Ola_la napisał/a:np. Roxan kolejny ma juz związek ale nie tamten żonaty najważniejszy,
(z góry przepraszam za nawiązanie do ciebie, bo powiesz ze się na ciebie uparłam)
Ola_la, skąd przeświadczenie, że żonaty wciąż najważniejszy????
Ola_la napisał/a:Roxann pisała o sobie podobnie, ze jest bardzo atrakcyjna, pożądana przez wielu, a reszta ,,szarych myszek,, jej zazdrości.
.
Kobieto!!! Wiem, że masz ze mną (albo raczej ze sobą) problem, ale jak już kolejny raz odnosisz się do mnie, albo jakiegoś swego wyobrażenia o mnie... to przynajmniej nie pisz rzeczy wyssanych z palca - gdzie, w którym miejscu napisałam że reszta ,,szarych myszek,, mi zazdrości???? Masz jakieś urojenia??? Bo nie rozumiem. Jeszcze pamiętam co tu pisze...
Owszem, znajomość z żonatym najwięcej mnie kosztowała i zdrowia i emocjonalnych huśtawek, pewnie też w jakiś sposób mnie zmieniła, zahartowała, bo przez niego runął mój wyidealizowany świat w którym sobie żyłam do czasu aż go poznałam.
Chciałam jednak zwrócić uwagę na to, że nie wszystkie ‘kochanki’ wchodzą w tę rolę świadomie, z premedytacją. Mimo wszystko w sytuacji, kiedy dociera do nich w jakiej roli się znalazły (nie ważne czy właśnie się dowiedziały, że facet ma żonę, czy że wcale się nie zamierza rozwodzić albo że wcale nie jest w separacji, jak twierdził), zwykle się wycofują. Mimo wszystko wydaje mi się, że większość kobiet wdaje się w romanse (przynajmniej początkowo) z innych pobudek – zauroczenie, przekonanie, że jest się jedyną, najważniejszą itd. Czy uczucia do kogoś, kto o ciebie zabiega, stara się, przynajmniej pozornie je odwzajemnia są przejawem desperacji i niskiego poczucia własnej wartości?? Polemizowałabym. Relacja jak każda inna na początku znajomości…
Wydaje mi się, że szczególnie jeśli kobieta ma pierwszy raz do czynienia z żonatym, łatwiej jest w stanie uwierzyć w jego historie o złej żonie, separacji czy rychłym rozwodzie… tudzież nie zorientować się przy pierwszym spotkaniu, że facet cierpi na chroniczne zaniki pamięci, że kobietę swojego życia to on już posiada i to we własnym domu… a jego serenady miłosne nawijane na uszy, to tylko teatralne gesty, wielokrotnie przećwiczone i sprawdzone w praktyce 
Coś na zasadzie, jak się raz sparzysz… to drugi raz będziesz chuchać nawet na zimne.
Nie jestem z tego dumna, nie bronię też kochanek. Jedyne co robię to wypowiadam się we własnym imieniu. Ile ludzi tyle historii.
Równie dobrze niedługo mogę się znaleźć po tej drugiej stronie. Czy będzie mi łatwiej wybaczyć, zrozumieć? Nie sądzę. Może dlatego przezornie nie mam w planach brania ślubu (choć może kiedyś mi się to odmieni). Nikogo też tu nie oceniam, nie wyzywam...