Obiecałam dłuższy post i właśnie zamierzam Wam przedstawić mój punkt widzenia.
Przyjdę też trochę w sukurs Sony, bo ona chyba ma najbardziej zbliżony pogląd na te sprawy do mojego.
Aczkolwiek to, co napiszą poniżej są to wyłącznie moje przemyślenia na podstawie własnego życia i licznych obserwacji.
Może być trochę chaotycznie, ale trudno. Chcę się odnieść do różnych aspektów "okołozdradowych", które zostały tutaj poruszone.
1) KKZB - czytałam wiele historii zdradzonych kobiet (mężczyzn też, aczkolwiek mniej, więc o panach nie będę się wypowiadać) i zdecydowana większość tychże kobiet ma poważny rys KKZB. Dla nieznających tego skrótu to Kobieta Kochająca Za Bardzo.
Takie kobiety mają to do siebie, że poświęcają się maksymalnie dla męża, chłopaka, narzeczonego, licząc (najczęściej kompletnie podświadomie), że skoro ona tak się poświęcają, to on się odwdzięczy tym samym i będą żyli wśród róż, puchatych króliczków i różowych serduszek.
Często mówią: dałam mu wszystko, był całym moim światem, miał wszystko, co najważniejsze, miał wszystko, czego człowiek może pragnąć, pomagałam mu w karierze, byliśmy tacy szczęśliwi, nasz związek był świetny, satysfakcjonujący, poświęciłam dla niego tak dużo itp. Może wam się wydawać, że to was nie dotyczy, że to występuje tylko w toksycznych związkach, ale zdziwiłybyście się mocno, gdybyście zechciały otworzyć oczy. To nie jest zdrowe podejście do związku i do miłości. A z tego wynika (albo odwrotnie) kolejny punkt:
2) Mity, w które wierzymy. Mity, którymi jesteśmy karmieni, które się nam wbija do głowy. Mało kto się nad nimi zastanawia. Mało kto przerywa ten owczy pęd i próbuje je zweryfikować. Większość myśli, że skoro tak jest, to tak ma być i nic się nie da i nie powinno zmieniać.
- mit drugiej połówki, że ludzie są dla siebie stworzeni
- mit, że człowiek jest monogamiczny
- mit, że każdy może spędzić życie tylko z jednym człowiekiem
- mit, że miłość jest ślepa
- mit, że miłość powinna wszystko wybaczać i być cierpliwa
- mit, że jak się kocha, to trzeba się poświęcać
- mit, że prawdziwie kocha się tylko raz
- mit, że można wychować sobie partnera (oczywiście to kobieta wychowuje mężczyznę)
- mit, że nie ma miłości bez zazdrości
- mit, że wszystko samo się ułoży - w końcu tak się kochamy
- mit, że jeśli naprawdę jesteś szczęśliwy/-a z partnerem, nie powinieneś/powinnaś mieć potrzeby bliskości innych osób
- mit, że jedna osoba może i powinna zaspokoić WSZYSTKIE nasze potrzeby
- mit, że o związek trzeba walczyć do upadłego
- mit, że skoro tyle już zainwestowałam/em w związek to NIE MOGĘ odpuścić
- mit, że miłość powinna trwać wiecznie
Pewnie tych mitów jest jeszcze więcej, ale akurat teraz tylko te przychodzą mi na myśl. niech każdy sobie sam odpowie na pytanie w ile tych mitów wierzy nawet nie zastanawiając się nad tym. Ile rzeczy uważa za oczywiste i normalne, choć wszystko wokół pokazuje, że jest zupełnie inaczej.
No i tu właśnie dochodzimy do zdrady. Możemy narzucać ludziom monogamię, możemy ich kamienować za cudzołóstwo i zdrady, ale jeszcze w żadnym okresie istnienia ludzkości nie było takiego momentu, kiedy zdrad nie było. Warto też wiedzieć skąd monogamia się wywodzi - raczej nie ze wzniosłych ideałów miłości. Po prostu mężczyźni chcieli mieć pewność, że jak ich kobieta rodzi dziecko, to dziecko jest ich (przy czym w wielu społeczeństwach poligamia była dozwolona - poliandria już występowała bardzo sporadycznie). To oczywiście tak w skrócie.
Myślę, że zdrada ma tak naprawdę dużo szerszy kontekst niż tylko taki, że Marcin zdradził Kasię z Barbarą.
3) Wracając do pytania kto bardziej winny. Jak już pisałam wcześniej nie rozpatruję tutaj w ogóle winy kochanki, bo to nie moja broszka. Oczywiście kochanka, wiedząc, że poznany mężczyzna ma żonę i dziecko pcha się w taką relację, popełnia czyn zły z moralnego punktu widzenia. Ale wg mnie nie jest ona osobą, która krzywdzi mnie. Ale ocenianiem czy i na ile jest winna nie zamierzam się zajmować. Jeśli jest katoliczką, to czeka ją sąd ostateczny, jeśli jest buddystką, to karma do niej wróci. Whatever.
Mnie może krzywdzić jedynie partner, który obiecał mi coś i słowa nie dotrzymał. To z partnerem miałam umowę - niezależnie czy był on moim mężem czy nie. W sytuacji, kiedy nie był moim mężem i nie mamy dzieci naprawdę zdrada nie będzie mnie mniej bolała. I bolesny jest dla mnie nie fakt uprawiania seksu z kimś, tylko fakt kłamstwa, tchórzostwa, złamania zasad, jakiekolwiek by one nie były.
4) zostałam zdradzona w dwóch związkach. Nigdy natomiast nie czułam potrzeby, żeby kontaktować się z kochanką i prosić ją o cokolwiek, przestrzegać ją, czy grozić jej, żeby zostawiła mojego misia w spokoju.
