Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 4 ]

1 Ostatnio edytowany przez zaklopotanie (2017-03-12 03:08:39)

Temat: Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję

Hej, nigdy nie myślałem, że będę się udzielał na forum w sprawach sercowych, a tym bardziej na forum głównie przeznaczonym dla kobiet smile Jednak kładę niemałą nadzieję w tym, że to właśnie płeć piękna może znać rozwiązanie na spędzający mi sen z powiek problem, którego jestem ofiarą już prawie dobry miesiąc. To problem, w którym tkwię i totalnie nie wiem, co zrobić. Jest bardzo irracjonalny, zero w nim logiki, a pełno emocji, dlatego tak trudno mi, facetowi, się w nim odnaleźć i wyjść obronną ręką. Ukłon po sam pas dla Was, którzy wysłuchają mnie do końca i (mam nadzieję) coś poradzą. Od siebie mogę zagwarantować poprawność językową i dobrą narrację smile Żeby dobrze się czytało.


Poznałem pewną kobietę blisko 3 lata temu. Kojarzyłem ją z widzenia, mieliśmy paru wspólnych znajomych, zaczęliśmy się poznawać przez internet, po 4 tygodniach postanowiliśmy spotykać się na zewnątrz. Bardzo szybko zdecydowaliśmy się zostać parą, szczęśliwą. Na ogonie siedziały nam dawne znajomości, nam obojgu nie dawały one spokoju trochę czasu, dla mnie były bardzo stresujące, były skutkiem błędów, które kiedyś popełniłem (za bardzo pozwalałem kiedyś ludziom wchodzić na głowę), ale na szczęście udało nam się od nich uciec. Byliśmy dla siebie lekarstwem. Pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy się, tego nam obojgu było trzeba.

Przez cały związek przewinęło się kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt mniejszych bądź większych kłótni, sporów, jednak żaden z nich nie kończył się przerwą od rozmów i spotykania się na dłużej niż 2 tygodnie. W te ponad 2 lata związek szybko stał się intymny, dojrzalszy, o wiele dojrzalszy niż mój dawny poprzedni, tylko te spory. Z czasem pojawiały się coraz częściej. Ja jestem typem pustelnika, nie lubię hucznych imprez, nie lubię masowych imprez, nie lubię tańczyć, chyba że w ukryciu, będąc samemu w domu, gdy sprzyja mi humor. Nie lubię za bardzo się wygłupiać, lubię rozmowy na poziomie, lubię też od czasu do czasu po prostu ciszę, wgapianie się w jeden punkt, lubię myśleć w ciszy i nie widzę nic złego, jeśli robiłbym to z kimś. Nie oznacza to, że ona lubi dokładnie co innego. Po prostu brakowało jej ze mną rozrywki, w końcu stało się to powodem wielu kłótni. Nie chciało mi się nigdzie chodzić z nią, zacząłem preferować zostawanie w domu, bo uważałem, że nie ma nic interesującego na zewnątrz. Problem zresztą utrzymuje się chyba do teraz. Z czasem także zaczęły się kłótnie o byle co, typu niewyrażanie się dokładnie o czymś i dopytywanie o szczegóły, o sens. Z reguły to ona częściej mówiła niedokładnie (a pewnie nie tak, jak chciałem) i to ona pytała się częściej, o co mi chodzi.

Żeby nie było, że widzę w niej tylko złe rzeczy. Nie widzę. Jest wspaniałą osobą, bardzo czułą i emocjonalną, dojrzałą i z trudnego domu, kiedyś miała bardzo trudno, ale wstała na nogi i radzi sobie. Pomogłem jej w tym. Wiele mi wybaczyła, ja jej za bardzo nie miałem co (i chyba to dobrze). Jak na początku pasowało mi to, że odcięliśmy się od naszych znajomych (którzy de facto byli fałszywi i interesowni), tak potem potem za dużo mieliśmy "siebie dla siebie" i potrzebowałem kogoś poznać, ale nie miałem kogo. Z dwojga złego lepiej być sam niż mieć fałszywych ludzi wokół, ale zacząłem się źle psychicznie z tym czuć. Ciągle tylko my i my.

Nie zrozumcie mnie źle, brak czasu dla siebie jest zły, ale przesyt także. Dlatego częściej dochodziło po kłótniach do tego, że zupełnie ze sobą nie rozmawialiśmy i nie spotykaliśmy. A potem pogodzenie się, stopniowe przywracanie relacji i od nowa. Od nowa. I od nowa. Bardzo dużo czynników doprowadziło nas do tego, że zniknęło nam sprzed oczu szczęście, zaczęliśmy być "starym małżeństwem", które jedyne, czym oddycha, to przyzwyczajeniem do siebie i zaborczością, no bo "nie rozstanę się z nim/z nią, bo zostanę sama/sam, a on/ona kogoś sobie znajdzie". Nie szukaliśmy sobie innych połówek, zostawaliśmy przy sobie. Przestaliśmy sobie dawać prezenty, na początku było to dość częste zjawisko. Do wspólnych czynności wymagających w jakiś tam sposób zaangażowania przychodziło nam coraz trudniej. Wciąż jednak bardzo się nawzajem pociągaliśmy, często było to tymczasowym rozwiązaniem na wszelkie związkowe "bóle głowy". Ale ile przecież można, prawda? Brakowało nam elementarnego spoiwa, czegoś, co sprawiało, że związek brykał jak kręcony bączek.

W pewnym momencie poczułem, że nasze uczucie wygasa. Jestem typem człowieka, który rozumie dopiero na swoich błędach, a nie na czyichś i który musi sam zrozumieć, sam przeboleć, sam doświadczyć. Uznałem, że dalsze godzenie się i ciche dni nie mają sensu, bo ja niczego nie zrozumiem. Stawiałem na to, że problem jest ze mną i z moimi uczuciami. Ona płakała za nas, cierpiała za nas, tęskniła za nami i cieszyła się za nami. Ja często nie potrafiłem. W chwilach, kiedy czułem, że mogę ją stracić czułem ból, czasem roniłem łzy jak dziecko. Jednak gdy tylko się godziliśmy, przestawałem czuć "to coś". Dlatego podjąłem decyzję o tym, że potrzebna jest mi przerwa. Stanowcza. Mniej lub bardziej oficjalna. Nie powiedziałem jej o tym od razu, lecz po około tygodniu od kolejnych z wielu momentów "cichych dni". Nie chciałem jej zranić, chciałem jej to ogłosić stopniowo, z szacunku do niej za to, że musi znosić moje problemy z samym sobą. Powiedziałem jej, że muszę coś zrozumieć, że nie wiem, jak to się skończy, ale rozważyłem wszelkie scenariusze, i jestem gotowy nawet na to, że przez ten czas ktoś jej wpadnie do oka. Będę musiał się z tym pogodzić, może dzięki temu coś zrozumiem. Dodałem, że nie mogę ciągle żyć tak jak żyłem, bo niczego nie zrozumiem. Muszę coś stracić, żeby wysnuć wnioski. Zgodziła się. Porozumieliśmy się ten ostatni raz. Postanowiliśmy się ze sobą nie kontaktować, aby nie rozdrapywać rany. Niestety często widzimy się wzrokowo, mijamy się, przez co przypominamy sobie o nas. Tak leci już prawie miesiąc.


