Witam serdecznie,
Jestem tu nowa i szukam rady zupełnie nie wiem o co chodzi...
Od początku...
Mając 17 lat poznałam mężczyznę o 10 lat starszego. Los tak chciał że stworzyliśmy szczęśliwy związek, oboje bardzo się kochaliśmy, jedno od drugiego wiele się uczyło... Niestety był jeden problem - od miał problem z alkoholem. Na początku przymykałam na to oko bo wiadomo że nie posądza się nikogo o alkoholizm na początku, piwko czy jakaś flaszka ze znajomymi to jeszcze nie zbrodnia, prawda? Problem zaczęłam zauważać jak go pokochałam, często się o to kłóciliśmy. Wszystkie kłótnie były tak na prawdę wtedy kiedy on był pijany... Chciałam mu pomóc, prosiłam, straszyłam, groziłam... nic nie pomagało... Po 2 latach związku, mimo wszystko szczęśliwego - bo na prawdę było nam dobrze ze sobą, postanowiłam ze dłużej tak nie mogę... Mój ojciec pił i powiedziałam ze nie będę kolejny raz tego przechodzić. Wtedy mi się wydawało że moje wszystkie uczucia się wypłukały. On się starał, dzwonił, pisał, ale ja nie dawałam mu żadnej szansy już. Powiedział że jeśli kiedyś zmienię zdanie on zawsze będzie na mnie czekał.
Możecie wierzyć lub nie ale nigdy nie byłam typową nastolatką, nie kręciły mnie kluby, imprezy, tipsy ani solarium (do tej pory nigdy nie byłam na solarium ) - za dużo w życiu przeszłam, musiałam szybko wydorośleć...
Ale wracając... Związek się skończył - myślałam ze więcej go nie spotkam... O jak bardzo się myliłam...
Po jakimś pół roku spotkałam go przypadkowo na ulicy... sparaliżowało mnie, serce łomotało a ja się odwróciłam i udałam że go nie widzę mimo, że nasze spojrzenia się spotkały... Jeszcze tego dnia napisał ze jest zawiedziony, że nie usłyszał nawet "cześć".. od słowa do słowa odnowiliśmy kontakt. Bardzo chciałam wiedzieć co u niego, jak jego córka (tak - ma córkę - wtedy 2letnią ale mieszka w innym mieście z matką, która ograniczała ojcu kontakty z nią - BEZPODSTAWNIE!!- po prostu popierdzieliło jej sie w głowie) i w ogóle jak żyje... Gadaliśmy w miarę normalnie... w między czasie i ja się z kimś związałam i on. Kontakt stopniowo się urwał żeby nie wkurzać naszych partnerów... od czasu do czasu wymieniliśmy parę zdań typu "co tam?" . Czasem pytał mnie o rade co ma zrobić bo jest z nią ale jej nie kocha.. No mniejsza o większość...
Historia właściwa:
Całkiem niedawno znowu odnowiliśmy kontakt. Ja parę tyg wcześniej rozstałam się z facetem, on miał problemy w związku, potrzebował się wygadać... Akurat był chory, nie chciał na drugi dzień iść do pracy ale nie chciał też z nią w domu siedzieć bo się ostro pokłócili... No więc zaproponowałam że może przyjechać do mnie, bo miałam wolne tego dnia. Przyjechał rano, pogadaliśmy wypiliśmy herbatę (AHA!!! Bo tak w ogóle on już od 6 miesięcy nie pije alko), w miedzy czasie - zmęczeni oboje pisaniem poprzedniej nocy do późna - usnęliśmy przy oglądaniu jakiegoś filmu.
Ok 18 się obudziliśmy, wymienił pare esów ze swoją, bo powiedziałam że jak nie chce wracać (a nie chciał) to może u mnie spać... więc napisał jej że najprawdopodobniej nie wróci na noc... ona się wkurzyła bo "kiedyś Ci powiedziałam - jedna noc po za domem i z nami koniec" ale on został u mnie... Mówił ze rano jedzie po rzeczy zabiera i się wyprowadza. Obudziły się w nas uczucia... wiadomo, facet dziewczyna, on nadal kocha mnie (po 4 latach!!) ja nadal jego - stało się co się stało, mówić chyba nie muszę... rano szłam do pracy, wyszedł ze mną, pojechał z nią pogadać i zabrać rzeczy... No ale po południu jednak okazało sie inaczej... Został z nią "przynajmniej na razie, bo nie może teraz odejść, ona płacze, chce żeby został" itd... No i w tym momencie poczułam się jak szmata...Napisałam żeby robił co uważa, więc postanowił ze zostanie choć i tak pewnie niedługo się rozstaną...
Napisałam wszystko co myślę (a nie były to ładne słowa) on tylko że to wszystko jest teraz trudne, że go nie zrozumiem, ale żebym poczekała na niego że strasznie mnie kocha, zawsze kochał i że będzie tęsknić za mną... Tak mi było z tym wszystkim mega źle... w sumie przez 2-3 dni nękałam go wiadomościami on cały czas tylko "proszę poczekaj na mnie, kocham Cie bardzo". Ale nie mogę, nie chciałam już tego czuć wszystkiego. Nie chciałam żeby wybierał między mną a inną, czuję że przyczyniłam się do tego rozpadu tym co się stało tamtej nocy między nami choć nie chciałam tego - byłam przekonana że między nimi koniec!! Nienawidzę zdrady i jest mi strasznie żal tej dziewczyny - bo ona o niczym nie wie... Koniec końców - napisałam mu że nie chce z nim być, żeby został z nią - bo przecież nie ma sensu znowu wchodzić do tej samej rzeki że i tak nam nie wyjdzie... Nie odpisał nic... Ale jednego jestem pewna - on kocha mnie tak samo bardzo jak ja jego - głowę za to daje, serio!!
Powiedzcie mi teraz (jeśli udało się komuś dotrzeć do końca) co ja mam zrobić... kocham go, chcę dla niego jak najlepiej... Jeżeli z inną będzie mu lepiej to ok, ale te uczucia odżyły we mnie... Wiem że z nią nie jest mu tak dobrze jak na to zasługuje... ale nie chce się mieszać!! Nie chcę zeby zostawił kogoś dla mnie... nie chcę wywierać na nim presji... Jeżeli się zejdziemy chcę zeby to była jego przemyślana decyzja, a nie wymuszona...
Co myślicie??