Kredyt to kredyt, ona może do niego przystąpic po prostu a raty będą jakieś były a nie większe.
Chodzi o wklad własny, a ten powinien być zwaloryzowany
66 2024-11-07 14:36:18 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-07 14:47:56)
Samba napisał/a:Jeśli jednak on miałby dokładać się do twojego mieszkania, to oczywiście powinien także widnieć w papierach jako współwłaściciel.
Dokładnie. I tak samo działa to w drugą stronę. Jeżeli ja spłacam kredyt, to powinnam być jako współwłaściciel.
A na spłacanie obecnego jego kredytu wspólnie mnie stać.Samba napisał/a:Kto z was nie chciał przepisania obecnego mieszkania na ciebie? Bo sugerujesz, że on, jednak tylko sugerujesz.
Początkowo ja nie chciałam, bo wolałam wystartować z czystą kartą, z nowym mieszkaniem.
Nie chciałam też, żeby ktoś oskarżał mnie o rzeczy, o które niestety jestem tutaj już oskarżana - roszczeniowość i żerowanie. Ale cóż, ile osób tyle opinii.
Mój Narzeczony proponował taki układ, ale po naszych rozmowach okazało się, że musiałabym spłacać mieszkanie od jego obecnej wartości rynkowej, a nie od wartości na którą brał kredyt. Co dla mnie jest zupełnie bez sensu i się nie kalkuluje.
No to zróbcie tę intercyzę, kupuj mieszkanie a jego dopisz do własności, gdy będzie za ciebie pokrywał ratę gdy będziesz na macierzyńskim. Bo coś z tym macierzyńskim musicie ustalić. Może można by też potem oddać mu pieniądze włożone w raty, gdy będziesz już pracować, jednak kwestia, czy starczy z twojej pensji na dwie raty w ciągu jednego miesiąca i jednocześnie na życie na godnym standardzie. O odłożeniu choćby małej kasy jako oszczędności już nie wspominając.
68 2024-11-07 16:56:42 Ostatnio edytowany przez nim2 (2024-11-07 17:15:14)
Chodzi o to, że ona będzie u niego mieszkać jako żona i wychowywać dziecko czy dzieci i spłacać sobie własne mieszkanie, a on będzie utrzymywał rodzinę, czyli koszty po jego stronie. A po 20 latach, kiedy dzieci będą odchowane i mieszkanie spłacone, z intercyzy zrezygnują. Wtedy ona będzie spełnioną kobietą, bo dorobiła się własnego mieszkania.
Piszesz, że jesteście razem 5 lat, on to mieszkanie na pewno kupił dużo wcześniej, czemu wcześniej nie pomyślałaś o zabezpieczeniu się finansowo i mieszkaniowo? Skoro u niego mieszkasz, co zrobiłaś z nadwyżką z pensji, która Ci zostawała? Byłaś w ogóle w banku i pytałaś jaką masz zdolność kredytową? Napisz, co konkretnie robisz, aby to własne mieszkanie mieć.
Jeśli kupisz mieszkanie przed ślubem, a w późniejszym czasie ślub tak czy siak odbędzie się, to to mieszkanie będzie stanowiło Twój majątek odrębny (osobisty) i nie będzie wchodzić w skład majątku wspólnego.
Jeśli kupisz mieszkanie przed ślubem, a w późniejszym czasie ślub tak czy siak odbędzie się, to to mieszkanie będzie stanowiło Twój majątek odrębny (osobisty) i nie będzie wchodzić w skład majątku wspólnego.
To by bylo dobre zabezpieczenie dla autorki.
71 2024-11-07 19:26:40 Ostatnio edytowany przez Kaszpir007 (2024-11-07 19:27:55)
Jeśli kupisz mieszkanie przed ślubem, a w późniejszym czasie ślub tak czy siak odbędzie się, to to mieszkanie będzie stanowiło Twój majątek odrębny (osobisty) i nie będzie wchodzić w skład majątku wspólnego.
Nie do końca
Jak kupi mieszkanie przed ślubem za gotówkę to tak. Będzie akt notarialny na nią że jest właścicielką mieszkania.
Jak kupi na kredyt to właścicielem mieszkania jest bank. Ona będzie za 20lat jak spłaci mieszkanie.
Czyli jak będą małżeństwem i nie będzie rozdzielności majątkowej to co wpłaci po dacie ślubu będzie wpólne i nie ważne będzie z czyjego konta bo pieniądze są wspólne.
A dodatkowo jak się jest małżeństwem i ma oddzielne konta to popełnia się przestępstwo, bo jest wspólnota majątkowa więc ukrywanie kasy przez drugą stroną to przestępstwo.
Więc od razu musi być intercyza.
Tylko pytanie po cholerę wtedy ten ślub ? Co ma dać ? Jak nie nie będzie wspólnoty majątkowej ?
A dodatkowo jak się jest małżeństwem i ma oddzielne konta to popełnia się przestępstwo, bo jest wspólnota majątkowa więc ukrywanie kasy przez drugą stroną to przestępstwo.
A przepraszam, przestępstwo z jakiego paragrafu? Dla koleżanki pytam
73 2024-11-07 19:37:16 Ostatnio edytowany przez Alessandro (2024-11-07 19:38:39)
Co ma piernik do wiatraka??? Ślub to ślub, a intercyza to drugie. Dlaczego intercyza wzbudza tyle negatywnych emocji w tym kraju??? W innych państwach intercyza jest czymś normalnym, naturalnym. Wspólnota majątkowa niejednemu bokiem wyszła.