W międzyczasie... ehh, w międzyczasie poznałem się z jedną dziewczyną, którą znałem z widzenia od dwóch lat. Nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawialiśmy na żywo, tylko przez internet wymienialiśmy się zdjęciami testów na zajęcia. I to raz, może dwa razy. Kontakt poza tym jedynie wzrokowy, dosyć rzadki. Wiedziałem trochę o niej od znajomych, była w moim typie, ale ponieważ w tamtym czasie byłem z moją partnerką, z szacunku do niej nie chciałem z tą dziewczyną polepszać znajomości, bo znając siebie, bardzo szybko potrafiłbym przegiąć. Może nie tyle przegiąć, a uznawać ją za bardziej atrakcyjną. Więc zostawiłem to dla siebie, że jest atrakcyjna i dosyć interesująca, i nic z tym dalej nie robiłem. Nie było po co. Zresztą miała chłopaka (podobno). Na tym etapie ta znajomość pozostała na dwa lata.

Zmianie dopiero uległa po dosłownie tygodniu od podjęcia przeze mnie decyzji o zrobieniu sobie stanowczej przerwy od związku. Jak na ironię, bo po 1) wyglądałoby to trochę, jakbym skakał z kwiatka na kwiatek, po 2) dziewczyna, którą uważałem za atrakcyjną i interesującą, akurat staje na mojej drodze. Pierwsze słowa zamieniliśmy ze sobą, spotykając się przypadkiem (prawie, bo szybszym krokiem za nią nadążyłem) na przejściu. Dwa razy upewniałem się, że to ona, żeby nie zagadać do nieznajomej osoby:) W końcu podszedłem, zaczęła się zwykła, niezobowiązująca gadka, wymieniliśmy się parę razy wzrokiem, uśmiechem, atmosfera bardzo miła i można powiedzieć taka, jakiej się spodziewałem i oczekiwałem, a nawet lepsza, bo nie sądziłem, że jej typ tak mi przypasuje (wiem, to opieranie się tylko na jednej rozmowie, ale jak wspomniałem, przed rozmową trochę już o niej wiedziałem). Pojechaliśmy kawałek wspólnym autobusem. Poczułem potem ulgę i niedużą radość, było to dla mnie coś nowego od blisko 3 lat, w końcu żadnej kobiety nie poznawałem do tej pory. To była satysfakcja z poznania się, wymiany zdań z kimś, kto nie wie o nas nic lub bardzo mało i w drugą stronę to samo. Czułem potrzebę poznania się z nią, pogadania.

Następnego dnia... znów się widzieliśmy ze sobą, to również nie do końca przypadek, bo wiedziałem, którym akurat będzie autobusem jechała. Jednak, co na dłuższy czas mnie wybiło z rytmu, było to, że najpewniej widziała mnie w tym autobusie, ale postanowiła nie podchodzić, tylko przejść trochę dalej i tam stanąć. Pomyślałem okej, pewnie z jakichś powodów tak zrobiła. "Pech", że wysiadamy na jednym przystanku, więc w tamtym momencie również do niej podszedłem i zaczęliśmy rozmawiać. Znów miła rozmowa, oboje się śmialiśmy i uśmiechaliśmy, była całkiem miła i zupełnie nie rozumiałem, dlaczego nie podeszła w autobusie. Kolejny raz widzieliśmy się po kilku dniach, chyba czterech, wtedy tak jakby podeszła (stałem na środku autobusu), usiedliśmy, znów dobrze nam się rozmawiało, nie było chwili, w której byłaby cisza.

Po południu... znów się zobaczyliśmy, tym razem na jednej z lokalnych siłowni. Gdy ja kończyłem swój trening, ona go zaczynała. Zobaczyliśmy się, podszedłem, porozmawialiśmy, oboje nie chcieliśmy iść w swoje strony, super się rozmawiało, ale pomyślałem, że nie mogę wyglądać na kogoś, kto wygląda jakby miał za dużo wolnego czasu i jest na każde skinienie dostępny, więc ukróciłem rozmowę, powiedziałem, że idę, ona również poszła. W międzyczasie dla żartu zapytałem, którym autobusem jutro jedzie, o dziwo odpowiedziała mi co do minuty którym, powiedziałem, że może się mnie spodziewać. I to był mój błąd, bo tym pokazuję, że mam za dużo czasu. No ale następnego dnia pojechałem z nią właśnie. Również nam się dobrze rozmawiało, każda z tych rozmów była interesująca i nie brakowało tematów do rozmów. Przy okazji podstępem dowiedziałem się, czy kogoś ma. Pytanie wprost uważam za sygnał, że ktoś jest desperatem. Wykorzystałem okazję, że jest dzień kobiet i spytałem, co jej facet kupuje. Zapytała "Jaki facet?" a dla mnie była to już informacja wystarczająca. Tym razem rozmowa trwała trochę dłużej, bo jeszcze po wysiadce na przystanku rozmawialiśmy dobre kilkanaście minut. Rozmawialiśmy o wszystkim, temat zszedł także na związki, na wykształcenie, na przyszłość. Niezbyt pozytywnie wyraziła się o związkach, zapewne z powodu swojego poprzedniego:) Dało mi to znać, że nie jest zainteresowana tworzeniem nowego.

