Dobrze, opowiem. Nie jestem zbyt dobra w pisaniu (to ewidentnie Twoja domena, Auroro - chciałabym tak pisać!), ale postaram się, żeby było logicznie, jasno i zwięźle.
KTO NIE LUBI CKLIWYCH HISTORII, NIECH OMINIE TEN POST!
Warto chyba zacząć od rodziców, bo bez nich by mnie tutaj nie było. Mama wychowana w przykładowej rodzinie, odebrała staranne wykształcenie, dyscyplinę. Była jedynym dzieckiem. Tata (również jedynak) pochodził z rodziny rozbitej - jego ojciec pił, co spowodowało pośrednio rozwód. Babcia była nadopiekuńcza, a ponadto stanowcza i konsekwentna.
Kiedy mama i tata się poznali, tata już lubił sobie popić. Uwielbiał piwo i często zdarzyło mu się przesadzić, ale nie bywał agresywny, po prostu szedł spać i tak się kończyły jego ''imprezy''. Moja mama, jako że miała stanowczego ojca, w swoich mężczyznach szukała uległości. Trafiła idealnie, bo mój tata był przyzwyczajony, że traktowano go jak niepełnosprawne dziecko, w końcu własna matka obchodziła się z nim jak z jajkiem.
Bardzo się kochali, tego jestem pewna. Ślub był piękny, a wesele huczne. Mam nawet nagrane na DVD (dostałam od babci). Problemy zaczęły się jakoś 2-3 lata po moim urodzeniu. Matka jest z natury emocjonalna i robiła sporo awantur o pierdoły (wiem od dziadków z obojga stron), co powodowało, że ojciec pił jeszcze więcej, o co później były dodatkowe sprzeczki. Dochodziło do rękoczynów. Miałam jakieś 4 lata, gdy pierwszy raz uderzył mnie tata, był pod wpływem. Potem było coraz gorzej. Mamę też bił i popychał przy każdej możliwej okazji. Gdy nie pił, był cudowny. Pewnie dlatego mama nie odeszła od niego od razu. Policja była częstym gościem w naszym mieszkaniu, mama włączała mi bajki, żebym nie słyszała krzyków, ale to niewiele dawało. Apogeum nastąpiło, gdy pewnego wieczoru tata próbował mnie wysłać po piwo do sklepu. Mama dostała szału, zaczęli się szamotać. Potem tata ją popchnął i uderzyła głową o wannę. Resztę wydarzeń słabo pamiętam - dopiero X lat później na terapii udało mi się dotrzeć do tego wspomnienia - tata próbował utopić mamę w wannie. Wyrwała się mu i wtedy jakby się obudził - ale już było za późno, bo mama ubrała mi spodnie i kurtkę na piżamę i uciekłyśmy do dziadków.
Z tego okresu praktycznie nic nie pamiętam. Wiem z opowieści, że była batalia o mnie w sądzie, ostatecznie ojciec mógł mnie widywać co drugi weekend. Przychodził zawsze pijany. Jego mamy w ogóle nie widywałam.
Potem zaczęły się trudne czasy. Mama chodziła do pracy, a w międzyczasie studiowała. Zajmowali się mną dziadkowie, do tej pory mam z nimi b. silną więź.
W domu widywałam mamę rzadko, a jeśli już, to z nowymi ''wujkami''. Mama nie kojarzyła mi się wtedy ciepło. Potrzebowałam jej, a jej nigdy nie było, a gdy była, to zmęczona i zła. Często straszyła mnie domem dziecka, gdy byłam niegrzeczna. Mówiła też, że mnie nie kocha i że zmarnowałam jej życie.
Byłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej, gdy mama poznała swojego drugiego męża. Szybko zdecydowali się na związek, co niestety wiązało się z wyprowadzką 350km dalej. To było straszne, bo nie dość, że musiałam zmienić miasto, to jeszcze szkołę, a co gorsze - nie było dziadków.
Nowy partner mamy mnie nie akceptował. Nie rozmawiał ze mną, gdy nie musiał. Z całych sił chciałam, żeby mnie pokochał, ale niestety, nie chciał, albo po prostu nie mógł. Potem na świat przyszła moja siostra. Zajmowałam się nią od samego początku, ponieważ mama i jej partner dużo pracowali. Potem wzięli ślub.
Mojego taty nie widywałam. Mieszkał daleko, a w międzyczasie powtórnie ożenił się i urodziła mu się córka.
Życie było trudne, kolejne interesy ojczyma nie udawały się. Wyjeżdżał za granicę. Przeprowadzaliśmy się często, ponieważ firma splajtowała i musieliśmy sprzedać dom i ziemię. Aż w końcu nie było wyjścia i mama postanowiła, że wraz z moją siostrą i ojczymem wyjeżdżają do Niemiec. No i wyjechali, a mnie odesłano do dziadków.
Było b. ciężko, ponieważ miałam 12-13 lat i weszłam w okres dojrzewania i buntu. Ciągle się awanturowałam. Raz cieszyłam się, że wróciłam do ukochanych dziadków, a raz wściekałam się, że mama znowu mnie zostawiła. Po jakimś czasie jednak uspokoiłam się, odnalazłam poczucie bezpieczeństwa.
Dziadkowie b. o mnie dbali. Chodziłam do najlepszych szkół, kupowali mi karnety na basen, fajne ciuchy. Jednak nie mogli zastąpić mamy, za którą tęskniłam.
W tym okresie też próbowałam odbudować kontakt z tatą, ale skończyło się jednym wielkim fiaskiem - próbował mnie zgwałcić pod wpływem alkoholu. Uciekłam i już nigdy potem go nie widziałam, zmarł zresztą rok później.