Jeśli powiem mojej partnerce, przyszłej żonie, o intercyzie, to znaczy, że jej tak naprawdę nie kocham, że nie tak do końca mi na niej zależy? Albo odwrotnie, to ona tak stwierdzi. to co, w takim razie koniec, koniec balu panno lalu, było miło i się skończyło???
74 2024-11-07 19:44:29 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-07 19:48:31)
Gdybym miała radzić swojej córce, to przystąp do kredytu na to mieszkanie, nie bierz swojego kredytu osobnego.
Jak Cię nie stać na spłatę połowy wkładu własnego, to uwzględnijcie to w odpowiednioo mniejszych Twoich udziałach.
Nie rób intercyzy, chyba że któreś z Was prowadzi działalność gospodarczą, wtedy rób koniecznie.
Po ślubie załóżcie wspólne konto i 2 karty z całkowitą przejrzystością i jakimiś kieszonkowymi dla siebie.
Wg mnie to będzie zdrowe podejście, małżeństwo, wspólnota dzieci, zaufanie.
Alessandro, mi wyszła bokiem intercyza
Wspierałam męża karierę i wychowywałam dzieci. Gdybym była mniej inteligentna i zaradna, teraz bym była w czarnej duu...
Noble, to nie jest przestępstwo. Twoja koleżanka może spać spokojnie.
Ela, nie powiedziałem, że intercyza jest złotym środkiem. Takie rozwiązanie należy przemyśleć. Sama doświadczyłaś takiej sytuacji. Uratowała Cię Twoja kreatywność życiowa przy odrobinie szczęścia. To dobrze, że tak to się skończyło.
Kwestie majątkowe zawsze budziły i będą budzić wiele emocji, bardziej tych negatywnych. W dzisiejszych czasach ludzie powinni być bardziej uświadomieni w wielu aspektach. Wystarczyłoby chociażby poczytać trochę na takie tematy w internecie. 20-30 lat temu dostęp do takiej wiedzy był utrudniony. Pozostawała jedynie porada prawna. Zresztą wtedy nikt zbytnio nie zastanawiał się nad tym.
Kiedyś istniał także model rodziny, mąż pracuje, żona w domu. Po latach, dzieci już dorosłe, mąż znajduje nowszy model, a kobieta zostaje z niczym. Mało było takich sytuacji?
Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem związku małżeńskiego stanowi jego majątek osobisty. Dotyczy to również mieszkań kupionych na kredyt przed ślubem. Reguluje to art. 33 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem małżeństwa nie wchodzi w skład wspólnego majątku małżeńskiego, lecz pozostaje jego własnością osobistą. Po ew. rozwodzie drugi małżonek może dochodzić swoich praw jeśli w trakcie małżeństwa dokonywane były wspólne nakłady na spłatę kredytu, może mieć prawo do żądania rozliczenia tych nakładów, z uwzględnieniem rzeczywistego wkładu każdej ze stron w wartość majątku. Jednak rozliczenie tych praw najczęściej wcale nie jest łatwe, bo tutaj trzeba wziąć pod uwagę dobrą wolę stron do zawarcia porozumienia, jesli jej nie ma to można się "ciągać po sądach" latami i stracić nie tylko spore pieniądze, ale też nerwy. Dlatego moim zdaniem lepiej od razu zaznaczyć co jest moje a co twoje i żeby nie było nieporozumień w przyszłości. Jeśli autorka kupi mieszkanie przed ślubem, to przynajmniej będzie wiedziała że ma coś własnego, niezależnego od męża. Tym bardziej, że on nie kwapi się dopisać ją do KW swojego mieszkania, przecież nie mogą dojść do porozumienia w tej kwestii. Jesli już teraz nie mogą się zgodzić co do pieniędzy, to jak pragnę zdrowia, nie chciałabym bym być w ich sytuacji przy ew. rozwodzie. Lepiej chyba sprawy nie gmatwać, tylko jasno określić co kto ma na własność, a co jest wspólne.
Właśnie o to chodzi. Miłość, małżeństwo to jedno. Zaś sprawy majątkowe to druga strona medalu, niezwykle ważna kwestia.
Kiedy słyszę tekst "to idź do sądu" to śmiech mnie ogarnia. Najgorsze jest to, że ludzie często decydujący się na jakikolwiek proces sądowy, w szczególności dotyczący spraw majątkowych, a nawet rozwodowych, nie są w ogóle przygotowani na takie wyzwania. To z kolei powoduje przewlekłość postępowania, sprawy ciągną się latami. Poza tym kupa kasy wydana bez sensu na prawników. Takie sytuacje, niestety, zdarzają się bardzo często.
Noble, to nie jest przestępstwo. Twoja koleżanka może spać spokojnie.
Ja wiem, dlatego sobie jaja robię (mrugnięcie okiem na końcu wypowiedzi).
80 2024-11-07 20:27:11 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-07 20:32:59)
A wiesz ze właściciel może wpisać kogoś jako współwłaściciela? A nawet może sprzedać nieruchomość z kredytem? Banki jje robią tu żadnego problemu.
Każdy notariusz poradzi sobie z tematem, nie wprowadzaj w błąd.
Autorka nie ma kasy na kupienie mieszkania za swoje, a spłacanie samodzielnie kredytu dla niej jest bez sensu, bo raczej nie będzie miała opcji zarabiania większych pieniędzy przez najbliższe lata.
I skorygowała, że chce ją jednak dopisać. Ona chciała forsować opcję roziczen po dawnej cenie, tego bym nie przyjęła na jego miejscu.
Ela, Ty też puszczasz oczko na koniec wypowiedzi?
Ela, Ty też puszczasz oczko na koniec wypowiedzi?