Tego dnia pomyślałem o niej jako osobie, która ma zbyt "ułożone" już życie, by znalazła w nim miejsce na nową osobę. Miała plan na wakacje, na każdy dzień, na kontakt ze znajomymi, nie było się tam gdzie "wcisnąć". Jedynie gdzie, to w drodze autobusem bądź na lokalnej siłowni. Trochę czułem, jakbym znów pokazywał, że mam za dużo czasu. Dodam, że jedyny kontakt z nią miałem tylko na żywo, postanowiłem, że nie będziemy rozmawiać przez internet, przynajmniej nie jeszcze teraz, tylko dopiero, jak będę pewien, na czym stoję. Nie chciałem się narzucać z każdej ze stron, jeśli nie wiem, czy tego sobie nie życzy. Ale tego samego jeszcze dnia mieliśmy test na zajęciach i wymieniliśmy się ponownie zdjęciem pytań, doszło do chwilowej rozmowy, ale to dosłownie 2-3 wiadomości na krzyż, w tym moja kończąca, nie odpisała już na nią. Pomyślałem, że przez te dwa dni zbyt często się widzieliśmy, już nawet ja to poczułem, a dopiero co chciałem z nią rozmawiać godzinami, być może ona także, ale nie jestem pewien do teraz.

Następnego dnia celowo uniknąłem autobusu, w którym potencjalnie by była. Tym razem pojechała późniejszym... Tym razem wsiadła w te same drzwi, co ja.. To, co rzuciło mi się w oczy i uszy było to, że kiedy mnie zobaczyła, powiedziała niecicho "Ooo", ale nie wiem, czy potraktować to jako radość, czy kpinę. Wsiadała z dwoma moimi znajomymi, jeden z nich jest jej kolegą z dzieciństwa i do teraz się znają. Staliśmy w jednym miejscu, ale tym razem zupełnie się nie udzielałem. Nic nie mówiłem, siedziałem na telefonie, trochę to żałosne zachowanie, ale miałem dosyć pokazywania po sobie, że jestem taki "dostępny". Po wysiadce poszła z tym kolegą w inną stronę niż ze mną zazwyczaj, ja poszedłem z drugim kolegą w inną stronę. Wiem, że nie kokietują ze sobą, bo on jest związku a zresztą znają się na tyle, że to by nie wypaliło. Zacząłem myśleć, że chyba jej przeszkadzam, a na pewno ten przypadek, który nas ze sobą spotyka, nie jest dla nas dobry. I co? Tego samego jeszcze dnia znów musieliśmy widzieć się na lokalnej siłowni. Znów ona kończyła trening, a ja zaczynałem. Tym razem nie podszedłem, nie zagadałem, przeszedłem dosłownie obok niej. Nie wiem, czy to zauważyła, ale na pewno widziała mnie później, gdy po paru minutach wracałem się do toalety, de facto upewniając się, że mnie zobaczy:) Ale również nie podszedłem, chciałem jej dać do zrozumienia, że nie jestem kulą u nogi. Oczywiście żadne z nas nic z tym dalej nie zrobiło, bo nie rozmawiamy przez internet, a ona zresztą nie zapytałaby mnie przecież "a dlaczego się nie przywitałeś?", bo to nie w jej stylu, widzę to. Potrzebowałem odpocząć od tego ciągłego spotykania się, dlatego następnego dnia również poszedłem na późniejszy kurs i nie widziałem się z nią. Po południu również.

Tego dnia zacząłem myśleć, że pomimo że mamy wspólne zainteresowania (przynajmniej te, o których się dowiedziałem, a jest ich dosyć sporo), wspólne opinie o wielu sprawach, wspólne wzorce zachowania, podobne poczucie humoru, podobne spojrzenie na świat, podobny model życia (a przynajmniej ten codzienny), nie możemy z jakiegoś powodu uczynić tego bliższą znajomością, nawet nie mam w głowie na tę chwilę szukania związku, tak jak ona zresztą podobnie, ale by tę znajomość postawić na stały i pewny fundament, dzięki któremu wiedziałbym, że nie jesteśmy dla siebie nawzajem udręką od zbyt częstych widywań i dzięki któremu wiedziałbym, że częsta, a nawet codzienna rozmowa byłaby dla nas obojga przyjemnością, a nie doszukiwaniem się zbyt dużej ilości wolnego czasu albo desperacji.

Dodam, że prawdopodobnie nie wie, że od miesiąca nie jestem w związku, ale nie sądzę, by z tego powodu istniałby ten jeden problem z pewnością co do tej znajomości. Być może za mało ją znam, aby wydawać opinię, być może ona za mało mnie zna, by samej podejść i rozmawiać, czy godzinami rozmawiać przez internet, a być może właśnie nie ma tam miejsca w ciągu dnia na to, aby znaleźć go jeszcze na nową osobę. Moja godność absolutnie nie pozwala na akty desperacji, więc gdy tylko jakkolwiek, słusznie bądź nie, poczułem, że ona nie chce poświęcać swojego czasu na moją osobę, tak i ja nie chcę poświęcać na nią, ale być może to tylko głupie zamykanie się na siebie, kiedy wystarczyłoby się bardziej poznać i rozjaśnić jakieś wątpliwości. Jest w niej coś, co skłania mnie do zastanowienia, do zaryzykowania, tylko nadal nie wiem, co. Być może to tylko ten fakt, że jest po prostu kimś nowym w moim otoczeniu, nowo poznanym. A być może to coś innego. Nie potrafię jej rozgryźć. Chciałbym ją z tego powodu zaprosić na kawę bądź inny trunek, który odpowiadałby za tło do dłuższej, niezobowiązującej rozmowy, która by mi wszystko rozjaśniła, ale nie wystosuję do niej żadnej propozycji, jeśli nie wiem, na czym stoję i za kogo mnie ma. Co w związku z tym zrobić?


Nie jestem zimnym jak skała draniem i nadal mam na względzie kobietę, z którą dzieliłem życie przez ponad 2 lata. Jej na pewno należy się uwaga, jeśli nie tylko po prostu słowa głębszego wyjaśnienia. Ale. Nie wyjaśnię jej niczego, jeśli niczego nie zrozumiem. Zrozumiem, jeśli nowo poznana dziewczyna da mi coś do zrozumienia. W tym właśnie problem. Jak już wspomniałem, nie nauczę się tak na czyichś słowach, jak na własnych przeżyciach. Dlatego chciałbym wiedzieć, co mam zrobić, jaką decyzję podjąć. Delikatnie bardziej "ciągnie" mnie do tej nowo poznanej, najpewniej z tego powodu, że jest po prostu nowa i nieodkryta, ale też pewnie dlatego, że pomimo, że większość dopisywanych przeze mnie jej cech już przestała być dopisywana i wszystko mi na tę chwilę w niej pasuje poza tą dziwną tajemniczością i teoretycznym brakiem perspektyw na "dodanie" mnie w cały tryb tygodnia (może nie w cały, ale w pewne czynności, co i tak bym w sumie potem "olał", bo służyłyby tylko do tego, żeby zacieśnić z początku relację, a w weekend i na dniach na spokojnie moglibyśmy się widzieć, tylko właśnie... w jakiś sposób do tego etapu trzeba przejść) i ona chyba też jest takim cichym myślicielem jak ja, więc byłoby o wiele mniej jak prawie w ogóle kłótni o to, że wolę czasem ciszę lub zadumę niż rozrywkę na zewnątrz.

