Witam (:
Przychodzę po poradę w sprawie cery, bardzo problematycznej cery, ale postaram się jak najzwięźlej.
Ostatnimi czasy cera widocznie pogorszyła się po zakończonej we wrześniu kuracji izotretynoiną. Jak najszybciej będę walić do mojego derma, ale niestety nie mam jeszcze takiej możliwości, a może ktoś tutaj zmagał się z podobnym problemem i będzie w stanie coś poradzić. Zaznaczę jeszcze tylko, że samej kuracji nie żałuję, bo i tak jeszcze nigdy nie miałam z cerą tak długo spokoju. Właśnie - problemy były od zawsze, skóra nieźle reagowała na leczenie, ale problem ZAWSZE powracał. Mam połączenie trądziku 'normalnego' - tj wypryski i niestety ;( - różowatego (ale lekkiego). Teraz, gdy są takie mrozy cera jest dodatkowo podrażniona, łuszczy się i również nałożenie podkładu sprawia problem, gdy chcę raz na dwa tygodnie wyglądać jak człowiek. Kolejne ważne info: na co dzień nie stosuję żadnego podkładu jakoś od... długiego czasu - ponad pół roku, bliżej roku nawet.
Przerobiłam praktycznie wszystko - antybiotyki, maści, kwasy i wspomniany już wcześniej izo. Przed izo (które traktowałam jako zło ostateczne, bo to dosyć 'kontrowersyjna' mimo wszystko terapia) eksperymentowałam również z dietą. Tak oto przetestowałam bezgluten, który był totalnym niewypałem i nic nie pomógł. Zauważyłam jedynie, że szkodzi mi nabiał i odstawiłam go całkowicie. Do tego ruch, wszystko, zdrowy tryb życia. Teraz niestety mniej dbam o to, ale nie widzę różnicy w cerze, dlatego wszystkie ogólnikowe rady typu "żyj zdrowo" będę odsiewać.
Jeżeli chodzi o hormony, o których również myślałam - mam bardzo regularne cykle, kobiecą figurę, nie wydaje się, by coś mogło być nie w porządku. Żaden lekarz nie zalecił nigdy takich badań. Czy również w tej sytuacji może być jednak coś zachwiane?
Rodzice problemów z cerą nie mieli, nie wiem jak z dziadkami, niestety.
Ma ktoś jakiś pomysł? Migdały, gronkowiec, nie wiadomo co jeszcze? Migdałki mam ropne, ale infekcji gardła nie mam od długiego czasu (kiedyś miałam bez przerwy). Nie chciałabym takiej sytuacji, że wytnę, cera nic się nie zmieni, a zacznę z kolei chorować.
Jestem tym odrobinę zdołowana, mam dosyć tej skóry. Czy jest możliwość, że sama w sobie jest problemem, a niekoniecznie jest to spowodowane czymś? Ale jeśli tak, to czemu problem wciąż nawraca?
Z góry dziękuję za rady, nie liczę na dużo postów, bo nawet sama sobie nie wiem co doradzić, złaszcza że dużo już przerobiłam (mogłam o pewnych rzeczach zapomnieć, w razie 'w' dopowiem).
Z góry dziękuję za chociażby przebrnięcie.