Cześć wszystkim,
piszę na forum po raz pierwszy, ponieważ chciałabym poprosić Was o podzielenie się przemyśleniami i doświadczeniami w kwestii, którą zaraz opiszę. Mam prawie 29 lat, nigdy nie byłam w związku z żadnym mężczyzną (ani kobietą) i zastanawiam się, czy wszystko jest ze mną w porządku, czy jednak powinnam się niepokoić (co dość intensywnie robię od kilku miesięcy). Zaznaczę, że chciałabym mieć w przyszłości męża i dzieci. Piszę na forum, ponieważ brakuje w moim otoczeniu kobiet, z którymi mogłabym o tym porozmawiać, a czuję, że taka rozmowa jest mi potrzebna.
Dodam tylko, że lubię ludzi, choć nie jestem i nie byłam nigdy osobą towarzyską i wylewną (nie znosiłam imprez i na nie nie chadzałam), skończyłam studia humanistyczne, nie jestem przebojowa, dużo czasu po pracy spędzam w domu (po zajęciach na uczelni też), wyglądam i ubieram się przeciętnie. Mam pracę i zawód, ale moja sytuacja zawodowa jest niestabilna od kilku miesięcy, co staram się zmienić i co ostatnio mnie też bardzo niepokoi (już sama nie wiem, co bardziej). Jeśli chodzi o relacje z ojcem - do dupy, był alkoholikiem, kłócili się z mamą, aż odeszliśmy od niego, kiedy byłam nastolatką. Jeśli chodzi o znajomych, mam jedną przyjaciółkę i dwie koleżanki, z którymi utrzymuję dość regularny kontakt (wszystkie jeszcze z podstawówki).
To może teraz zarysuję tło:
Aż do ubiegłego roku nie niepokoiłam się tym, że jestem sama ani nie zadawałam sobie pytań "Dlaczego jestem sama?" ani "Czy coś jest ze mną nie tak", skoro pomimo 28 lat nie byłam w związku ani w bliższej relacji z mężczyzną. Zmieniło się to jednak i podejrzewam, że mogła mieć na to wpływ pewna sytuacja.
Otóż pracowałam w firmie, którą prowadziło młode (około 30 lat) małżeństwo, z dzieckiem w "drodze". Miałam w tej pracy kontakt z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym i siedmiolatkami. No i był też klient firmy, z którym współpracowałam przez kilka miesięcy i który mi się podobał. Imponował mi - uroda w moim typie, ambitny, wykształcony, wolny oczywiście (co sam zadeklarował) facet, z którym - jak sądzę, mogłabym nawiązać bliższą znajomość, gdybym nie trzymała dystansu i nie ucinała rozpoczynanych przez niego tematów prowadzących do zwierzeń (kilka razy wyznał mi kilka osobistych problemów i taki przejaw zaufania wzruszył mnie i rozczulił - miałam ochotę podjąć temat, ale tego nie robiłam). Czułam więc, że facet dał mi sygnał, że chce, abym bliżej go poznała, no ale ja trzymałam dystans i - owszem - byłam miła i uprzejma, jednak nie poruszałam osobistych tematów.
Później praca się skończyła, a ja sobie uświadomiłam, że chyba przez swoje zdystansowane zachowanie i brak otwartości odrzuciłam szansę na bliszą znajomość z tym panem. Pierwszy raz spotkała mnie taka sytuacja i po głębszej analizie stwierdziłam, że przyczyny mojego zachowania mogą być dwie: 1. jestem tak zakompleksiona, że uznałam, że nie ma co zacieśniać znajomości, bo on jest ode mnie dużo bardziej zamożny/ambitny i ogólnie jest człowiekiem sukcesu, a ja nie. 2. Czułam, że on jest mną zainteresowany i daje mi sygnały i po prostu wycofałam się ZE STRACHU. Pytanie tylko, czy ten strach wypływał ze zdrowego rozsądku i intuicji, czy ja po prostu zakonserwowałam się tak, że boję się bliskości i już tak zawsze będę miała.
Poza tym, obserwując właścicieli firmy, pomyślałam sobie, jak cudownie jest mieć męża, z którym można wspólnie budować życie, rodzinę i razem starać się dla niego i dla dzieci. No a potem wbiłam sobie do głowy, że coś jest ze mną nie tak, skoro znajome w moim wieku już rodzą dzieci (w pracy młodsze ode mnie dziewczyny miały dzieci), a ja nie mam nawet chłopaka, z nikim niczego nie buduję. I przebywam Od kilku miesięcy jakieś poczucie marazmu spowodowanego nie tylko nienajlepszą sytuacją zawodową (w któą częściowo sama się wpędziłam), ale też takimi przemyśleniami (przemyślenia takie pojawiły się krótko po tym, jak pogorszyła się moja sytuacja z pracą, wszystko się zbiegło).
No to teraz przejdę do rzeczy:
Czy wsród forumowiczek są kobiety, które w okolicach 30. miały zerowe doświadczenia w związkach, ale i tak założyły rodzinę? Jeśli tak, to czy możecie napisać, w jakich okolicznościach poznałyście narzeczonego/męża? Czy byłyście w tamtej chiwli zadowolonymi ze swojej kariery, pewnymi siebie, bywającymi w wielu miejscach szczęśliwymi singielkami z mnóstwem znajomych, które zachwycały mężczyzn swoją radością życia? To ostatnie pytanie wzięło się stąd, że we wszystkich artykułach z poradami dla samotnych kobiet pojawiają się właśnie takie warunki, które trzeba "spełnić", żeby kogoś dobrego sobą zainteresować. No to chciałam teraz zapytać, jak to było u Was i czy ja sobie za dużo zawkręcałam do główki, czy po prostu mam ten właściwy, obiektywny obraz rzeczywistości...
Ja wiem, że tu nie ma żadnych reguł, ale mimo wszystko chciałabym poznać Wasze historie i przemyślenia.
Czekam z niecierpliwością na odpowiedzi. Aż pójdę zaparzyć melisę.