Z racjonalnego podejścia bardziej "ciągnie" mnie do (nie)mojej kobiety, bo do pewnego etapu już z nią doszedłem, ale gdy tylko o niej pomyślę, przypominają m się te wszystkie chwile, z których powodu nie jesteśmy już ze sobą razem. Tak jakbym nie umiał znaleźć już sposobu na to, by poczuć się z nią szczęśliwy, a mimo to wiem, że moglibyśmy do siebie wrócić. Ale na pewno nie w tym momencie, bo nadal niczego bym nie zrozumiał. Dlatego chciałbym ruszyć sprawę nowo poznanej dziewczyny, tylko nie myślcie, że chcę ją w jakiś sposób wykorzystać, poznać, a potem zostawić. Gdyby sprawa się rozjaśniła, to zastanawiałbym się nad polepszeniem z nią relacji, pomysł o związku tylko wtedy, gdybyśmy to ja oraz ona wystarczająco czuli. A na pewno nie stałoby się to tak szybko. Gdyby sprawa rozjaśniła się, ale w drugą stronę, to poczułbym tę gorycz, której mi brakuje, pokorę oraz doceniłbym to, co mam i nie rzucał się na coś, co nie jest pewne, tylko nie myślcie, że wróciłbym wtedy jak pies bez honoru do poprzedniej (nie lubię tak nikogo określać) kobiety. Wtedy przyszedłby czas na głębsze wyjaśnienia, dyskusję o dalszym postępowaniu oraz podjęcie wniosków. To nie jest tak, że pójdę tam, gdzie mnie przyjmą, a tam, gdzie nie, odejdę, choć tak to w sumie wygląda. Chcę się zachować jak facet. Nie jestem w związku, więc nie mam nic przeciwko temu, aby poznać się bliżej z nowo poznaną kobietą. Tylko czy warto? Coś mi podpowiada, że tak, coś, że nie.

Dziękuję pięknie wszystkim z góry za przeczytanie i ewentualną pomoc. Kłaniam się po sam pas smile

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję

Ja zanim to przeczytam, to poproszę o edytowanie posta do jakiejś znośniejszej formy - przede wszystkim akapity. Nie jestem w stanie tego przeczytać.

3

Odp: Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję

Racja, przepraszam, już poprawione smile Nawet nie chcę wyobrazić sobie, jak duży musi być ten tekst dla osób trzecich, a tym bardziej, gdy jeszcze był bez odstępów:) Mam nadzieję, że teraz okaże się bardziej przejrzysty

4

Odp: Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję
zaklopotanie napisał/a:

Hej, nigdy nie myślałem, że będę się udzielał na forum w sprawach sercowych, a tym bardziej na forum głównie przeznaczonym dla kobiet smile Jednak kładę niemałą nadzieję w tym, że to właśnie płeć piękna może znać rozwiązanie na spędzający mi sen z powiek problem, którego jestem ofiarą już prawie dobry miesiąc. To problem, w którym tkwię i totalnie nie wiem, co zrobić. Jest bardzo irracjonalny, zero w nim logiki, a pełno emocji, dlatego tak trudno mi, facetowi, się w nim odnaleźć i wyjść obronną ręką. Ukłon po sam pas dla Was, którzy wysłuchają mnie do końca i (mam nadzieję) coś poradzą. Od siebie mogę zagwarantować poprawność językową i dobrą narrację smile Żeby dobrze się czytało.


Poznałem pewną kobietę blisko 3 lata temu. Kojarzyłem ją z widzenia, mieliśmy paru wspólnych znajomych, zaczęliśmy się poznawać przez internet, po 4 tygodniach postanowiliśmy spotykać się na zewnątrz. Bardzo szybko zdecydowaliśmy się zostać parą, szczęśliwą. Na ogonie siedziały nam dawne znajomości, nam obojgu nie dawały one spokoju trochę czasu, dla mnie były bardzo stresujące, były skutkiem błędów, które kiedyś popełniłem (za bardzo pozwalałem kiedyś ludziom wchodzić na głowę), ale na szczęście udało nam się od nich uciec. Byliśmy dla siebie lekarstwem. Pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy się, tego nam obojgu było trzeba.

To już mi zaczyna źle brzmieć. Czy mój partner ma być moim lekarstwem, moim terapeutą? Czy nie za dużo od partnera wymagam?

Przez cały związek przewinęło się kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt mniejszych bądź większych kłótni, sporów, jednak żaden z nich nie kończył się przerwą od rozmów i spotykania się na dłużej niż 2 tygodnie. W te ponad 2 lata związek szybko stał się intymny, dojrzalszy, o wiele dojrzalszy niż mój dawny poprzedni, tylko te spory. Z czasem pojawiały się coraz częściej. Ja jestem typem pustelnika, nie lubię hucznych imprez, nie lubię masowych imprez, nie lubię tańczyć, chyba że w ukryciu, będąc samemu w domu, gdy sprzyja mi humor. Nie lubię za bardzo się wygłupiać, lubię rozmowy na poziomie, lubię też od czasu do czasu po prostu ciszę, wgapianie się w jeden punkt, lubię myśleć w ciszy i nie widzę nic złego, jeśli robiłbym to z kimś. Nie oznacza to, że ona lubi dokładnie co innego. Po prostu brakowało jej ze mną rozrywki, w końcu stało się to powodem wielu kłótni. Nie chciało mi się nigdzie chodzić z nią, zacząłem preferować zostawanie w domu, bo uważałem, że nie ma nic interesującego na zewnątrz. Problem zresztą utrzymuje się chyba do teraz. Z czasem także zaczęły się kłótnie o byle co, typu niewyrażanie się dokładnie o czymś i dopytywanie o szczegóły, o sens. Z reguły to ona częściej mówiła niedokładnie (a pewnie nie tak, jak chciałem) i to ona pytała się częściej, o co mi chodzi.

