Kobiety i mężczyźni, pomóżcie!
Poznałam dwa miesiące temu przez pewien portal fajnego faceta. Od razu zaczęliśmy się dobrze dogadywać i po jakimś czasie zaproponował przejście na dogodniejszą formę kontaktu, bo uznał, że nie chce mu się wchodzić na portal tylko po to, żeby mi napisać. Po jakichś dwóch tygodniach zaproponował pierwsze spotkanie, a łącznie od tamtej pory spotkaliśmy się zaledwie trzy razy (tyle dobrze, że wszystkie z jego inicjatywy). Do tej pory dosłownie codziennie do siebie piszemy, najczęściej pierwszy odzywa się on, mi pierwszej zdarza się to robić dużo rzadziej. Piszemy na różne tematy, najczęściej jakieś luźne z humorem, poza tym jak nam mija dzień, co się wydarzyło, co aktualnie robimy itp. On wykazuje zainteresowanie tym, co się u mnie dzieje. Ani razu jednak nie pisaliśmy w kontekście nas jako czymś więcej niż koleżeństwo. Czasami zdarzało mu się przemycić jakiś komplement, miłe słowo w stosunku do mnie, ale nie jakoś często.
Na naszych spotkaniach też miałam wrażenie, że jest między nami jakaś chemia. Co prawda nie były to spotkania typowo randkowe (nie było podtekstów, dotyków itp., tylko przytulenie powitalno-pożegnalne, ale dobrze się dogadywaliśmy, rozmowa się kleiła). Dodam tylko, że jest to raczej pewny siebie i śmiały facet, ale miałam wrażenie jakby przy mnie trochę tracił rezon. I nie wiem, co mam z nim zrobić. Lubię stopniowe poznawanie się, ale to już trochę przesada. Na pewno nie chodzi mu o seks, bo nigdy nie robił aluzji, ani podczas pisania, ani podczas spotkań, prędzej jakieś delikatne, wręcz niezauważalne wspominki na ten temat robiłam ja w formie żartów. Nie chcę ciągle tylko z nim pisać, ale i nie wiem, czego od niego oczekiwać lub raczej czego on oczekuje ode mnie. Czy traktuje mnie tylko jako koleżankę/znajomą, z którą pisze z nudów, co byłoby dziwne, bo na brak znajomych czy brak zajęć narzekać nie może?
Lubię go, podoba mi się i chciałabym poznawać go lepiej i częściej, ale mam już dość takiej pisaniny prowadzącej dokinąd. Boję się tego, że podtrzymując ten kontakt zaangażuję się emocjonalnie jeszcze bardziej, po czym mu się nagle odwidzi. Już łatwiej byłoby mi to przełknąć, gdyby np. po spotkaniu on przestał się odzywać, bo bym mu się przykładowo jednak nie spodobała.
Ostatnio zaczęło mnie to męczyć i trochę się zaczęłam na to wkurzać, starałam się ochłodzić kontakt, nie pisać pierwsza, odpisywać rzadziej, mniej, trochę olewać. Myślałam, że sam będzie przez to odpuszczał i sprawa się wyklaruje. Ale on wręcz domagał się tego kontaktu. I wciąż się odzywa. Tylko spotkań jakoś ciągle brak. Nie wiem, co z nim zrobić. Wydaje mi się, że daję mu subtelne sygnały (może zbyt subtelne? Skomplementuję go czasem, powiem coś miłego w jego kierunku), że mi się podoba, chociaż flirciara ze mnie słaba. Nie chciałabym też robić z siebie głupka i pytać go o nas, podczas gdy się okaże, że on nie traktuje tej relacji jakoś serio i tylko wystawię się na śmieszność. Ale jeżeli ma się okazać, że znajdę się we friendzone, to wolałabym się ewakuować, póki nie jest zbyt późno. Macie pomysły jak to rozwiązać? Jakiś krok z mojej strony? Jaki? Mężczyźni, powiedzcie jak zinterpretować takie wasze podejście? Dodam, że ja mam 27 lat, on 29, dzieli nas jakieś 35 km.
Pozdrawiam.