Cześć, jestem normalnym facetem po trzydziestce.
Mam ze sobą cholerny problem i chyba potrzebuję pomocy specjalisty. Nie potrafię w żaden sposób utrzymać związku, zawsze mi coś nie pasuje, zawsze próbuję przewidywać przyszłość i sam nie wiem czego szukam.
Lubię być z inną osobą, dzielić z nią mieszkanie i czas. Nie wyobrażam sobie życia w pojedynkę. Mam sporo znajomych, często wychodzę z domu, staram się aktywnie spędzać czas. Lubię sporty zimowe i wodne (w lecie), niestety jesienią zostaje mi tylko siłownia i dopada mnie wtedy lekka depresja. Uwielbiam podrózować i poznawać inne kraje i kultury.
Za każdym razem gdy wchodzę w relację z kobietą to ją krzywdzę. Na początku jest super, sielanka, wspólne wyjścia na miasto, śniadania, kolacje (uwielbiam celebrowac posiłek z bliską osobą), wspólne zajecia (zawsze staram się zarazić swoimi zainteresowaniami, a także brac udział w życiu partnerki). Wiem co to jest czas wolny i nie jestem jakimś zazdrośnikiem (moja dziewczyna normalnie chodziła do klubu gdy gdzieś wyjeżdżałem, albo miałem po prostu ochotę na chwilę samotności, nawet z kolezankami singielkami - ok, wtedy lekka zazdrośc była, ale to chyba normalne ). Jednak po jakimś czasie zawsze mi się to przeje i szukam jakiegoś sposobu na zerwanie. Parę miesięcy później znajduję nową dziewczynę i cykl się powtarza
Najgorsze jest jednak to, że im starszy jestem tym mam większy problem ze zbliżeniem się do kogoś. O ile w wieku 2x lat mogłem spokojnie żyć z partnerką w jednym mieszkaniu, tak teraz nawet po roku nie jestem gotowy na ten krok.
Jakoś się obawiam, obawiam się że nie wyjdzie i będę miał same problemy. Nawet nie jestem w stanie spróbować, jak stary dziadek mam jakies blokady i wszystko wydaje mi się skomplikowane. Przecież w razie czego móglbym jej powiedzieć... przepraszam ale musisz się wyprowadzić bo.... No własnie, zamiast zastanawiać się jak będzie zajebiście, ja się zastanawiam jak to będzie gdy się będę z nią rozchodził. Takie niezdecydowanie strasznie frustruje partnerki (wcale się nie dziwię).
Nie wiem czy się nie podświadomie myślę że to jeszcze nie to, że za wcześnie, że powinienem spróbować jeszcze z kimś innym. Nie mam pojęcia, ale mnie to dobija. Widzą to też osoby z mojego najbliższego otoczenia i boję się że za niedługo żadna kobieta do mnie nie podejdzie, bo już miałem za wiele prób.
Nie jestem żadnym babiarzem, nigdy nie poznałem kobiety tylko na seks. Nie wiążę się w żadne układy (ok raz... ale później wyszedł z tego związek, który oczywiście zakończyłem...).
Nie chcę już nikogo krzywdzić, ale nawet jak próbuję czysto ficzynej relacji - też kogoś ranię
Zdaję sobie sprawę, że wyjdę na niesamowitego egoistę... może tak jest, może po prostu nie pownienem w ogóle wchodzić w żadne relacje, z tym że jak każdy mam swoje potrzeby i wcześniej czy później wiem że spotkam kolejną kobietę, z którą będzie super, ale do czasu...
Mam dośc, serio mam dość. Ja chcę z kimś dzielić wspomnienia od teraz do końca życia, chcę mieć co wspominać z tą osobą od jak najwczesniejszego momentu. Zazdroszczę znajomym, którzy są ze sobą po 10 lat i mogą mówić jak to pojechali razem bez pieniędzy przez pół Europy. Ja co najwyżej będę mógł wspominać że kupiłem bilet na samolot Już mi tyle uciekło i boję się że tak będzie już zawsze.
Nie wierzę że super związek da się stworzyć po 30... po prostu nie wierzę. Ludzie za wiele przechodzą, mają spory bagaż, mają okropnie dużo wspomnień z innymi, lubią też porównywać (niestety tak. Czasem podczas kłótni, czasem
po alkoholu, czasem po prostu z powodu złego humoru). Ja też już nie jestem dziewicą emocjonalną... niestety. Zawsze gdzieś tam będę o tych byłych związkach myślał.
Nie macie tak, że cały czas chcecie próbować raz jeszcze i jeszcze? Ktoś mi kiedyś powiedział że ja to lubię wygodne życie, wszystko na luzie i w ogóle. Nie, nikt tego nie lubi... cały czas czuję pustkę i mam ochotę strzelić sobie w łeb.