I dobrze, że mówisz, że nie ma w tym nic złego. Ja mam dokładnie tak samo. Jak partner ma ochotę na huczne zabawy, to ma od tego przyjaciół i znajomych. O innych wyjściach możemy rozmawiać, bo wiadomo, fajnie razem spędzać czas. Rozrywka to baardzo szerokie słowo, można znaleźć coś wspólnego, tylko jeśli jedna i druga osoba nie postanowi, że ma rację i tylko tak można spędzać czas. No bo jeśli ty uważasz, że tylko dom, a ona, że tylko klub, to tak, razem się nie pobawicie, ale można też znaleźć coś zupełnie innego co niespodziewanie obojgu się spodoba.
"Mówiła nie tak, jak chciałem" - mądre zdanie. A mówiłeś jej, jak chcesz, żeby mówiła, czy skazałeś ją na porażkę?

Żeby nie było, że widzę w niej tylko złe rzeczy. Nie widzę. Jest wspaniałą osobą, bardzo czułą i emocjonalną, dojrzałą i z trudnego domu, kiedyś miała bardzo trudno, ale wstała na nogi i radzi sobie. Pomogłem jej w tym. Wiele mi wybaczyła, ja jej za bardzo nie miałem co (i chyba to dobrze). Jak na początku pasowało mi to, że odcięliśmy się od naszych znajomych (którzy de facto byli fałszywi i interesowni), tak potem potem za dużo mieliśmy "siebie dla siebie" i potrzebowałem kogoś poznać, ale nie miałem kogo. Z dwojga złego lepiej być sam niż mieć fałszywych ludzi wokół, ale zacząłem się źle psychicznie z tym czuć. Ciągle tylko my i my.

No to dla mnie oczywiste, że w życiu ma się wielu ludzi - rodzinę, partnera, przyjaciół, znajomych, ludzi z pracy itd. Jak system się nie otwiera (na innych ludzi), to szybko zaczyna gnić.

Nie zrozumcie mnie źle, brak czasu dla siebie jest zły, ale przesyt także. Dlatego częściej dochodziło po kłótniach do tego, że zupełnie ze sobą nie rozmawialiśmy i nie spotykaliśmy. A potem pogodzenie się, stopniowe przywracanie relacji i od nowa. Od nowa. I od nowa. Bardzo dużo czynników doprowadziło nas do tego, że zniknęło nam sprzed oczu szczęście, zaczęliśmy być "starym małżeństwem", które jedyne, czym oddycha, to przyzwyczajeniem do siebie i zaborczością, no bo "nie rozstanę się z nim/z nią, bo zostanę sama/sam, a on/ona kogoś sobie znajdzie". Nie szukaliśmy sobie innych połówek, zostawaliśmy przy sobie. Przestaliśmy sobie dawać prezenty, na początku było to dość częste zjawisko. Do wspólnych czynności wymagających w jakiś tam sposób zaangażowania przychodziło nam coraz trudniej. Wciąż jednak bardzo się nawzajem pociągaliśmy, często było to tymczasowym rozwiązaniem na wszelkie związkowe "bóle głowy". Ale ile przecież można, prawda? Brakowało nam elementarnego spoiwa, czegoś, co sprawiało, że związek brykał jak kręcony bączek.

No to ok, zdiagnozowałeś sytuację. Wiedziałeś, że to tylko przyzwyczajenie i strach trzyma was razem. A, no i pociąg fizyczny.

W pewnym momencie poczułem, że nasze uczucie wygasa. Jestem typem człowieka, który rozumie dopiero na swoich błędach, a nie na czyichś i który musi sam zrozumieć, sam przeboleć, sam doświadczyć. Uznałem, że dalsze godzenie się i ciche dni nie mają sensu, bo ja niczego nie zrozumiem. Stawiałem na to, że problem jest ze mną i z moimi uczuciami. Ona płakała za nas, cierpiała za nas, tęskniła za nami i cieszyła się za nami. Ja często nie potrafiłem. W chwilach, kiedy czułem, że mogę ją stracić czułem ból, czasem roniłem łzy jak dziecko. Jednak gdy tylko się godziliśmy, przestawałem czuć "to coś". Dlatego podjąłem decyzję o tym, że potrzebna jest mi przerwa. Stanowcza. Mniej lub bardziej oficjalna. Nie powiedziałem jej o tym od razu, lecz po około tygodniu od kolejnych z wielu momentów "cichych dni". Nie chciałem jej zranić, chciałem jej to ogłosić stopniowo, z szacunku do niej za to, że musi znosić moje problemy z samym sobą. Powiedziałem jej, że muszę coś zrozumieć, że nie wiem, jak to się skończy, ale rozważyłem wszelkie scenariusze, i jestem gotowy nawet na to, że przez ten czas ktoś jej wpadnie do oka. Będę musiał się z tym pogodzić, może dzięki temu coś zrozumiem. Dodałem, że nie mogę ciągle żyć tak jak żyłem, bo niczego nie zrozumiem. Muszę coś stracić, żeby wysnuć wnioski. Zgodziła się. Porozumieliśmy się ten ostatni raz. Postanowiliśmy się ze sobą nie kontaktować, aby nie rozdrapywać rany. Niestety często widzimy się wzrokowo, mijamy się, przez co przypominamy sobie o nas. Tak leci już prawie miesiąc.

Trochę to zarozumiałe, myśleć, że to tylko ty jesteś problemem, że tylko ona cierpi. Tak jakby tylko jedna osoba miała wpływ na związek. No halo, jesteście tam we dwójkę i oboje równie mocno odpowiadacie za to, co dzieje się między wami, i oboje równie na to reagujecie, choć nie każdy tak samo i nie każdy zewnętrznie.

W międzyczasie... ehh, w międzyczasie poznałem się z jedną dziewczyną, którą znałem z widzenia od dwóch lat. Nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawialiśmy na żywo, tylko przez internet wymienialiśmy się zdjęciami testów na zajęcia. I to raz, może dwa razy. Kontakt poza tym jedynie wzrokowy, dosyć rzadki. Wiedziałem trochę o niej od znajomych, była w moim typie, ale ponieważ w tamtym czasie byłem z moją partnerką, z szacunku do niej nie chciałem z tą dziewczyną polepszać znajomości, bo znając siebie, bardzo szybko potrafiłbym przegiąć. Może nie tyle przegiąć, a uznawać ją za bardziej atrakcyjną. Więc zostawiłem to dla siebie, że jest atrakcyjna i dosyć interesująca, i nic z tym dalej nie robiłem. Nie było po co. Zresztą miała chłopaka (podobno). Na tym etapie ta znajomość pozostała na dwa lata.