Nie
Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem związku małżeńskiego stanowi jego majątek osobisty. Dotyczy to również mieszkań kupionych na kredyt przed ślubem. Reguluje to art. 33 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem małżeństwa nie wchodzi w skład wspólnego majątku małżeńskiego, lecz pozostaje jego własnością osobistą. Po ew. rozwodzie drugi małżonek może dochodzić swoich praw jeśli w trakcie małżeństwa dokonywane były wspólne nakłady na spłatę kredytu, może mieć prawo do żądania rozliczenia tych nakładów, z uwzględnieniem rzeczywistego wkładu każdej ze stron w wartość majątku. Jednak rozliczenie tych praw najczęściej wcale nie jest łatwe, bo tutaj trzeba wziąć pod uwagę dobrą wolę stron do zawarcia porozumienia, jesli jej nie ma to można się "ciągać po sądach" latami i stracić nie tylko spore pieniądze, ale też nerwy. Dlatego moim zdaniem lepiej od razu zaznaczyć co jest moje a co twoje i żeby nie było nieporozumień w przyszłości. Jeśli autorka kupi mieszkanie przed ślubem, to przynajmniej będzie wiedziała że ma coś własnego, niezależnego od męża. Tym bardziej, że on nie kwapi się dopisać ją do KW swojego mieszkania, przecież nie mogą dojść do porozumienia w tej kwestii. Jesli już teraz nie mogą się zgodzić co do pieniędzy, to jak pragnę zdrowia, nie chciałabym bym być w ich sytuacji przy ew. rozwodzie. Lepiej chyba sprawy nie gmatwać, tylko jasno określić co kto ma na własność, a co jest wspólne.
Nikt nie pisał, że on nie kwapi się dopisać autorki do współwłasności, wręcz odwrotnie, to ona pisze, że to się jej nie opłaca, bo partner liczy dzisiejszą wartość mieszkania, co wydaje się logiczne.
84 2024-11-07 20:36:42 Ostatnio edytowany przez Alessandro (2024-11-07 20:37:40)
Słuchajcie, ten temat jest tak obszerny, że można o nim rozmawiać do końca świata. Możemy podawać przykłady własne czy naszych znajomych, czy inne zasłyszane. Są ich setki, jak nie tysiące.
Pozdrawiam Was bardzo gorąco A Noble niech dalej mruga oczkiem, świetnie to Jej wychodzi
85 2024-11-07 20:41:04 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2024-11-07 20:53:34)
Salomonka napisał/a:Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem związku małżeńskiego stanowi jego majątek osobisty. Dotyczy to również mieszkań kupionych na kredyt przed ślubem. Reguluje to art. 33 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Majątek nabyty przez jednego z małżonków przed zawarciem małżeństwa nie wchodzi w skład wspólnego majątku małżeńskiego, lecz pozostaje jego własnością osobistą. Po ew. rozwodzie drugi małżonek może dochodzić swoich praw jeśli w trakcie małżeństwa dokonywane były wspólne nakłady na spłatę kredytu, może mieć prawo do żądania rozliczenia tych nakładów, z uwzględnieniem rzeczywistego wkładu każdej ze stron w wartość majątku. Jednak rozliczenie tych praw najczęściej wcale nie jest łatwe, bo tutaj trzeba wziąć pod uwagę dobrą wolę stron do zawarcia porozumienia, jesli jej nie ma to można się "ciągać po sądach" latami i stracić nie tylko spore pieniądze, ale też nerwy. Dlatego moim zdaniem lepiej od razu zaznaczyć co jest moje a co twoje i żeby nie było nieporozumień w przyszłości. Jeśli autorka kupi mieszkanie przed ślubem, to przynajmniej będzie wiedziała że ma coś własnego, niezależnego od męża. Tym bardziej, że on nie kwapi się dopisać ją do KW swojego mieszkania, przecież nie mogą dojść do porozumienia w tej kwestii. Jesli już teraz nie mogą się zgodzić co do pieniędzy, to jak pragnę zdrowia, nie chciałabym bym być w ich sytuacji przy ew. rozwodzie. Lepiej chyba sprawy nie gmatwać, tylko jasno określić co kto ma na własność, a co jest wspólne.
Nikt nie pisał, że on nie kwapi się dopisać autorki do współwłasności, wręcz odwrotnie, to ona pisze, że to się jej nie opłaca, bo partner liczy dzisiejszą wartość mieszkania, co wydaje się logiczne.
Pisała wcześniej, że on nie chce i nie mogą dojść do porozumienia. Jeśli zdanie zmienił, a dalej w tej kwestii są niedogadani, to jaki jest sens brnąć w jakieś wspolne własności? On mieszkanie kupił 5 lat temu, więc zapłacił jakieś... 30% -60% mniej niż ono jest warte dziś. Facet twardo chce po prostu sprzedać autorce część udziałów po rynkowej cenie, więc ja np. wcale się jej nie dziwię, że ona chce z tego zrezygnować na rzecz kupna własnego mieszkania na siebie.
A ja się nie mogę oprzeć wrażeniu, że autorka właśnie ma wypić piwo, którego sama nawarzyła i nie bardzo jej to pasuje.
Bo tak: rat nie chciała partnerowi spłacać, okej, ale teraz, jak zrozumiałam, chciałaby zostać współwłaścicielką mieszkania jedynie za udział w spłacie rat kolejnych, na co narzeczony - całkiem słusznie, swoją drogą - zgodzić się nie chce. Z kolei autorka wcale nie chce zapłacić za połowę mieszkania, którego chce być współwłaścicielką. Ekhem...
