Witam,
Czytam forum od jakiegoś czasu ale dopiero teraz dojrzałam do tego żeby opisać swoją historię. Chyba głównie żeby to z siebie wyrzucić, ale mam też nadzieję, że może ktoś nie tkwiący w tym wszystkim powie jak to wygląda z boku.
Jesteśmy z mężem 5 lat po ślubie, 10 lat razem. Byliśmy szczęśliwym małżeństwem do momentu kiedy jakieś 2 lata temu zaczęliśmy się od siebie oddalać. Trudno właściwie powiedzieć co było przyczyną, po prostu z miesiąca na miesiąc coraz mniej rozmawialiśmy, pojawiał się coraz większy dystans. Mimo wszystko kochaliśmy się (tak wtedy myślałam) i zdecydowaliśmy się na dziecko, którego już od dawna oboje pragnęliśmy.
Ciąża była dla mnie ciężkim czasem ze względu na wcześniejsze poronienie oraz wspomnienia własnego dzieciństwa.
Miałam mnóstwo wątpliwości, czy poradzę sobie jako matka (moi rodzice mnie oddali więc po prostu bałam się że sama nie będę potrafiła być dobrym rodzicem).
Mąż nie był w tej sytuacji najlepszym wsparciem. Niby był w domu, ale wtedy pochłonęły go gry na konsoli i potrafił czasem tak grać do rana. Aż wstyd o tym pisać bo chodzi o dorosłego 30-letniego faceta. Jakby zupełnie nie rozumiał, że za chwilę urodzi nam się dziecko, że mogę potrzebować jego wsparcia.
Kłóciliśmy się w tamtym czasie okropnie. Powiedziałam mu wiele rzeczy, za które teraz mi wstyd i które nigdy nie powinny paść.
Zaczęły się jego coraz częstsze wypady z kolegami (teraz już wiem, że jednak to nie byli koledzy).
Później urodziło nam się dziecko i przez następny rok żyliśmy praktycznie całkiem obok siebie. Wspomniałam nawet o rozwodzie, ale tak naprawdę wcale tego nie chciałam, miałam tylko nadzieję, że to go jakoś obudzi, wstrząśnie nim. Niestety tak się nie stało.
Było źle, było fatalnie, ale dla mnie małżeństwo miało jednak wartość i miałam nadzieję, że uda nam się wyjść z tego kryzysu.
Pewnego dnia mąż zaproponował, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa, dali sobie szansę na szczęśliwe życie. Zgodziłam się ale jeszcze nie widziałam co za tym wszystkim stoi.
Miesiąc później, kilka dni po pierwszych urodzinach naszego syna dowiedziałam się wszystkiego... To był koszmar. Po raz pierwszy w życiu sprawdziłam jego laptopa. Miałam przeczucie, pewność że coś tam znajdę. Dowiedziałam się, że mój mąż od ponad roku ma romans. Właściwie to dwa, jeden krótszy a drugi trwający rok. Do tego dziesiątki flirtów mailowych, konta na portalach randkowych. Nie sposób opisać co wtedy poczułam. To wszystko spadło na mnie jak deszcz noży.
Skupiam się głównie na tym najdłuższym romansie bo to była najpoważniejsza sprawa i najtrudniej mi się z tym pogodzić.
Kiedy zaczęłam sobie uświadamiać, że to wszystko zaczęło się pod koniec mojej ciąży i trwało dalej przez rok, gdy ja siedziałam w domu i opiekowałam się naszym dzieckiem, poczułam się niewyobrażalnie zraniona. Z ich korespondencji wynika, że spali ze sobą kiedy ja jeszcze leżałam z noworodkiem w szpitalu... Wiem też, że nawet się nie zabezpieczali. Mój mąż naraził mnie i dziecko na przeróżne choroby i zaryzykował ciążę kochanki. Nie mogę uwierzyć, że można być tak głupim.
Mąż twierdzi, że oba romanse zakończył zanim się dowiedziałam, właśnie wtedy kiedy zaproponował żebyśmy jeszcze raz spróbowali. Twierdzi, że sam się opamiętał i zrozumiał, że chce być z nami.
W pierwszej chwili wyrzuciłam go z domu, ale po tygodniu rozpaczy nie byłam w stanie sama zajmować się dzieckiem i pozwoliłam mu wrócić, żeby mi pomógł. Pierwszych dni po odkryciu zdrady właściwie wcale nie pamiętam. To były tylko łzy i papierosy. Nie chciałam, żeby mój syn to widział ale nie mogłam nic poradzić kiedy serce rozpadło mi się na tysiące kawałków.
Mąż mówi, że zrobił to wszystko bo czuł się niedoceniany i niekochany.
Twierdzi, że gdyby wiedział że go kocham to nigdy by się nie stało.
Twierdzi, że nigdy nie chciał mnie zostawić ale myślał, że moje odejście jest tylko kwestią czasu.
Był zaskoczony moją reakcją, myślał że nie będzie mnie to obchodzić...
Od poznania prawdy minęły 3 miesiące. Sama się sobie dziwię, ale dałam nam szansę. Głównie dlatego, że wciąż go kocham i naprawdę nigdy nie przestałam.
Mam teraz jednak mnóstwo sprzecznych emocji i uczuć.
Czasami myślę sobie, że jeszcze wszystko może być dobrze a czasem patrzę na niego z obrzydzeniem i zastanawiam się "naprawdę? to o niego walczę?".
Najgorszy jest ten całkowity brak zaufania. Nie wiem czy ono kiedyś wróci, mam taką nadzieję bo bez niego chyba nie da się żyć razem.
Dałam nam szansę, o wybaczaniu na razie nie ma mowy.
Postanowiłam spróbować bo boję się że jeśli teraz go wyrzucę ze swojego życia za kilka lat będę się zastanawiać czy mogłoby nam się udać.
Z drugiej strony boję się, że za kilka lat historia się powtórzy a ja zmarnuję z nim tylko kolejne lata.
Chciałabym, żebyśmy byli razem szczęśliwi, ale na razie czuję głównie strach i niepewność. Nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzić.
Nie mogę uwierzyć, że człowiek którego znam tyle lat potrafi być tak okrutny i tak kłamać patrząc w oczy. Już nigdy niczego nie będę pewna...