Zmianie dopiero uległa po dosłownie tygodniu od podjęcia przeze mnie decyzji o zrobieniu sobie stanowczej przerwy od związku. Jak na ironię, bo po 1) wyglądałoby to trochę, jakbym skakał z kwiatka na kwiatek, po 2) dziewczyna, którą uważałem za atrakcyjną i interesującą, akurat staje na mojej drodze. Pierwsze słowa zamieniliśmy ze sobą, spotykając się przypadkiem (prawie, bo szybszym krokiem za nią nadążyłem) na przejściu. Dwa razy upewniałem się, że to ona, żeby nie zagadać do nieznajomej osoby:) W końcu podszedłem, zaczęła się zwykła, niezobowiązująca gadka, wymieniliśmy się parę razy wzrokiem, uśmiechem, atmosfera bardzo miła i można powiedzieć taka, jakiej się spodziewałem i oczekiwałem, a nawet lepsza, bo nie sądziłem, że jej typ tak mi przypasuje (wiem, to opieranie się tylko na jednej rozmowie, ale jak wspomniałem, przed rozmową trochę już o niej wiedziałem). Pojechaliśmy kawałek wspólnym autobusem. Poczułem potem ulgę i niedużą radość, było to dla mnie coś nowego od blisko 3 lat, w końcu żadnej kobiety nie poznawałem do tej pory. To była satysfakcja z poznania się, wymiany zdań z kimś, kto nie wie o nas nic lub bardzo mało i w drugą stronę to samo. Czułem potrzebę poznania się z nią, pogadania.

Następnego dnia... znów się widzieliśmy ze sobą, to również nie do końca przypadek, bo wiedziałem, którym akurat będzie autobusem jechała. Jednak, co na dłuższy czas mnie wybiło z rytmu, było to, że najpewniej widziała mnie w tym autobusie, ale postanowiła nie podchodzić, tylko przejść trochę dalej i tam stanąć. Pomyślałem okej, pewnie z jakichś powodów tak zrobiła. "Pech", że wysiadamy na jednym przystanku, więc w tamtym momencie również do niej podszedłem i zaczęliśmy rozmawiać. Znów miła rozmowa, oboje się śmialiśmy i uśmiechaliśmy, była całkiem miła i zupełnie nie rozumiałem, dlaczego nie podeszła w autobusie. Kolejny raz widzieliśmy się po kilku dniach, chyba czterech, wtedy tak jakby podeszła (stałem na środku autobusu), usiedliśmy, znów dobrze nam się rozmawiało, nie było chwili, w której byłaby cisza.

Tak, z kwiatka na kwiatek. Jak dla mnie twoja przemowa do twojej dziewczyny "będę musiał się pogodzić, jeśli kogoś znajdziesz" była raczej odwróceniem ról, bo czułeś się totalnie gotowy na kolejny, inny związek. Miałeś w swoim życiu przestrzeń dla romantycznego zainteresowania. Wypełniłeś tę przestrzeń nową koleżanką. No i nie dziwne, w końcu wiedziałeś, że poprzedni związek to było tylko przyzwyczajenie. Ale odejść nie chciałeś, bo nikt nie odchodzi do samotności. Ze strachu czekałeś, aż pojawi się nowa koleżanka, do której możesz odejść.

Po południu... znów się zobaczyliśmy, tym razem na jednej z lokalnych siłowni. Gdy ja kończyłem swój trening, ona go zaczynała. Zobaczyliśmy się, podszedłem, porozmawialiśmy, oboje nie chcieliśmy iść w swoje strony, super się rozmawiało, ale pomyślałem, że nie mogę wyglądać na kogoś, kto wygląda jakby miał za dużo wolnego czasu i jest na każde skinienie dostępny, więc ukróciłem rozmowę, powiedziałem, że idę, ona również poszła. W międzyczasie dla żartu zapytałem, którym autobusem jutro jedzie, o dziwo odpowiedziała mi co do minuty którym, powiedziałem, że może się mnie spodziewać. I to był mój błąd, bo tym pokazuję, że mam za dużo czasu. No ale następnego dnia pojechałem z nią właśnie. Również nam się dobrze rozmawiało, każda z tych rozmów była interesująca i nie brakowało tematów do rozmów. Przy okazji podstępem dowiedziałem się, czy kogoś ma. Pytanie wprost uważam za sygnał, że ktoś jest desperatem. Wykorzystałem okazję, że jest dzień kobiet i spytałem, co jej facet kupuje. Zapytała "Jaki facet?" a dla mnie była to już informacja wystarczająca. Tym razem rozmowa trwała trochę dłużej, bo jeszcze po wysiadce na przystanku rozmawialiśmy dobre kilkanaście minut. Rozmawialiśmy o wszystkim, temat zszedł także na związki, na wykształcenie, na przyszłość. Niezbyt pozytywnie wyraziła się o związkach, zapewne z powodu swojego poprzedniego:) Dało mi to znać, że nie jest zainteresowana tworzeniem nowego.

O borze, ktoś zobaczy prawdę - że mam czas! Że mi zależy! Skandal!
No proszę cię, jeszcze do tej pory brzmiałeś spoko, ale to już jest dziecinne. Wynajdujesz problemy, których nie ma.

Tego dnia pomyślałem o niej jako osobie, która ma zbyt "ułożone" już życie, by znalazła w nim miejsce na nową osobę. Miała plan na wakacje, na każdy dzień, na kontakt ze znajomymi, nie było się tam gdzie "wcisnąć". Jedynie gdzie, to w drodze autobusem bądź na lokalnej siłowni. Trochę czułem, jakbym znów pokazywał, że mam za dużo czasu. Dodam, że jedyny kontakt z nią miałem tylko na żywo, postanowiłem, że nie będziemy rozmawiać przez internet, przynajmniej nie jeszcze teraz, tylko dopiero, jak będę pewien, na czym stoję. Nie chciałem się narzucać z każdej ze stron, jeśli nie wiem, czy tego sobie nie życzy. Ale tego samego jeszcze dnia mieliśmy test na zajęciach i wymieniliśmy się ponownie zdjęciem pytań, doszło do chwilowej rozmowy, ale to dosłownie 2-3 wiadomości na krzyż, w tym moja kończąca, nie odpisała już na nią. Pomyślałem, że przez te dwa dni zbyt często się widzieliśmy, już nawet ja to poczułem, a dopiero co chciałem z nią rozmawiać godzinami, być może ona także, ale nie jestem pewien do teraz.

