Witajcie. Mam nadzieję, że przebrniecie przez moje wypociny i uda nam się stworzyć konstruktywną dyskusję w oparciu o stan faktyczny zaczerpnięty z mojego życia chciałabym również, aby mądrzejsi i bardziej doświadczeni naprowadzili mnie na właściwą ścieżkę, bo obecnie nie wiem, co myśleć o swoim związku i nie mam pojęcia, jak powinnam postąpić dalej.
Jakie są wg was symptomy tego, że komuś na nas zależy? Jakie zachowania powinny się pojawić, kiedy ktoś jest zakochany? Jakie zachowania świadczą o tym, że ktoś ewidentnie nas nie kocha? Czy czuliście kiedykolwiek, że ktoś jest z Wami jedynie z rozsądku, a nie z miłości? Opiszę moją historię:
Mamy po 25 lat. Spotykamy się od lipca, z kolei we wrześniu zaczęło się coś między nami „klarować“ – tak to nazwijmy wtedy to pojawiły się pierwsze pocałunki, objęcia, chwytanie za ręce. Trudno mi wskazać jednoznacznie moment, od kiedy jesteśmy razem, bo wszystko, co jest między nami, rodziło się raczej tak, jak powinno – etapami, stopniowo, step by step, bez zbędnych rozbuchanych emocji, czy wielkiej love, która często po pewnym czasie przekształca się w równie wielkie rozczarowanie
Za początek związku przyjęłabym jednak połowę września. Już na pierwszej randce zauważyliśmy, że mamy podobne spojrzenie na świat, że sprawiają nam radość i denerwują te same rzeczy, te same zachowania ludzkie. Zaimponował mi swoim dojrzałym podejściem do życia; wiem, że ja zrobiłam na nim podobne wrażenie. Już następnego dnia po pierwszej randce napisał do mnie i zaprosił na kolejną. W ten oto sposób spotykaliśmy się regularnie, niemal dzień w dzień, zawsze to on wychodził z inicjatywą. Jak wspomniałam, zbliżać się do siebie zaczęliśmy we wrześniu i po ok. dwóch miesiącach intensywnych spotkań po raz pierwszy mnie pocałował. Jesteśmy już razem 3 miesiące, znamy się niemal pół roku.
Od pewnego czasu, zaczęłam się zastanawiać, czy mu na mnie zależy. Nigdy nie usłyszałam od niego niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że żywi w stosunku do mnie jakiekolwiek uczucia. Z uwagi na pracę bywa, że przebywamy w innych miejscowościach. Kiedy nie jesteśmy razem, mamy z sobą nieustanny kontakt telefoniczny; przestajemy z sobą pisać dopiero, kiedy któreś z nas zaśnie z telefonem w dłoni. Nigdy jednak nie powiedział mi czegoś z gatunku, że za mną tęskni, że nie może się doczekać, kiedy mnie wreszcie zobaczy, nie wspominając już o słowach, które świadczyłyby o zakochaniu, miłości, zauroczeniu (przy czym zaznaczę, że mam świadomość, iż może być za wcześnie, aby mówić o miłości – chyba?). Jedynie raz zapytał się mnie, czy wiem, że jestem dla niego ważna oraz powiedział, że cieszy się ze mnie ma. Poznał moich rodziców, których polubił z wzajemnością. Przedstawił mnie swoim wszystkim znajomym, tak jak i ja przedstawiłam go moim. Obecnie cieszymy się na wspólne święta. Spędzamy razem niemal każdą wolną chwilę, opiekuje się mną, kiedy jestem chora, a kiedy się gorzej czuje, zajmuje się wszystkim. Często zdarza mi się zostawać u niego na noc; wtedy śpimy w jednym łóżku, jest miło, jednak nie dopuszczam do tego, żeby doszło do czegoś więcej. Obiecałam sobie, że dojdzie do tego wtedy, kiedy będę pewna jego uczuć – taką mam zasadę i już. Nigdy nie zapytał się mnie o moją przeszłość. Nie wie, czy miałam jakichś mężczyzn, czy udało mi się zbudować jakiś związek. Ja również nigdy nie zadałam mu podobnego pytania, mimo, że próbowałam delikatnie wchodzić na ten temat, ale podświadomie wyczułam jakąś niechęć. W domu mnie przytula, całuje, gładzi włosy. Ujmuje mnie w swoich planach na najbliższy czas, np. gdy rozmawiamy o przyszłych wakacjach, bądź o tym, co zaplanujemy na wiosnę. Ostatnio zauważyłam jednak, że nie trzyma mnie za rękę, np. kiedy jesteśmy na zakupach w centrum handlowym, czy kiedy gdzieś idziemy. Nie okazuje mi wtedy w ogóle czułości. Nie wyczuwam też, aby był zazdrosny o jakiegokolwiek mężczyznę z mojego otoczenia. Zwróciłam też uwagę, że generalnie podobają mu się kobiety o nieco innym wyglądzie. Przykład, który teraz podam (z przymrużeniem oka), jest wyjątkowo infantylny, ale takie mamy realia… - mianowicie nawet na facebooku nadal widnieje jako „wolny”:)
Od dłuższego czasu zaczęłam się zastanawiać, czy nie jestem kobietą na przeczekanie, zapchajdziurą, którą odrzuci, gdy pojawi się, w jego mniemaniu, „lepszy model”. Wszyscy jego koledzy mają dziewczyny. Jemu życie ułożyło się tak, że jest człowiekiem bardzo samotnym (nie ma bliskiej rodziny) i wydaje mi się, że po prostu służę temu, aby wypełnić mu czas.
