Witam serdecznie Drogie Forumowiczki i Forumowiczów. Od pewnego czasu śledzę kilka wątków użytkowników, którzy znaleźli się w sytuacji podobnej do mojej. Widząc przyjazny ton prowadzonej konwersacji, Wasze zaangażowanie, chęć niesienia pomocy innym jestem pełen nadziei, że i ja znajdę tu wsparcie.
Ale do rzeczy: mam 30 lat, nie mam jakichś strasznych kompleksów na punkcie swojego wyglądu zewnętrznego, nie choruje, moja sytuacja finansowa jest - powiedzmy przyzwoita (pracuje, oszczędzam, stać mnie na realizację tych marzeń które wymagają funduszy) więc wydawać by się mogło, że szczęśliwy ze mnie gość. Tak niestety nie jest. Mój problem z którym nie umiem sobie poradzić to brak przyjaciół, a co gorsza - brak mojej drugiej połówki.
Niby mam znajomych, ale tak na dobrą sprawę to tylko ludzie z którymi pracuję. Poza pracą nie mam z nimi żadnego kontaktu. Część z nich tak na prawdę to mnie nie lubi bo osiągnąłem trochę więcej od nich, inni traktują mnie jak powietrze i przypominają sobie o mnie tylko gdy czegoś chcą, a jeszcze inni są na tyle inteligentni, że zorientowali się, że ze mną jest coś nie tak i patrzą na mnie jak na dziwaka.
Mam też znajomą, która bardzo mi się spodobała odkąd tylko się poznaliśmy. Niestety nigdy nie miałem dość odwagi i śmiałości, ażeby coś w tym temacie podziałać .... do czasu. Pewnego dnia, sygnały z jej strony mówiące o tym, że też jest mną zainteresowana stały się na tyle wyraźne, że tylko idiota by się nie zorientował. Widząc że los się do mnie uśmiechnął, w końcu się przełamałem, zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu, gadaliśmy, pisaliśmy bez przerwy, często się spotykaliśmy, wspólne wypady, krótkie wakacje razem, itp. To były jak dotąd najwspanialsze chwile w moim życiu, do czasu, aż powiedziała mi że nic z tego nie będzie, że to koniec, że nie zaiskrzyło, że traktuję ją aseksualnie. Choć nigdy nie powiedziała mi tego wprost, to teraz już się domyślam, że przyczyna naszego "niepowodzenia" leży po mojej stronie. Ona po prostu zorientowała się, że ze mną jest coś nie tak i dla swojego dobra wycofała się, pomimo tego, że może coś tam jeszcze do mnie czuje.
Wiele razy oboje inicjowaliśmy sytuacje w których mogło dojść do czegoś więcej, ale w najlepszym wypadku kończyło się na pocałunku bo nie umiałem się zdobyć na następny krok. Kocham ją, pragnę jej fizycznie, ale moje nieobycie w relacjach damsko-męskich "zablokowało" mnie. W efekcie tego koło nosa przeszła mi kobieta mojego życia, kobieta którą kocham nad życie, kobieta którą w pełni akceptuję ze wszystkimi jej dobrymi i złymi stronami... najbliższa mi osoba, której szczęście jest dla mnie priorytetem, nawet teraz gdy odwróciła się ode mnie.
Cała ta sytuacja stała się przyczyną mojej narastającej frustracji, czuję że stanąłem u progu ciężkiej depresji, bo 24 punkty w teście Becka to już nieciekawie.... Nie mam wsparcia w rodzinie, nie mam nikogo z kim mógłbym podzielić się moim problemem. Zaczynam nabierać przekonania, że jestem skazany na samotność, że nigdy nikt mnie nie pokocha. Boję się przyszłości w samotności, bo co mnie tam czeka? Depresja? Myśli samobójcze? Psychotropy? Kto chciałby się wiązać z takim człowiekiem?
Czy jest dla mnie nadzieja?