Następnego dnia celowo uniknąłem autobusu, w którym potencjalnie by była. Tym razem pojechała późniejszym... Tym razem wsiadła w te same drzwi, co ja.. To, co rzuciło mi się w oczy i uszy było to, że kiedy mnie zobaczyła, powiedziała niecicho "Ooo", ale nie wiem, czy potraktować to jako radość, czy kpinę. Wsiadała z dwoma moimi znajomymi, jeden z nich jest jej kolegą z dzieciństwa i do teraz się znają. Staliśmy w jednym miejscu, ale tym razem zupełnie się nie udzielałem. Nic nie mówiłem, siedziałem na telefonie, trochę to żałosne zachowanie, ale miałem dosyć pokazywania po sobie, że jestem taki "dostępny". Po wysiadce poszła z tym kolegą w inną stronę niż ze mną zazwyczaj, ja poszedłem z drugim kolegą w inną stronę. Wiem, że nie kokietują ze sobą, bo on jest związku a zresztą znają się na tyle, że to by nie wypaliło. Zacząłem myśleć, że chyba jej przeszkadzam, a na pewno ten przypadek, który nas ze sobą spotyka, nie jest dla nas dobry. I co? Tego samego jeszcze dnia znów musieliśmy widzieć się na lokalnej siłowni. Znów ona kończyła trening, a ja zaczynałem. Tym razem nie podszedłem, nie zagadałem, przeszedłem dosłownie obok niej. Nie wiem, czy to zauważyła, ale na pewno widziała mnie później, gdy po paru minutach wracałem się do toalety, de facto upewniając się, że mnie zobaczy:) Ale również nie podszedłem, chciałem jej dać do zrozumienia, że nie jestem kulą u nogi. Oczywiście żadne z nas nic z tym dalej nie zrobiło, bo nie rozmawiamy przez internet, a ona zresztą nie zapytałaby mnie przecież "a dlaczego się nie przywitałeś?", bo to nie w jej stylu, widzę to. Potrzebowałem odpocząć od tego ciągłego spotykania się, dlatego następnego dnia również poszedłem na późniejszy kurs i nie widziałem się z nią. Po południu również.

Jak to ludzie potrafią sobie pokomplikować życie wymyślonymi zasadami!
Pokaż, że ci zależy, ale tylko trochę. Ona nie może wiedzieć, że masz dużo czasu. Musisz udawać niedostępnego, bo się nie zainteresuje. Czasem zagadaj, a czasem nie, nawet jeśli bardzo chcesz. Nie możesz. Rozmyślaj nad każdym jej zachowaniem - najmniejszy nawet gest coś znaczy! Interpretuj wszystko. Rozkminiaj każde jej słowo. Za nic w świecie nie graj w otwarte karty, bo od razu stoisz na przegranej pozycji. Nie pytaj! Dawaj jej znaki, ale nie wprost. Na przykład "przejście obok"= "nie jestem kulą u nogi". Każdy ma ten sam słownik tajemnych znaków i ich interpretacji.

Tego dnia zacząłem myśleć, że pomimo że mamy wspólne zainteresowania (przynajmniej te, o których się dowiedziałem, a jest ich dosyć sporo), wspólne opinie o wielu sprawach, wspólne wzorce zachowania, podobne poczucie humoru, podobne spojrzenie na świat, podobny model życia (a przynajmniej ten codzienny), nie możemy z jakiegoś powodu uczynić tego bliższą znajomością, nawet nie mam w głowie na tę chwilę szukania związku, tak jak ona zresztą podobnie, ale by tę znajomość postawić na stały i pewny fundament, dzięki któremu wiedziałbym, że nie jesteśmy dla siebie nawzajem udręką od zbyt częstych widywań i dzięki któremu wiedziałbym, że częsta, a nawet codzienna rozmowa byłaby dla nas obojga przyjemnością, a nie doszukiwaniem się zbyt dużej ilości wolnego czasu albo desperacji.

Ale żeś sobie wymyślił, że jesteś udręką. Chociaż takie rozkminianie może być męczące. Ona jeszcze nic nie wie o twoich chęciach stworzenia związku, jeszcze nie padła propozycja nawet spotkania się, a ty już myślisz jak ten związek by się rozpadł. Wmawiasz sobie, że nie chcesz związku, podczas gdy wszystkie twoje powyższe słowa jasno wskazują, że ty chcesz tego związku. Ale bezpieczniej mówić sobie, że nie chcesz. (Z jakiegoś powodu).
Nie możecie tego uczynić bliższą znajomością, bo wykonujesz dziwny taniec pt. "jak tu nie pokazać, że mi zależy, bo mężczyzna musi być tajemniczy i niedostępny".
Co ty masz za kompleks z tym "za dużo wolnego czasu"? To już ludziom nie wolno mieć wolnego czasu??

Dodam, że prawdopodobnie nie wie, że od miesiąca nie jestem w związku, ale nie sądzę, by z tego powodu istniałby ten jeden problem z pewnością co do tej znajomości. Być może za mało ją znam, aby wydawać opinię, być może ona za mało mnie zna, by samej podejść i rozmawiać, czy godzinami rozmawiać przez internet, a być może właśnie nie ma tam miejsca w ciągu dnia na to, aby znaleźć go jeszcze na nową osobę. Moja godność absolutnie nie pozwala na akty desperacji, więc gdy tylko jakkolwiek, słusznie bądź nie, poczułem, że ona nie chce poświęcać swojego czasu na moją osobę, tak i ja nie chcę poświęcać na nią, ale być może to tylko głupie zamykanie się na siebie, kiedy wystarczyłoby się bardziej poznać i rozjaśnić jakieś wątpliwości. Jest w niej coś, co skłania mnie do zastanowienia, do zaryzykowania, tylko nadal nie wiem, co. Być może to tylko ten fakt, że jest po prostu kimś nowym w moim otoczeniu, nowo poznanym. A być może to coś innego. Nie potrafię jej rozgryźć. Chciałbym ją z tego powodu zaprosić na kawę bądź inny trunek, który odpowiadałby za tło do dłuższej, niezobowiązującej rozmowy, która by mi wszystko rozjaśniła, ale nie wystosuję do niej żadnej propozycji, jeśli nie wiem, na czym stoję i za kogo mnie ma. Co w związku z tym zrobić?