A dalej: dzielimy się wydatkami po połowie, ale po ślubie on ma łożyć więcej, bo więcej zarabia, a poza tym planują dzieci. Przy czym te wydatki to tylko rzeczy bieżące, bo autorka za meble nie zapłaci. Co jeśli dzieci coś zniszczą? Czy sama autorka tych mebli nie "zużywa"?
I jeszcze pomysł z kupnem mieszkania. Generalnie nic w tym złego, tylko że...
1. Meble i wyposażenie. Co z tym mieszkaniem będzie? Jak rozumiem, każde będzie płacić na rzeczy w swoim mieszkaniu, tyle że autorka + przyszłe dzieci będą mieszkać w mieszkaniu faceta. Czyli on płaci za wyposażenie, które zużywają wszyscy, a autorka za wyposażenie, które...
2. No, właśnie, które co? Stoi nieużywane i robi tylko za zabezpieczenie? Czy może idzie na wynajem, ale co wtedy z pieniędzmi z tego mieszkania? Autorka na swoim zarabia, a z mieszkania partnera korzystają wszyscy?
3. Jak mają wyglądać podziały finansowe po wzięciu kredytu na mieszkanie przez autorkę? Rodzina obniża poziom życia? Czy narzeczony ciągnie autorkę w górę, żeby mogła spłacać raty za swoje mieszkanie (czyli de facto te raty spłaca za nią, mimo że ona wcześniej nie chciała dorzucać się do jego rat)?
Prawdę mówiąc wszystkie pomysły autorki dla narzeczonego są bardzo niekorzystne finansowo. I to może by i przeszło, gdyby nie zaczęło się od tego, że autorka absolutnie nie chciała na początku zgodzić się na sytuację mniej korzystną dla siebie.
A ja się nie mogę oprzeć wrażeniu, że autorka właśnie ma wypić piwo, którego sama nawarzyła i nie bardzo jej to pasuje.
Bo tak: rat nie chciała partnerowi spłacać, okej, ale teraz, jak zrozumiałam, chciałaby zostać współwłaścicielką mieszkania jedynie za udział w spłacie rat kolejnych, na co narzeczony - całkiem słusznie, swoją drogą - zgodzić się nie chce. Z kolei autorka wcale nie chce zapłacić za połowę mieszkania, którego chce być współwłaścicielką. Ekhem...
A dalej: dzielimy się wydatkami po połowie, ale po ślubie on ma łożyć więcej, bo więcej zarabia, a poza tym planują dzieci. Przy czym te wydatki to tylko rzeczy bieżące, bo autorka za meble nie zapłaci. Co jeśli dzieci coś zniszczą? Czy sama autorka tych mebli nie "zużywa"?
I jeszcze pomysł z kupnem mieszkania. Generalnie nic w tym złego, tylko że...
1. Meble i wyposażenie. Co z tym mieszkaniem będzie? Jak rozumiem, każde będzie płacić na rzeczy w swoim mieszkaniu, tyle że autorka + przyszłe dzieci będą mieszkać w mieszkaniu faceta. Czyli on płaci za wyposażenie, które zużywają wszyscy, a autorka za wyposażenie, które...
2. No, właśnie, które co? Stoi nieużywane i robi tylko za zabezpieczenie? Czy może idzie na wynajem, ale co wtedy z pieniędzmi z tego mieszkania? Autorka na swoim zarabia, a z mieszkania partnera korzystają wszyscy?
3. Jak mają wyglądać podziały finansowe po wzięciu kredytu na mieszkanie przez autorkę? Rodzina obniża poziom życia? Czy narzeczony ciągnie autorkę w górę, żeby mogła spłacać raty za swoje mieszkanie (czyli de facto te raty spłaca za nią, mimo że ona wcześniej nie chciała dorzucać się do jego rat)?Prawdę mówiąc wszystkie pomysły autorki dla narzeczonego są bardzo niekorzystne finansowo. I to może by i przeszło, gdyby nie zaczęło się od tego, że autorka absolutnie nie chciała na początku zgodzić się na sytuację mniej korzystną dla siebie.
Mieszkanie można wynająć i z tych pieniędzy spłacać kredyt, oraz dołożyć się do spłaty kredytu męża, bez wykupowania udziałów. Po prostu, w ramach zadośćuczynienia za "używanie" jego mieszkania. Nie trzeba więcej komplikować spraw, które właściwie są proste, tylko trzeba wykazać odrobinę dobrej woli z obu stron, a tej nie ma.
Moja rada jest taka: Kup to mieszkanie jak planowałaś, jeszcze przed ślubem. Wynajmij je, a pieniądze z wynajmu przeznacz częsciowo na spłatę swojego kredytu, a częsciowo na życie i pomoc mężowi w spłacie jego kredytu, skoro tam będziecie mieszkać. To co będziesz miała na własność to zawsze będzie twoje i w razie "W" będziesz jako tako zabezpieczona na przyszłość. Z resztą jak te pieniądze podzielisz to tylko twoja sprawa i ty zdecydujesz. Jeśli mąż nie ma zamiaru wpisać ciebie do księgi wieczystej swojego mieszkania, to ty też nie miej obiekcji. Szczęście małżeńskie na pstrym koniu jeździ i dziś jest sielanka a za 10 lat nie wiadomo co będzie, obyś nie została z ręką w nocniku, bez dachu nad głową i z dziećmi. W sumie każde z was wejdzie w związek malżeński ze swoim mieszkaniem jako majątkiem odrębnym i od dnia ślubu będziecie się już dorabiać wspólnie. Ja przynajmniej tak bym zrobiła, ale jak napisałam wcześniej - porada prawnika nie zaszkodzi.