Każdy z moich "misiów" był dorosłym człowiekiem, zakładałam, że myślącym i tak ich traktowałam. Nawet jeśli którakolwiek z kochanek weszła im do łóżka nago, to oni mieli wolną wolę, żeby powiedzieć "nie, dziękuję". Z jakiegoś powodu nie zrobili tego. I tylko do nich mogę mieć pretensje i tylko z nimi mogę na ten temat rozmawiać.
Człowiek (w tym mężczyzna) to nie biedny miś, który nie ma własnej woli i nie może odmówić, kiedy ta straszna jędza go uwodzi. To nie jest rzecz, którą można sobie zabierać i wyrywać z rąk. To człowiek, który podejmuje własne decyzje, którym potem musi stawić czoła.
5) Nie wierzę w nawrócenie mężów-zdradzaczy. Nie wierzę w łzy i słowa: teraz już rozumiem, że to Ciebie kocham najbardziej. Dojrzały człowiek nie potrzebuje tracić czegoś, żeby wiedzieć, jak bardzo to kocha. Dla mnie to jest mydlenie oczu
6) Czytałam tutaj sporo postów, gdzie padało stwierdzenie: "dałam mu wybór: albo jest ze mną, albo odchodzi". Nie wyobrażam sobie tego, żeby ktokolwiek podejmował za mnie taką decyzję. Bo popatrzcie: zdradzacz zdradził, a Ty dajesz mu jeszcze wolną rękę i palmę pierwszeństwa w podejmowaniu decyzji. Mało który mąż-zdradzacz odejdzie wtedy, bo jednak chęć posiadania ciepłej, bezpiecznej przystani, ciepłych obiadków i przyjaciółki w domu, która jeszcze wychowa jego dzieci jest silniejsza. Dla mnie to jest uniknięcie konsekwencji zdradzenia. Bo może i owszem, trzeba się będzie trochę postarać, może częściej śmieci wynosić, może częściej dzieci odbierać ze szkoły (jak tu się cieszą niektóre panie, że w końcu zagoniły mężów do prac domowych), przez pewien czas trzeba będzie się meldować i spowiadać, ale śmiem podejrzewać w wielu przypadkach zdrada zdarzy się ponownie. Może to i cyniczne podejście, ale ja bym raczej powiedziała, że realistyczne patrząc na to, jak to wygląda.
7) Jak ktoś tu bardzo mądrze napisał przerzucenie winy na kochankę następuje wtedy, kiedy chce się wybaczyć misiowi. W końcu tak go kochamy, był dla nas taki dobry, tak dobrze się nam rozmawiało przez te lata. Ludzki umysł wpada w dysonans poznawczy i bach! najbardziej winna staje się kochanka - ta jędza, dziwka, kurwa, która zrobiła wszystko, żeby rozbić rodzinę. Ale nie, my się nie damy, będziemy o tę rodzinę, o tę iluzję, w której się żyło walczyć do upadłego, zajadle, z pianą na ustach. Bo kredyt, bo dzieci, bo tyle lat, bo tyle wysiłku. Bo przecież, jak sam mówi, jego zdrada nie była wymierzona w nas. On nas przecież nie widział jak zdradzał, w ogóle o nas wtedy nie myślał. Zaraz, helloł!! Nie myślał o nas? Nie widać tu sprzeczności? Skoro nie myślał o nas, to jak tu nagle po tym jak zdrada się wydała, tak bardzo może nas kochać? Czy gdyby się nie wydała powiedziałby to samo i z takim samym zaangażowaniem? Podejrzewam, że nie.
Pamiętam, jak znalazłam nagie zdjęcia kochanki mojego poprzedniego partnera w naszym aparacie. Pamietam jak mój eks patner trząsł się ze strachu, kiedy go o nie zapytałam. Widziałam to na własne oczy, a nie chciałam zobaczyć, że mnie okłamuje. Byłam przekonana, że mówią w 100% prawdę. Że tylko pożyczył aparat tej znajomej i nie sprawdzał, jakie są tam zdjęcia. Uwierzyłam w to, bo CHCIAŁAM w to uwierzyć. Uwierzyłam, bo chciałam żyć spokojnie, tak jak dawniej, w iluzji szczęścia i radości.
Oczywiście można sobie tłumaczyć, że wybaczanie i danie kolejnej szansy jest takie dojrzałe. Może i jest. Choć dla mnie dojrzalsze jest zadbanie w takiej sytuacji o siebie, nie pozwolenie na naruszanie moich granic, niepozwolenia na dawanie się okłamywać itp.
Teraz już nie chcę. Uważam, że szkoda mojego życia na spędzanie go w iluzji stworzonej przez drugiego człowieka.
Wolę w takiej sytuacji iść dalej, a nie tkwić w iluzji i płakać za nią. Myślę, że w wielu przypadkach ten ból po zdradzie, to wcale nie jest ból po zdradzie jako takiej, tylko ból otworzenia oczu, że związek wcale nie był taki, jak się nam wydawało.
Zdecydowanie wyżej niż monogamia cenię sobie szczerość i odwagę mówienia w związku rzeczy, które mogą być trudne. Mówienia tego, co się czuje, nawet jeśli tym uczuciem jest poczucie, że jest się nieszczęśliwym. Nie będę już w swoim życiu pozwalać na przekraczanie moich granic, podejmowanie decyzji za mnie i wykorzystywanie mnie.
A kochanki? Nigdy żadnej nie miałam w dupie, jak tu ktoś napisał - swoją drogą "manie" kogoś w dupie nie jest obojętnością wobec niego. wręcz przeciwnie
.
Niech te kochanki i moi partnerzy idą sobie dalej przez życie. Ja wiem jedno: ci drudzy nie są ludźmi, z którymi chciałabym wędrować przez życie.