Ale ty naprawdę wiesz, że ona nie ma czasu, czy tylko zgadujesz? I czy ty wiesz, że ona nie chciałaby znaleźć dla ciebie czasu, czy tylko zgadujesz?
I kto ci powiedział, że związek, to poświęcanie się?
Uwaga, zadanie. Nie wiem, co myśli o mnie koleżanka. Powinien o to zapytać: A. byłą dziewczynę, B. forum, C. Wróżkę, D. Dziewczynę, z którą chciałbym iść na kawę.

Nie jestem zimnym jak skała draniem i nadal mam na względzie kobietę, z którą dzieliłem życie przez ponad 2 lata. Jej na pewno należy się uwaga, jeśli nie tylko po prostu słowa głębszego wyjaśnienia. Ale. Nie wyjaśnię jej niczego, jeśli niczego nie zrozumiem. Zrozumiem, jeśli nowo poznana dziewczyna da mi coś do zrozumienia. W tym właśnie problem. Jak już wspomniałem, nie nauczę się tak na czyichś słowach, jak na własnych przeżyciach. Dlatego chciałbym wiedzieć, co mam zrobić, jaką decyzję podjąć. Delikatnie bardziej "ciągnie" mnie do tej nowo poznanej, najpewniej z tego powodu, że jest po prostu nowa i nieodkryta, ale też pewnie dlatego, że pomimo, że większość dopisywanych przeze mnie jej cech już przestała być dopisywana i wszystko mi na tę chwilę w niej pasuje poza tą dziwną tajemniczością i teoretycznym brakiem perspektyw na "dodanie" mnie w cały tryb tygodnia (może nie w cały, ale w pewne czynności, co i tak bym w sumie potem "olał", bo służyłyby tylko do tego, żeby zacieśnić z początku relację, a w weekend i na dniach na spokojnie moglibyśmy się widzieć, tylko właśnie... w jakiś sposób do tego etapu trzeba przejść) i ona chyba też jest takim cichym myślicielem jak ja, więc byłoby o wiele mniej jak prawie w ogóle kłótni o to, że wolę czasem ciszę lub zadumę niż rozrywkę na zewnątrz.

Wygodne, zrzucić odpowiedzialność za swoje uczucia na kogoś innego. "Zrozumiem, jeśli nowo poznana dziewczyna da mi coś do zrozumienia" - oznacza, że nie masz w tym udziału swojego, jesteś niewinny, no bo to nie ty, to ona. Nie ważne, że w tobie też uczucie wygasło. Lepiej nie podejmować własnej decyzji, że to koniec związku, czas na rozstanie, bo tak czujesz i potrzebujesz. Lepiej, jeśli odpowiedzialność zrzucisz na kogoś innego.

Z racjonalnego podejścia bardziej "ciągnie" mnie do (nie)mojej kobiety, bo do pewnego etapu już z nią doszedłem, ale gdy tylko o niej pomyślę, przypominają m się te wszystkie chwile, z których powodu nie jesteśmy już ze sobą razem. Tak jakbym nie umiał znaleźć już sposobu na to, by poczuć się z nią szczęśliwy, a mimo to wiem, że moglibyśmy do siebie wrócić. Ale na pewno nie w tym momencie, bo nadal niczego bym nie zrozumiał. Dlatego chciałbym ruszyć sprawę nowo poznanej dziewczyny, tylko nie myślcie, że chcę ją w jakiś sposób wykorzystać, poznać, a potem zostawić. Gdyby sprawa się rozjaśniła, to zastanawiałbym się nad polepszeniem z nią relacji, pomysł o związku tylko wtedy, gdybyśmy to ja oraz ona wystarczająco czuli. A na pewno nie stałoby się to tak szybko. Gdyby sprawa rozjaśniła się, ale w drugą stronę, to poczułbym tę gorycz, której mi brakuje, pokorę oraz doceniłbym to, co mam i nie rzucał się na coś, co nie jest pewne, tylko nie myślcie, że wróciłbym wtedy jak pies bez honoru do poprzedniej (nie lubię tak nikogo określać) kobiety. Wtedy przyszedłby czas na głębsze wyjaśnienia, dyskusję o dalszym postępowaniu oraz podjęcie wniosków. To nie jest tak, że pójdę tam, gdzie mnie przyjmą, a tam, gdzie nie, odejdę, choć tak to w sumie wygląda. Chcę się zachować jak facet. Nie jestem w związku, więc nie mam nic przeciwko temu, aby poznać się bliżej z nowo poznaną kobietą. Tylko czy warto? Coś mi podpowiada, że tak, coś, że nie.

Dziękuję pięknie wszystkim z góry za przeczytanie i ewentualną pomoc. Kłaniam się po sam pas smile

Nie wiem, co znaczy zachować się "jak facet", bo facetów na świecie jest ok.  3,477,829,638 mężczyzn i nie ma wspólnego jednego przymiotnika opisującego wszystkich. Zachowaj się tak, jak chcesz, bycie kobietą i czy mężczyzną nie ma tu NIC do rzeczy.

Wiesz co robisz? Prosisz, żeby ktoś zdecydował za ciebie. Pierwsza dziewczyna czy druga? Takie mam wrażenie. Z jedną i drugą jesteś tak na pół gwizdka i czekasz na ich kroki, bo brakuje ci odwagi do tego, żeby samemu zdecydować: 1. zostać w związku czy odejść, 2. flirtować z nową dziewczyną czy czekać.
Bardzo chcesz, żeby ktoś tobą pokierował. I czaję, odpowiedzialność za własne decyzje - trudna sprawa. Już lepiej, jak "samo" się rozejdzie, albo ktoś inny to zrobi. Łatwiej. Przyjemniej. No i ktoś inny dałby mi nauczkę. To nie tak, że sam bym wykonał jakąś pracę.

Masz dziwne podejście. Chcesz, żeby druga dziewczyna cię wzięła, wtedy byś poczuł się gotowy do związku i chętnie go budował. A gdyby cię nie chciała, to wtedy dopiero byś zaczął się zastanawiać nad sobą (teraz nie musisz) i wrócił "do ciepełka". (Bo trzeciej opcji oczywiście nie ma - na przykład takiej, że to ty zdecydujesz, komu poświęcasz swoją uwagę i swój czas).

To nie jest tak, że pójdę tam, gdzie mnie przyjmą, a tam, gdzie nie, odejdę, choć tak to w sumie wygląda.

Tak to jest, dokładnie tak to jest.

Również pozdrawiam, miło się czytało.

Posty [ 4 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Potrzebuję coś zrozumieć lub podjąć decyzję

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024