Widzę, że nie ważne gdzie temat jak zawsze budzi kontrowersje i można po raz n-ty wylać swoje złości na kochankach 
Ja powiem ze swojego punktu widzenia, że nie czuję się w żaden sposób winna czy odpowiedzialna za małżeństwo zdradzającego. Nie czuję żadnego powiązania/zobowiązania wobec jego żony. Jedyne za co czuję się odpowiedzialna to za pozwolenie na to by ten człowiek stał mi się bliską osobą. Pomiędzy przyjaźnią a romansem jest bardzo cienka granica i ktoś na początku może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, myśląc że nad wszystkim panuje. W końcu przyjemnie jest przebywać w towarzystwie osoby która jest dla nas atrakcyjna, z którą lubimy rozmawiać, możemy na niej polegać itd.. Jeśli człowiek nie wycofa się w odpowiednim momencie, nie postawi solidnych granic, to potem już jest coraz trudniej, bo zaczynają dochodzić uczucia, emocje, dylematy… Bardzo dobrze to obrazuje wątek Talerz w dziale „Rozstanie..” – tam interwencja była dość szybko, zanim romans nie rozkręcił się na dobre, dlatego łatwiej było dać 2 szansę, naprawić. Wyraźnie był jednak tam uchwycony ten moment, granica, kiedy zapaliło się czerwone światełko – mąż zaczął kasować smsmy, pomimo że żona wiedziała o tej kobiecie i wcześniej się z tym nie krył. Gdyby nie szybka reakcja to już by pewnie facet popłynął i w romans i w kłamstwa przygotowane specjalnie na potrzeby żony. Czy ją w tej chwili przestał kochać czy też szanować?
Tu się bardzo często wypiera fakt, że zdradzający i/czy kochanka mogli się w sobie zakochać, a tak przecież niejednokrotnie bywa. Jeśli już do tego dojdzie to problem staje się znacznie większy, bo uczucia wszystko komplikują. I nie mówię tu dla ścisłości, że to na pewno musi być od razu miłość życia, ale o tym dobrze nam wszystkim znanym zakochaniu, czyli okresie na początku znajomości, któremu towarzyszą motylki, człowiek przywiązuje się emocjonalnie itd. Zauroczenie może z czasem minąć, pytanie co z tym się zrobi w danym czasie? Czy zrezygnuje z niego czy podejmie ryzyko? Takie osoby często myślą, że jakoś się to wszystko ułoży, przecież to co im się przytrafiło jest piękne, więc nie może być złe itd. (tak wiem że w zdradzie nie ma nic pięknego, ale te uczucia, emocje są autentyczne). No i wtedy zaczynają się rozterki, potem wszystko się rypie i w konsekwencji każdy cierpi… bez względu na ostateczne decyzje, w tym najmniej winne dzieci.
Ale kochanka też, choć ok, można powiedzieć, że dobrze jej tak, sama się tego prosiła, to niech się teraz męczy. Tak naprawdę każdy z nas chce mieć obok bliską osobę, czuć się kochany itd. Często niespodziewanie otrzymujemy to od przypadkowo poznanej, obcej osoby. Czasem niestety zajętej. Kto jest winny, czy zdradzający, który zaczął zabiegać o uwagę i sympatię przyszłej kochanki, czy kochanka, która na to mu pozwoliła. Patrząc na to z tej strony – oboje po równo. Jedyny przypadek, kiedy większą winą obarczyłabym zdradzającego, to perfidne kłamstwa (zapewnienie o miłości), czy obiecanki. No ale poza „światem” tych dwojga, jest jeszcze inny świat – partnerka/rodzina zdradzającego. I za nią to on jest odpowiedzialny. Jeśli daje sobie przyzwolenie na romans, albo zatajając że ma żonę, albo okłamując że już, już się rozwodzi, to nie widzę w tym winy „kochanki”, bo to on decyduje, czy chce zdradzić czy nie. To tak samo jakby kochanka miała pretensje do żony, że się wcześniej pojawiła w jego życiu i zaciągnęła przed ołtarz. Można mieć pretensje na los że ktoś stanął na drodze 2 osoby, że akurat wtedy czy teraz. Jednak to kompletnie bez sensu.
Takie porównania, że miłość małżeńska jest ważniejsza, prawdziwsza niż partnerska bo przypieczętowana, do mnie (podobnie jak do Sonny) absolutnie nie przemawiają.
I nie bronię kochanek, jak i nie gloryfikuję żon bo różne osoby chodzą po tej ziemi, jednak ja osobiście nie czuję się złym człowiekiem tylko dlatego że miałam romans z żonatym. Ja go naprawdę kochałam i nikomu nie muszę nic udowadniać, czy wybielać. Został z żoną – ok, życzę im szczęścia i nie zamierzam jej o to winić, wyzywać od głupiej czy uprzykrzać życie. Gdyby zdecydował się rozwieść, zrobiłabym wszystko co w mojej mocy, by miał jak najlepszy kontakt z dziećmi i możliwie poprawny z ich matką. Mnie też bolało, sporo wypłakałam, ale nie chcę winić tylko jego, bo tak jak wyżej napisałam, ja też mu pozwoliłam na to by stał mi się bliski. O ile wtedy nie do końca wiedziałam w co się pakuję, czasu nie cofnę, jednak potem to już była tylko i wyłącznie moja decyzja czy się z tego wycofać czy nie. Wybrałam to pierwsze.