Drogie Kobietki,
Bardzo się cieszę, że znalazłam to forum. Czytanie różnych historii bardzo mi pomaga, bo uświadamiam sobie jak wiele jest historii podobnych do mojej i że skoro tyle innych osób to przetrwało to ja też sam radę:)
Przechodząc do rzeczy - całe swoje dorosłe życie spędziłam w związku z jednym facetem. Poznaliśmy się jak mieliśmy 17 lat i zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Spędziliśmy ze sobą 9 szczęśliwych lat, przy czym wiadomo, że raz było lepiej a raz gorzej, ale generalnie było nam ze sobą bardzo dobrze. Wspólne zainteresowania, poglądy, plany na przyszłość...
Mój były zawsze był osobą dość skrytą. Miał ciężką sytuację rodzinną i przez to wyrósł na osobę o dość niskiej inteligencji emocjonalnej. Ciężko to opisać, ale on po prostu nie wyrażał za dużo uczuć w stosunku do otoczenia. W naszym związku był natomiast dość wylewny, szczególnie przez pierwsze lata starał się bardzo. Do największych scysji dochodziło między nami w sytuacjach kryzysowych jak śmierć bliskiej mi osoby, kiedy to nie mogłam na niego liczyć, bo on po prostu nie potrafił wczuć się w czyjąś żałobę.
Rok po studiach oświadczył mi się i zaczęliśmy planować wspólną przyszłość – ślub i kupno mieszkania. Wszystko układało się dobrze, mieszkaliśmy razem, spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, codziennie rano i wieczorem się przytualiśmy, bardzo często mówiliśmy sobie, że się kochamy… Mimo tego od jakiegoś czasu mogłam zauważyć różnicę, że nie stara się już tak jak kiedyś. Nie przejmowałam się tym, bo wydawało mi się to normalne, że po tylu latach miłość nie jest już tak namiętna, a ja nie mogę oczekiwać od niego, żeby zawsze starał się tak samo.
W pierwszy weekend października wracaliśmy razem z imprezy i po drodze w trakcie rozmowy powiedziałam mu, że go kocham. On zamiast odpowiedzieć zaczął się wykręcać. Kiedy zapytałam dlaczego nie chce powiedzieć, że mnie kocha, on stwierdził, że nie będzie o tym rozmawiał po pijaku. Jedyne co od niego wydusiłam to to, że ma wątpliwości… Następnego dnia rozmawialiśmy o tym i powiedział, że od jakichś dwóch tygodni nie mógł spać zastanawiając się, czy na pewno nadal mnie kocha i czy nie jesteśmy ze sobą tylko z przyzwyczajenia, czy to wszystko już się nie wypaliło. Powiedział, że czasami wydaje mu się, że mnie kocha a czasami odwrotnie. Powiedział, że powinnam dać mu czas się nad tym spokojnie zastanowić i że skoro ja w przeszłości miałam różne wątpliwości to on też ma do nich prawo. Zaproponował nawet, że wyprowadzi się na jakiś czas, żeby to spokojnie przemyśleć, ale ja wybłagałam go żeby tego nie robił.. W końcu umówiliśmy się, że do końca października zastanowi się i da mi znać.
Październik był najgorszym miesiącem w moim życiu. Żyliśmy razem, ale czułam, że on coraz bardziej oddala się ode mnie. Robiłam wszystko co mogłam, żeby przypomnieć mu wspólne szczęśliwe chwile, ale miałam wrażenie, że to pomaga tylko na chwilę. On w tym czasie mówił, że mnie kocha, obiecywał, że się ogarnie i nawet zgodził się iść do psychologa, żeby móc z kimś porozmawiać. Po miesiącu powiedział, że musimy porozmawiać. Zaczął od tego, że psycholo uświadomiła mu, że nie da się jednoznacznie określić czy się kogoś kocha a w związku najważniejsze jest to czy oczekiwania obu osób się zgadzają. Najpierw zapytał jakie mam oczekiwania i mu odpowiedziałam. Potem ja zapytałam jego, a on na to odpowiedział, że nie ma żadnych. Kiedy zapytałam jak to możliwe powiedział, że jemu po prostu nie zależy na tym związku… Ta psycholog podobno uświadomiła mu, że jest osobą skrajnie nieasertywną i jednocześnie unikającą konfliktów, co sprawia, że woli mnie okłamywać niż mówić prawdę. Sam przyznał, że od dawna nie chciał się starać, a robił coś miłego tylko jeśli widział, że zaczynam być smutna i zła. Oświadczył się, bo „tak wypadało” i z tego samego powodu mówił że mnie kocha i tęskni. Jednocześnie powiedział, że w zasadzie nie zależy mu na nikim i nikogo w życiu nie kocha, nawet własnych rodziców. Przy tym wszystkim nie chciał ze mną zerwać tylko zapytał czego ja chcę. Zaoferował, że może ze mną zostać i nawet wziąć ślub, bo uważa, że idealnie do siebie pasujemy, ale muszę się pogodzić z tym, że jemu nie zależy..
Następnego dnia poszedł porozmawiać jeszcze ze swoim przyjacielem i wtedy trochę spuścił z tonu. Powiedział, że ta psycholog wmówiła mu, że jest gorszy niż naprawdę i że nie chce rzucać wszystkiego z dnia na dzień. Umówiliśmy się wobec tego, że on się wyprowadzi a po miesiącu się spotkamy i wtedy powie mi czy jest pewien tej decyzji. Przez całą ostatnią wspólną noc oboje płakaliśmy i przytulaliśmy się. Ja mówiłam mu wiele razy, że go kocham, a on, że bardzo chciałby znowu poczuć, że mnie kocha i że wierzy, że jeśli to się stanie to będzie kochał mnie już na zawsze… Mówił, że jestem jego ideałem i że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Mimo to się wyprowadził.
Kiedy spotkaliśmy się po tym miesiącu on powiedział, że nic się nie zmieniło, nic go nie ruszyło… I znowu płakaliśmy razem, on chyba nawet bardziej niż ja, mówił, że strasznie za mną tęsknił i że życie beze mnie jest okropne, że jestem jego ideałem… Po tym wszystkim ja oddałam mu pierścionek, rozstaliśmy się i umówiliśmy się, że zerwiemy ze sobą kontakt. Od tamtej pory rozmawialiśmy jeszcze parę razy, on za każdym razem mówi, że tęskni, że ogląda nasze wspólne zdjęcia i wspomina, że cierpi. A jednocześnie podkreśla, że mnie nie kocha…
I teraz powiedzcie mi jak poradzić sobie w takiej sytuacji? Jak pogodzić się ze stratą skoro on z jednej strony mnie zostawia a z drugiej mu mnie brakuje? Ja cały czas nie mogę uwierzyć, że on naprawdę mnie nie kocha, wydaje mi się jakby sobie to nagle wmówił… A może to wyrzuty sumienia i przyzwyczajenie każą mu się zachowywać tak jak to robi? Wiem, że powinnam go znienawidzić za to jak bardzo mnie skrzywdził, ale nie potrafię… Całą sobą marzę, żeby spędzić z nim jeszcze chociaż chwilę i żeby on zmienił zdanie… Muszę się zmuszać do tego, żeby nie błagać go o powrót. Moje życie jest teraz straszne i nie potrafię się otrząsnąć, zawalam wszystko…
Jeżeli udało Wam się dotrwać do końca to bardzo proszę o Waszą pomoc i dobre rady.