Ostatnio przeczytałam zdanie, ze jeżeli mężczyźnie zależy na kobiecie, to kobieta czuje to całą sobą. Wychodzi na to, że ja takie czegoś nie czuję, skoro pojawiają się w mojej głowie wątpliwości. Wniosek? Najwidoczniej nie zależy mu na mnie tak, jak powinno. Zaczęłam rozmyślać, czy on nie jest ze mną o prostu z… rozsądku. Jestem poukładana, niezależna, mam dobre wykształcenie, dość dobrą pracę i ciekawą perspektywę rozwoju. Jestem szczupła i dość atrakcyjna, choć jak wiadomo, de gustibus non est disputandum. Oczywiście mam też całą masę wad, zarówno jeśli chodzi o wygląd jak i charakter - niemal jak każdy Cenię sobie takie wartości jak rodzina, czy rozwój osobisty, lubię stawiać przed sobą cele i konsekwentnie do nich dążyć. Wiem, że docenia takie kobiety i bardzo nie chciałby mieć kobiety uzależnionej od siebie, która tylko czeka, aż mąż da kartę i będzie mogła pobiegać po centrum handlowym z koleżankami. Wydaje mi się, że z perspektywy mężczyzny, który w dzisiejszych czasach ceni sobie coś ponad wystawianie pupy na portach społecznościowych i robienie selfie z dzióbkiem, jestem po prostu dobrym materiałem na żonę i rozsądnym wyborem.
Dlaczego szukam porady na forum i nie potrafię go zapytać wprost? Przyznam się, że nie jestem zbyt doświadczona, jeśli chodzi o związki. W życiu potrafię radzić sobie z problemami, jestem samodzielna, ale jeśli chodzi o sferę uczuć, to tragedia… Nie potrafię rozmawiać o uczuciach, jestem w tym beznadziejna. Wynika to z faktu, że miałam dość trudne dzieciństwo. W moim domu było mnóstwo problemów, z którymi musiałam borykać się sama, przez co byłam zawsze zamkniętym dzieckiem (syndrom DDA). Mam świadomość swoich braków, jestem po odpowiedniej terapii, która bardzo zmieniła moje nastawienie nie tylko do życia, ale przede wszystkim do siebie. Umiem rozpoznawać swoje emocje i uczucia, nazwać je, mam poczucie własnej wartości i wiem, czego oczekuje od życia oraz od relacji z innym człowiekiem. Mimo wszystko pozostał brak w postaci nieumiejętności otwartego rozmawiania o uczuciach, dopóki ktoś nie otworzy się pierwszy. Gdy przychodzi co do czego, nie potrafię usiąść przed kimś i zapytać „czujesz coś do mnie?”, bo po prostu boję się odrzucenia; jestem osobą bardzo wrażliwą. Zdarzyło mi się raz w życiu zadać takie pytanie i… nigdy więcej, bo nie wspominam tego dobrze. Przyznam się, że nigdy nie udało mi się stworzyć związku. Trudne studia dzienne i jednoczesna praca wypełniały cały mój czas, wręcz wypalały. W trakcie studiów mało wychodziłam, rzadko spotykałam się z ludźmi. Jeśli chodzi o mężczyzn, to mam takie doświadczenia, że zawsze, gdy zaczynało mi zależeć, oni się wycofywali. Na koncie mam same zawody miłosne. Niekiedy zdarzyło się, że na horyzoncie pojawiła się inna kobieta i jakiś facet wybierał ją, nie mnie. Nigdy nie biegałam za nikim zdesperowana, nie jawiłam się też jako osoba z nastawieniem „spadaj!”, aczkolwiek zdecydowanie bliżej mi do tej drugiej opcji W zasadzie nigdy nie usłyszałam słowa „kocham Cię” i ten zwrot wydaje się być dla mnie totalną abstrakcją. Stąd może tak bardzo chciałabym to od niego usłyszeć i mieć tę pewność, że mu na mnie naprawdę zależy. Nie daje mi spokoju jednak moja intuicja i podświadomie przeczuwam, że tak nie jest. Nie chcę pozwolić sobie na to, aby być z kimś, komu na mnie prawdziwie nie zależy. Każdy przecież chce czuć się kochany. Jak wspomniałam, nie wyobrażam sobie usiąść przed nim i zapytać „jesteś we mnie zakochany, a jeśli nie to istnieje szansa, że się zakochasz?”. Wiem też, że tego rodzaju pytanie może być „wymuszaczem” i spowodować, że na odczepnego powie mi, że się we mnie zakochał, bo mówiąc kolokwialnie, nie będzie miał jaj powiedzieć, że jednak jest inaczej. Zastanawiam się, czy po świętach nie powiedzieć mu szczerze, ze nie wiem, co tak naprawdę jest między nami i nie do końca rozumiem, dokąd miałoby to zmierzać. Myślę nad tym, aby zaproponować mu kilkudniową przerwę na przemyślenia i poprosić, aby odezwał się dopiero wtedy, kiedy będzie miał co do nas pewność; a jeśli nie rodzi się w nim żadne uczucie, to trzeba to zakończyć - im wcześniej, tym lepiej. Zamierzam mu powiedzieć, iż mam pewne podejrzenia, że mogę być dla niego jedynie zapchajdziurą i wypełniaczem samotności, choć mam pewne obawy, że te szczere słowa mogłyby mu sprawić przykrość.
Co myślicie o tej sytuacji? Macie podobne doświadczenia? Co byście mi poradzili? Zwracam również uwagę na pytania, które zadałam na początku posta
Pozdrawiam i z góry dziękuję za każdą odpowiedź