci, szczególnie małych. Ich obecność często mnie denerwuje, podobnie jak zachowania ich rodziców. Podnosi mi się ciśnienie, ilekroć widzę dziecko biegające po kościele, rzucające się na podłogę w sklepie, wrzeszczące jak opętane, bo matka nie chce mu kupić cukierka. Nie cierpię dzieci grzebiących mi po półkach (a wiem, że taki kilkuletni maluch po prostu chce czegoś dotknąć i coś zobaczyć), ruszających mój komputer (którego używam do pracy), ciągle szczebioczących i przeszkadzających dorosłym w rozmowie, nieposłusznych, tupiących nogami, próbujących wymusić wszystko krzykiem i płaczem (a wiem, że żadne dziecko nie może być idealne, że są różne etapy, przez które po prostu musi przejść i tak dalej). A jak już widzę trzylatki zapatrzone we własne smartfony i co chwilę uciszane przez rodziców słodkościami, to aż mnie skręca - chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że w tym przypadku to ewidentna wina dorosłych.
Jeszcze dwa lata temu sądziłam, że będę z pewnością świetną matką, a teraz coraz częściej uświadamiam sobie, że to nieprawda, że pomimo posiadania odpowiedniej wiedzy brakuje mi jakiejś empatii, cierpliwości, spokoju. Chciałabym móc nazywać siebie strażniczką domowego ogniska, ale nie mogę. Mam wrażenie, że ja się do roli matki po prostu nie nadaję. Sądzę, że gdybym miała dziecko, to na pewno bym je kochała, wle boję się, że nie byłabym dla niego takim rodzicem, jakiego powinno mieć.
Co mogłabym zrobić, żeby zmienić swoje nastawienie? Wiem, że jest wśród Was wiele wspaniałych matek. Proszę, pomóżcie mi.