Gdy miałam iść do drugiej klasy gimnazjum, mama wraz z mężem i siostrą wrócili do Polski i zabrali mnie od dziadków. To mi zrobiło totalną wodę z mózgu. Nie mogłam się zaaklimatyzować w nowym mieście i szkole, poznałam chłopaka starszego od siebie o wiele lat. Zakochałam się i zaczęłam na nowo sobie wszystko układać. Nie minęły 2 lata, a mama oznajmiła mi, że wyjeżdżamy na stałe do Francji.
To był dla mnie koniec świata. Dzień wyjazdu był początkiem mojej długoletniej depresji i nerwicy lękowej, o której dowiedziałam się wiele lat później. Musiałam zostawić znajomych, chłopaka. Byłam załamana. Po przyjeździe i wynajmie domu, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie potrafiłam uczyć się języka - 6 miesięcy minęło szybko i musiałam iść do szkoły. To było STRASZNE. Nie rozumiałam, co mówili do mnie ludzie. Miałam wrażenie, że wszyscy kpili ze mnie. Mogę spokojnie powiedzieć, że to był jeden z najgorszych etapów w całym moim życiu. Codziennie wyłam do poduszki.
Ponieważ nie potrafiłam się porozumieć, cofnęli mnie do 3-ej klasy gimnazjum. W ten oto sposób nauczyłam się mówić, a potem pisać i czytać po francusku.
W domu nie układało się. Miałam żal do mamy, która nie zwracała na mnie uwagi. W centrum zainteresowania była wiecznie siostra, bo młodsza, bo jej trudniej, etc. Postanowiłam na liceum wybrać te oddalone o 90km, z internatem.
Było trudno, ale jakoś dawałam radę. Niestety, gdy zjeżdżałam do domu na weekend, były ciągłe awantury. Ojczym nie mógł znieść w domu mojej obecności.
W międzyczasie podjęliśmy decyzję o kupnie domu bliżej miasta. Odległość z 90km zmniejszyła się do 30, więc zrezygnowałam z internatu. Zaczęły się ciągłe awantury, pretensje. Ojczym nie chciał dawać mi pieniędzy ani na podręczniki, ani na dojazd do szkoły. Mama była bierna. Skończyłam 18 lat i nie wytrzymałam. Spakowałam wszystko, co było moje i wyniosłam się z domu.
Pierwsze noce spędziłam na dworcu. Potem przyjął mnie znajomy. Powoli dochodziłam do siebie, znalazłam pracę, która tylko trochę kolidowała z klasą maturalną. Potem było coraz ciężej. W nocy nie mogłam spać, bo albo pracowałam, albo się uczyłam. Piłam kawę za kawą i dużo paliłam. Kumpel zaproponował mi wynajęcie wspólnego mieszkania na spółkę. Zgodziłam się. Dzięki temu miałam co jeść, bo kumpel często gotował dla nas dwoje - ja nie miałam na to siły. Bardzo schudłam (ważyłam 54kg przy 178cm wzrostu) i zaczęłam mieć myśli samobójcze. Od mamy i ojczyma nie otrzymywałam pomocy, ani psychicznej, ani finansowej. Do tego rozpadł się mój związek - facet, z którym byłam, okazał się świnią, a do tego straciłam ciążę.
Jakiś czas później, na czacie erotycznym, poznałam faceta. Trudno było, bo on ćpał. Miał też lekkie problemy z alkoholem i okradał swoich rodziców, by mieć kasę na imprezy. Dużo rozmawialiśmy, ale powiedział, że nie może mi dać poczucia bezpieczeństwa, którego tak rozpaczliwie szukam.
Któregoś dnia pękłam. Najadłam się tabletek, popiłam alkoholem i podcięłam sobie żyły. Znalazł mnie współlokator. Trafiłam do szpitala i spędziłam tam 6 tygodni. Wyszłam jako nowy człowiek. Wróciłam do szkoły, miałam stypendium. Zaczęłam na nowo. I odezwał się stary znajomy. Gdy ja byłam w szpitalu, on był na odwyku. Dużo rozmawialiśmy. Poprosiłam go, żeby przyjechał. Odebrałam go z dworca w 2012 roku i od tamtej pory się nie rozstajemy...
Wróciliśmy razem do Polski, zaszłam w ciążę, wzięliśmy ślub. Urodził się nasz cudowny syn.
Problemów ciąg dalszy, bo u syna niedawno zdiagnozowano Zespół Aspergera, ale nie załamujemy się tym. Życie już takie jest, raz pod górkę, a raz z górki. Cieszymy się, że mamy siebie. Każde z nas jest po przejściach, co sprawia, że razem jesteśmy silniejsi...
Kontakt z mamą mam dzisiaj przyzwoity. Jakiś czas temu rozwiodła się z ojczymem i obecnie ma nowego partnera. Udaje nam się rozmawiać, choć bywało ciężko i trudno. Wciąż nad sobą pracuję, bo wiem, że ona się nie zmieni, a wpływ mam tylko na siebie... Z siostrą (od mamy) mam kontakt b. dobry. Często gadamy i jesteśmy sobie bliskie. Siostrę od strony taty widziałam zaledwie parę razy. Ma dziecięce porażenie mózgowe, jej mama nie chce, bym się z nią kontaktowała, a ja szanuję jej wolę. Może kiedyś zmieni zdanie i będę miała drugą siostrę ;-)
Z dziadkami kontakt super, jak kiedyś. Niedawno u nich byłam. Z babcią od strony taty też w porządku. Nie wracamy do przeszłości, tak łatwiej, przynajmniej jej.
Tu chyba miejsce na puentę - nie bardzo wiem, jaką. Myślę, że najlepiej jest zaakceptować bagaż doświadczeń, jaki się ma. Pogodzić się z losem i iść do przodu. Innego wyjścia nie ma.