Pieniądze z wynajmu mogą nie pokryć raty kredytu. Jeśli tak będzie, spłata kredytu obciąży wspólne finanse małżeńskie ( o ile nie będą mieli intercyzy), a tym samym mąż będzie miał udział w jej mieszkaniu, podobnie jak ona w jego, skoro spłacają kredyt w czasie wspólnoty małżeńskiej. Jaka część będzie wspólna zależeć będzie od czasu gdy kredyty będą spłacane ze wspólnych, małżeńskich pieniędzy.
A ja się nie mogę oprzeć wrażeniu, że autorka właśnie ma wypić piwo, którego sama nawarzyła i nie bardzo jej to pasuje.
No raczej
Do zawarcia konsensusu wymagana jest dobra wola obojga stron. Szczera i uczciwa. Jeśli jedna ze stron chce sobie pogrywać to lepiej odpuścić i dać sobie spokój.
Nie wiadomo jak sąd podejdzie do pieniędzy z wynajmu. Czy będą stanowiły jej odrębny dochód czy wliczy je w dochód małżeński.
Agnes, to też zależy od tego jak dobrego prawnika sobie weźmiesz.
SaraS napisał/a:A ja się nie mogę oprzeć wrażeniu, że autorka właśnie ma wypić piwo, którego sama nawarzyła i nie bardzo jej to pasuje.
Bo tak: rat nie chciała partnerowi spłacać, okej, ale teraz, jak zrozumiałam, chciałaby zostać współwłaścicielką mieszkania jedynie za udział w spłacie rat kolejnych, na co narzeczony - całkiem słusznie, swoją drogą - zgodzić się nie chce. Z kolei autorka wcale nie chce zapłacić za połowę mieszkania, którego chce być współwłaścicielką. Ekhem...
A dalej: dzielimy się wydatkami po połowie, ale po ślubie on ma łożyć więcej, bo więcej zarabia, a poza tym planują dzieci. Przy czym te wydatki to tylko rzeczy bieżące, bo autorka za meble nie zapłaci. Co jeśli dzieci coś zniszczą? Czy sama autorka tych mebli nie "zużywa"?
I jeszcze pomysł z kupnem mieszkania. Generalnie nic w tym złego, tylko że...
1. Meble i wyposażenie. Co z tym mieszkaniem będzie? Jak rozumiem, każde będzie płacić na rzeczy w swoim mieszkaniu, tyle że autorka + przyszłe dzieci będą mieszkać w mieszkaniu faceta. Czyli on płaci za wyposażenie, które zużywają wszyscy, a autorka za wyposażenie, które...
2. No, właśnie, które co? Stoi nieużywane i robi tylko za zabezpieczenie? Czy może idzie na wynajem, ale co wtedy z pieniędzmi z tego mieszkania? Autorka na swoim zarabia, a z mieszkania partnera korzystają wszyscy?
3. Jak mają wyglądać podziały finansowe po wzięciu kredytu na mieszkanie przez autorkę? Rodzina obniża poziom życia? Czy narzeczony ciągnie autorkę w górę, żeby mogła spłacać raty za swoje mieszkanie (czyli de facto te raty spłaca za nią, mimo że ona wcześniej nie chciała dorzucać się do jego rat)?Prawdę mówiąc wszystkie pomysły autorki dla narzeczonego są bardzo niekorzystne finansowo. I to może by i przeszło, gdyby nie zaczęło się od tego, że autorka absolutnie nie chciała na początku zgodzić się na sytuację mniej korzystną dla siebie.
Mieszkanie można wynająć i z tych pieniędzy spłacać kredyt, oraz dołożyć się do spłaty kredytu męża, bez wykupowania udziałów. Po prostu, w ramach zadośćuczynienia za "używanie" jego mieszkania. Nie trzeba więcej komplikować spraw, które właściwie są proste, tylko trzeba wykazać odrobinę dobrej woli z obu stron, a tej nie ma.
Dlaczego ma inwestować w nie swoje mieszkanie, to powiedzmy wprost, niech mu płaci za wynajem, bez sensu.
Bo w razie rozstania, nic z tego nie będzie miała. Nic się nie stanie jak sam będzie go spłacał, nic na tym nie traci, tak samo jak trochę więcej będzie wkładał w ten "intetes małżeński", skoro więcej zarabia.
93 2024-11-07 21:13:37 Ostatnio edytowany przez Agnes76 (2024-11-07 21:14:16)
Dlaczego ma inwestować w nie swoje mieszkanie, to powiedzmy wprost, niech mu płaci za wynajem, bez sensu.
Bo w razie rozstania, nic z tego nie będzie miała. Nic się nie stanie jak sam będzie go spłacał, nic na tym nie traci, tak samo jak trochę więcej będzie wkładał w ten "intetes małżeński", skoro więcej zarabia.
Jej też się nic nie stanie jak on będzie miał udziały w jej mieszkaniu, skoro więcej zarabia i więcej daje na rodzinę.
Jak już ktoś chce się liczyć, to trzeba liczyć uczciwie.
A tak w ogóle - ktoś rzucił hasło zakupu mieszkania przed ślubem.
A czy ona ma pieniądze na wkład własny? Czy ona ma zdolność kredytową na zakup mieszkania?
Dla mnie to jednak za dużo buchalterii. Albo starej daty jestem albo tak trafilem. Jakoś się dogadujemy z żoną bez kalkulatora. Mamy intercyzę bo działalność prowadzę. Zarabiam więcej wkładam do budżetu więcej. Ale był okres dużego poślizgu w mojej działalności gdy byłem gołodupcem a nasze małżeństwo przeszlo przez to. Ciezko było ale dalismy radę. Nigdy nie pojawilo sie zdanie od żony: nie bede placic, oddasz jak zarobisz, pożyczę ci na twoja część budżetu. Wtedy to ona była sponsorem.
