Bzowy wieczór Państwu,
Ciepły powiew wspomnień przywiódł mnie tu, do najmilszego zakątka...
Wracam jako córa marnotrawna na hetmańskie łono ; - )))
Przez ostatnie miesiące doświadczałam zjawiska równowagi chwiejnej; -))) Żyłam w podwójnej rzeczywistości...
W jednej z nich utraciłam pracę, mocno poturbowałam się emocjonalnie, usiłowałam wydostać się z zawodowego dołka, który nie był tak straszny jak uporanie się ze świadomością, że ludzie zdolni są do wielu paskudztw, by wspiąć się po ramionach innych i zdobyć poklask...
W drugiej, w której udzielono mi azylu i gdzie znalazłam na dłużej bezpieczne schronienie, mógł rozwijać się pomaleńku kwiat oryginalnej, ale trudnej relacji. Motyle zauroczenia zamieniy się niespodziewanie w poczwarki, a mszyce egoizmu, gniewu, nieporozumienia, bolesnej przeszłości, obsiadły tę relację gęsto, gęściutko...
I dobrze.
Jest przynajmniej normalnie, prawdziwie i już bez tej melasy, która oblepiała nasz helwecki świat i tak pełen upiornie słodkiej czekolady Lindt. Popielata codzienność, mieszanka trzech kultur, możliwość przebywania stale razem, zainicjowała drugi etap naszej relacji. Nazwałam go sobie roboczo etapem sera gruyère, który wymaga elaboracji, dojrzewania i leżakowania w bardzo szczególnych warunkach... ; -)))
Niech tak będzie. Jestem ciekawa tego "dojrzewania". Ufam, że to uczucie ulegnie prawidłowej fermentacji : -)))))) Że "przegryzą się" smaki i barwy tej relacji. Uczono mnie kiedyś, że miłość można poznać między innymi po tym, że popycha człowieka ku dobru, ku stawaniu się kimś lepszym poprzez związek z drugą osobą, do rozwijania w sobie cech, o które nawet byśmy się nie podejrzewali... Chciałabym, z perspektywy czasu, móc powiedzieć że to, co odrodziło się po latach, właśnie do takiego rozwoju mnie doprowadziło. Póki co, widzę, jak bardzo ubożuchna jestem w umiejętności współdzielenia życia i bezwarunkowego kochania tej drugiej osoby. I jak długa droga jest jeszcze przede mną... O wiele, wiele dłuższa niż ta od Wisły do Renu...
Mam już nową pracę. Kolejny raz miałam w życiu szczęście, że to ona znalazła mnie, a nie ja ją... Wspaniałe było również to, że tego roku przeżyłam dwie wiosny. Wegetacja rozpoczyna się w tamtej części Szwajcarii już na początku lutego. Kwitnienie drzew owocowych, magnolii, bzów, tulipanów i niezapominajek przeżyłam w tym roku dwukrotnie. Z racji mnóstwa wolnego czasu, którym dysponowałam, moja dokumentacja botaniczna owego faktu liczy się w wielu setkach zdjęć. Nowy Świat już w pewnym momencie zaczął womitować z powodu mojej obsesyjnej skłonności do fotografowania w powiększeniu wszelkich morfologicznych części roślin i zadręczania go oglądaniem tych zdjęć. I kiedy dzwoniąc któregoś dnia tuż przed wyjściem z pracy do domu usłyszał ode mnie: "Wracaj szybko, bo mam dla Ciebie dobrą wiadomość!" - złośliwie skomentował: "Jaką? Pewnie o tym, że trzy przecznice dalej zakwitły jakieś cztery kwiatuszki?"
W końcu dostałam "szlaban" - każdego wieczora, wolno mi było pokazać mu jedynie pięć z kilkudziesięciu zrobionych przeze mnie danego dnia zdjęć. Pewnie gdybym znała się na negocjacjach typu "win - win" miałabym dużo lepszą "oglądalność i słuchalność" ;- ))))
Przytulam Was mocno i zostawiam dźwięki, które pozwalają wibrować mojej duszy: https://youtu.be/GLbE6aHjF7g