Tak to sobie przynajmniej wyobrażał, z ubolewaniem konstatując przy goleniu, jak zupełnie nie znać po nim ogromu przebytych doświadczeń.[...] Co tam ? zdawał sobie sprawę z jałowości marzeń o siwiźnie (a wspaniale byłoby jednak mieć oszronione skronie!), ale żeby się choć przy oczach zrobiło parę zmarszczek, wskazujących od pierwszego wejrzenia, że powstały przy wytężonym wypatrywaniu kursowych gwiazd! Tymczasem jaki był pucołowaty, taki został. Drapał więc tępawą żyletką tę swoją gębę, której się skrycie wstydził[...] Matters, który częściowo znał jego zmartwienia, a częściowo się ich domyślał, radził mu, żeby zapuścił wąs. Czy rada była całkiem szczera ? trudno powiedzieć. W każdym razie Pirx w czasie porannej samotności przyłożył przed lustrem kawałek czarnego sznurowadła do górnej wargi i aż się zatrząsł, tak to idiotycznie wyglądało. Zwątpił w Mattersa, choć ten może nie miał na myśli niczego złego, a już na pewno nie miała jego przystojna siostra, która powiedziała raz Pirxowi, że wygląda ?szalenie poczciwie?. To go dobiło. W lokalu, w którym tańczyli, nie stało się co prawda nic z rzeczy, jakich się obawiał. Tylko raz pomylił taniec, a ona była na tyle dyskretna, że milczała, i dopiero po dobrej chwili zauważył, że wszyscy tańczą coś zupełnie innego niż oni. Później jednak szło jak z płatka. Nie deptał jej po nogach, jak mógł, starał się nie śmiać (bo od jego śmiechu ludzie odwracali się na ulicy), a potem odprowadził ją do domu. Od ostatniego przystanku szli dobry kawał pieszo i przez całą drogę zastanawiał się, co by też zrobić takiego, żeby pojęła, że wcale nie jest ?szalenie poczciwy? - te słowa zalazły mu za skórę. Kiedy już dochodzili do celu, ogarnął go popłoch. Niczego bowiem nie wymyślił, a jeszcze, wskutek wytężonego namysłu, zamilkł jak pień; w głowie jego rozprzestrzeniała się pustka, tym tylko różniąca się od kosmicznej, że wypełniona rozpaczliwym wysiłkiem. W ostatniej chwili przeleciały mu jak meteory dwa czy trzy pomysły; żeby się z nią umówić, żeby ją pocałować, żeby ? gdzieś o tym czytał ? uścisnąć jej rękę w sposób znaczący, subtelny, a zarazem przewrotny i namiętny. Ale nic z tego nie wyszło. Ani jej nie pocałował, ani się z nią nie umówił, ani jej ręki nie podał... I gdybyż tak się to skończyło! Kiedy, powiedziawszy ?dobranoc? tym swoim przyjemnie łamiącym się głosem, odwróciła się do furtki i ujęła klamkę, ocknął się jego diabeł. A może stało się to po prostu dlatego, że w głosie jej wyczuł ironię, rzeczywistą lub wyobrażoną, Bóg raczy wiedzieć ? dość że zupełnie odruchowo, kiedy się właśnie odwróciła, taka pewna siebie, spokojna, oczywiście dzięki urodzie, nosiła się jak królowa jakaś, ładne dziewczęta zwykle tak...
? a więc dobrze: dał jej klapsa w tyłek i to nawet mocnego. Usłyszał lekki, stłumiony okrzyk. Porządnie musiała się zdziwić! Ale nie czekał już na nic. Zawróciwszy na pięcie, zwiał, jakby w strachu, że będzie go goniła...
Problem owego osobliwego postępku nękał go. Nie myślał wtedy nic (z jakąż łatwością mu to, niestety przychodziło!), ale przylepił jej klapsa. Czy tak postępują szalenie poczciwi faceci?
Nie był całkiem pewien, ale obawiał się, że raczej tak. Po historii z siostrą Mattersa (unikał jej odtąd jak ognia) przestał w każdym razie robić rano miny do lustra. Przedtem upadł bowiem tak nisko, że z pomocą drugiego lusterka szukał takiego profilu swej twarzy, który by choć nieznacznie zaspokoił jego wielkie wymagania. Oczywiście nie był zupełnym idiotą i zdawał sobie sprawę ze śmieszności tych małpich grymasów, ale, z drugiej strony, nie śladów urody jakiejś szukał, na miłość boską, lecz charakteru! Czytał bowiem Conrada i z wypiekami myślał o wielkim milczeniu galaktycznym, o samotnym męstwie, a czyż można sobie wyobrazić bohatera wiecznej nocy, samotnika ? z taką gębą?