Dla mnie to jednak za dużo buchalterii. Albo starej daty jestem albo tak trafilem. Jakoś się dogadujemy z żoną bez kalkulatora. Mamy intercyzę bo działalność prowadzę. Zarabiam więcej wkładam do budżetu więcej. Ale był okres dużego poślizgu w mojej działalności gdy byłem gołodupcem a nasze małżeństwo przeszlo przez to. Ciezko było ale dalismy radę. Nigdy nie pojawilo sie zdanie od żony: nie bede placic, oddasz jak zarobisz, pożyczę ci na twoja część budżetu. Wtedy to ona była sponsorem.
Na tym polega małżeństwo....starej daty
Tu autorka sama sobie za bardzo komplikuje życie.
Nie tyle komplikuje życie, co szuka sposobu, jak mieć duży, własny majątek bez dużych, własnych pieniędzy.
To raczej trudne jest.
Dlaczego ma inwestować w nie swoje mieszkanie, to powiedzmy wprost, niech mu płaci za wynajem, bez sensu.
Bo w razie rozstania, nic z tego nie będzie miała. Nic się nie stanie jak sam będzie go spłacał, nic na tym nie traci, tak samo jak trochę więcej będzie wkładał w ten "intetes małżeński", skoro więcej zarabia.
Nie musi inwestować w cudze, ale skoro tak kombinuje, żeby przypadkiem nie stracić/nie dołożyć partnerowj, to wypadałoby również nie wymagać, żeby dokładał partner.
99 2024-11-08 02:18:00 Ostatnio edytowany przez NowaDroga (2024-11-08 02:51:45)
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Z tego co czytam to zdania na temat mojej sytuacji są mocno podzielone, co wcale mnie nie dziwi.
Mocno mnie smuci jednak podejście niektórych osób, które nazywają mnie "żerującą" lub "kombinującą, żeby dostać, a się nie narobić". A najbardziej jest to przygnębiające, bo widzę, że są to kobiety.
Drogie Panie, gdybyśmy wspierały się nawzajem na takim poziomie, jak robią to mężczyźni, to na świecie występowałby wtedy ułamek damskich tragedii finansowych w stosunku do ilości, która odbywa się teraz.
Sama w mojej rodzinie obserwowałam jak dziadek doprowadził swoimi "pomysłami" na interesy moją babcię do upadłości konsumenckiej, sam pływając z uśmiechem po powierzchni.
Różnica była taka, że on jako "biznesmen" miał możliwość porad, jak z tego wybrnąć, a ona jako jedynie "podpisująca" bez żadnych praw - nie.
Przykro się patrzy, jak przez takie sprawy rozsypują się całe rodziny. Nikomu nie życzę tego oglądać, a tym bardziej w tym uczestniczyć.
Prosiłam w moim poście o poradę, jak zabezpieczyć w mojej sytuacji SIEBIE.
Nie życząc nikomu źle, nie zazdroszcząc, ani nie żerując.
Układ, który mieliśmy do tej pory ustaliliśmy wspólnie z Narzeczonym i pasował nam obojgu.
Nasza sytuacja się zmienia, więc układ też potrzebuje weryfikacji, ale nie rozumiem czemu w związku z tym ja miałabym rezygnować ze swoich celów.
Sytuacja jest skomplikowana, owszem, ale na pewno nie bez wyjścia.
Co do mieszkania, to naprawdę nie rozumiem głosów, że mam płacić jego obecną wartość.
Nie dostałam takiej propozycji od Narzeczonego np. 3 lata temu, gdy ceny nie szybowały tak jeszcze w górę. A wtedy spokojnie mogłabym sobie pozwolić na wspólne spłacanie, nawet po ówczesnej wartości.
Uważam, że sytuacja z mieszkaniem Narzeczonego z perspektywy, że miałabym zostać dopisana jako współwłaściciel i spłacać kredyt po obecnej wartości mieszkania, stawia mnie w niekorzystnym położeniu, a z każdym dniem tak naprawdę coraz gorszym. Bo ceny nie maleją.
Niektóre osoby piszą też o obniżaniu standardu życia naszej rodziny przeze mnie, gdy wezmę dodatkowy kredyt na własne mieszkanie tylko na siebie.
No, ale jeżeli "odkupię" udziały 50/50 obecnego mieszkania Narzeczonego i tym samym wezmę kredyt na siebie, to też mnie nie będzie stać na życie na wysokim poziomie. A już na pewno nie na poziomie zarobków Narzeczonego.
Ponadto, gdybyśmy w powyższej sytuacji wybrali wspólność majątkową, to i tak spłacamy ten kredyt ze wspólnych pieniędzy. Nie widzę tu sensu.
Sytuacja, w której ja dołączam do współwłasności mieszkania, ale po jego obecnej cenie rynkowej powoduje, tylko i wyłącznie, że oprócz konieczności spłacania kredytu, który został w banku, będę musiała zapłacić drugie $ tyle do kieszeni mojego Narzeczonego.
No i fajnie, będzie miał tę kasę. Jeżeli zrobimy tą "transakcję" przed ślubem lub gdy wybierzemy intercyzę, to zyska ładną sumkę na swoim koncie. I co z nią zrobi? Pojedzie sam na wakacje na Malediwy, bo mnie nie stać, bo spłacam kredyt? A może kupi sobie wioskę we Włoszech albo samolot. Nie wiem.
Ale ja myślę jako team. I gdybym została dopisana do mieszkania na współwłasność 50/50 po cenie zakupie nieruchomości, to wiem (bo znam kwotę jaka została do spłacenia), że za max. 10 lat wspólnie byśmy go spłacili. A jeżeli uda mi się zdobyć lepszą pracę, to nawet wcześniej. To uwalnia od kredytu i otwiera nowe możliwości, chociażby inwestycji. I tutaj zastanawiam się czemu tylko ja to widzę jako naszą szansę?
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Z tego co czytam to zdania na temat mojej sytuacji są mocno podzielone, co wcale mnie nie dziwi.
Mocno mnie smuci jednak podejście niektórych osób, które nazywają mnie "żerującą" lub "kombinującą, żeby dostać, a się nie narobić". A najbardziej jest to przygnębiające, bo widzę, że są to kobiety.Drogie Panie, gdybyśmy wspierały się nawzajem na takim poziomie, jak robią to mężczyźni, to na świecie występowałby wtedy ułamek damskich tragedii finansowych w stosunku do ilości, która odbywa się teraz.
Sama w mojej rodzinie obserwowałam jak dziadek doprowadził swoimi "pomysłami" na interesy moją babcię do upadłości konsumenckiej, sam pływając z uśmiechem po powierzchni.
Różnica była taka, że on jako "biznesmen" miał możliwość porad, jak z tego wybrnąć, a ona jako jedynie "podpisująca" bez żadnych praw - nie.
Przykro się patrzy, jak przez takie sprawy rozsypują się całe rodziny. Nikomu nie życzę tego oglądać, a tym bardziej w tym uczestniczyć.Prosiłam w moim poście o poradę, jak zabezpieczyć w mojej sytuacji SIEBIE.
Nie życząc nikomu źle, nie zazdroszcząc, ani nie żerując.
Układ, który mieliśmy do tej pory ustaliliśmy wspólnie z Narzeczonym i pasował nam obojgu.
Nasza sytuacja się zmienia, więc układ też potrzebuje weryfikacji, ale nie rozumiem czemu w związku z tym ja miałabym rezygnować ze swoich celów.
Sytuacja jest skomplikowana, owszem, ale na pewno nie bez wyjścia.Co do mieszkania, to naprawdę nie rozumiem głosów, że mam płacić jego obecną wartość.
Nie dostałam takiej propozycji od Narzeczonego np. 3 lata temu, gdy ceny nie szybowały tak jeszcze w górę. A wtedy spokojnie mogłabym sobie pozwolić na wspólne spłacanie, nawet po ówczesnej wartości.
Uważam, że sytuacja z mieszkaniem Narzeczonego z perspektywy, że miałabym zostać dopisana jako współwłaściciel i spłacać kredyt po obecnej wartości mieszkania, stawia mnie w niekorzystnym położeniu, a z każdym dniem tak naprawdę coraz gorszym. Bo ceny nie maleją.Niektóre osoby piszą też o obniżaniu standardu życia naszej rodziny przeze mnie, gdy wezmę dodatkowy kredyt na własne mieszkanie tylko na siebie.
No, ale jeżeli "odkupię" udziały 50/50 obecnego mieszkania Narzeczonego i tym samym wezmę kredyt na siebie, to też mnie nie będzie stać na życie na wysokim poziomie. A już na pewno nie na poziomie zarobków Narzeczonego.
Ponadto, gdybyśmy w powyższej sytuacji wybrali wspólność majątkową, to i tak spłacamy ten kredyt ze wspólnych pieniędzy. Nie widzę tu sensu.Sytuacja, w której ja dołączam do współwłasności mieszkania, ale po jego obecnej cenie rynkowej powoduje, tylko i wyłącznie, że oprócz konieczności spłacania kredytu, który został w banku, będę musiała zapłacić drugie $ tyle do kieszeni mojego Narzeczonego.
No i fajnie, będzie miał tę kasę. Jeżeli zrobimy tą "transakcję" przed ślubem lub gdy wybierzemy intercyzę, to zyska ładną sumkę na swoim koncie. I co z nią zrobi? Pojedzie sam na wakacje na Malediwy, bo mnie nie stać, bo spłacam kredyt? A może kupi sobie wioskę we Włoszech albo samolot. Nie wiem.
Ale ja myślę jako team. I gdybym została dopisana do mieszkania na współwłasność 50/50 po cenie zakupie nieruchomości, to wiem (bo znam kwotę jaka została do spłacenia), że za max. 10 lat wspólnie byśmy go spłacili. A jeżeli uda mi się zdobyć lepszą pracę, to nawet wcześniej. To uwalnia od kredytu i otwiera nowe możliwości, chociażby inwestycji. I tutaj zastanawiam się czemu tylko ja to widzę jako naszą szansę?Mój Narzeczony miał o tyle szczęścia, że urodził się w rodzinie, która mu pomogła w zakupie mieszkania w dobrym czasie. Oprócz tego, mieszkając wtedy u rodziców mógł odłożyć sporo pieniędzy, nawet zarabiając przeciętnie, bo żył na koszt rodziców.
Po śmierci rodziców jest jedynym spadkobiercom innych nieruchomości. Ja nie mówię, że to obliguje go do czegokolwiek. Później najprawdopodobniej dostaną to nasze dzieci, z czego się cieszę, bo ja nigdy nie miałam takiej szansy, a chcę jej dla moich dzieci.
Piszę to tylko dlatego, że gdyby sytuacja była odwrotna, to ja zachowałabym się zupełnie inaczej. W końcu wybrałam tego człowieka na towarzysza mojego życia, to czemu mam mu ( i tym samym nam) robić pod górkę?
Spadkobiercom xd no Grażynka, nieźle se to kalkulujesz
NowaDroga napisał/a:Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Z tego co czytam to zdania na temat mojej sytuacji są mocno podzielone, co wcale mnie nie dziwi.
Mocno mnie smuci jednak podejście niektórych osób, które nazywają mnie "żerującą" lub "kombinującą, żeby dostać, a się nie narobić". A najbardziej jest to przygnębiające, bo widzę, że są to kobiety.Drogie Panie, gdybyśmy wspierały się nawzajem na takim poziomie, jak robią to mężczyźni, to na świecie występowałby wtedy ułamek damskich tragedii finansowych w stosunku do ilości, która odbywa się teraz.
Sama w mojej rodzinie obserwowałam jak dziadek doprowadził swoimi "pomysłami" na interesy moją babcię do upadłości konsumenckiej, sam pływając z uśmiechem po powierzchni.
Różnica była taka, że on jako "biznesmen" miał możliwość porad, jak z tego wybrnąć, a ona jako jedynie "podpisująca" bez żadnych praw - nie.
Przykro się patrzy, jak przez takie sprawy rozsypują się całe rodziny. Nikomu nie życzę tego oglądać, a tym bardziej w tym uczestniczyć.Prosiłam w moim poście o poradę, jak zabezpieczyć w mojej sytuacji SIEBIE.
Nie życząc nikomu źle, nie zazdroszcząc, ani nie żerując.
Układ, który mieliśmy do tej pory ustaliliśmy wspólnie z Narzeczonym i pasował nam obojgu.
Nasza sytuacja się zmienia, więc układ też potrzebuje weryfikacji, ale nie rozumiem czemu w związku z tym ja miałabym rezygnować ze swoich celów.
Sytuacja jest skomplikowana, owszem, ale na pewno nie bez wyjścia.Co do mieszkania, to naprawdę nie rozumiem głosów, że mam płacić jego obecną wartość.
Nie dostałam takiej propozycji od Narzeczonego np. 3 lata temu, gdy ceny nie szybowały tak jeszcze w górę. A wtedy spokojnie mogłabym sobie pozwolić na wspólne spłacanie, nawet po ówczesnej wartości.
Uważam, że sytuacja z mieszkaniem Narzeczonego z perspektywy, że miałabym zostać dopisana jako współwłaściciel i spłacać kredyt po obecnej wartości mieszkania, stawia mnie w niekorzystnym położeniu, a z każdym dniem tak naprawdę coraz gorszym. Bo ceny nie maleją.Niektóre osoby piszą też o obniżaniu standardu życia naszej rodziny przeze mnie, gdy wezmę dodatkowy kredyt na własne mieszkanie tylko na siebie.
No, ale jeżeli "odkupię" udziały 50/50 obecnego mieszkania Narzeczonego i tym samym wezmę kredyt na siebie, to też mnie nie będzie stać na życie na wysokim poziomie. A już na pewno nie na poziomie zarobków Narzeczonego.
Ponadto, gdybyśmy w powyższej sytuacji wybrali wspólność majątkową, to i tak spłacamy ten kredyt ze wspólnych pieniędzy. Nie widzę tu sensu.Sytuacja, w której ja dołączam do współwłasności mieszkania, ale po jego obecnej cenie rynkowej powoduje, tylko i wyłącznie, że oprócz konieczności spłacania kredytu, który został w banku, będę musiała zapłacić drugie $ tyle do kieszeni mojego Narzeczonego.
No i fajnie, będzie miał tę kasę. Jeżeli zrobimy tą "transakcję" przed ślubem lub gdy wybierzemy intercyzę, to zyska ładną sumkę na swoim koncie. I co z nią zrobi? Pojedzie sam na wakacje na Malediwy, bo mnie nie stać, bo spłacam kredyt? A może kupi sobie wioskę we Włoszech albo samolot. Nie wiem.
Ale ja myślę jako team. I gdybym została dopisana do mieszkania na współwłasność 50/50 po cenie zakupie nieruchomości, to wiem (bo znam kwotę jaka została do spłacenia), że za max. 10 lat wspólnie byśmy go spłacili. A jeżeli uda mi się zdobyć lepszą pracę, to nawet wcześniej. To uwalnia od kredytu i otwiera nowe możliwości, chociażby inwestycji. I tutaj zastanawiam się czemu tylko ja to widzę jako naszą szansę?Mój Narzeczony miał o tyle szczęścia, że urodził się w rodzinie, która mu pomogła w zakupie mieszkania w dobrym czasie. Oprócz tego, mieszkając wtedy u rodziców mógł odłożyć sporo pieniędzy, nawet zarabiając przeciętnie, bo żył na koszt rodziców.
Po śmierci rodziców jest jedynym spadkobiercom innych nieruchomości. Ja nie mówię, że to obliguje go do czegokolwiek. Później najprawdopodobniej dostaną to nasze dzieci, z czego się cieszę, bo ja nigdy nie miałam takiej szansy, a chcę jej dla moich dzieci.
Piszę to tylko dlatego, że gdyby sytuacja była odwrotna, to ja zachowałabym się zupełnie inaczej. W końcu wybrałam tego człowieka na towarzysza mojego życia, to czemu mam mu ( i tym samym nam) robić pod górkę?Spadkobiercom xd no Grażynka, nieźle se to kalkulujesz
Łatwo oceniać i krytykować innych.
Ale widzę po Twoich postach, że tylko po to jesteś na tym forum. Ciekawe co sobie tym rekompensujesz
102 2024-11-08 07:04:38 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 07:38:00)
Autorko, a rozumiesz dlaczego jak kupujesz auto za 150 tys to niekoniecznie za 150 tys je sprzedasz po 5 latach?
Brakuje Ci ekonomicznych podstaw.
A może nie umiesz się postawić na miejscu narzeczonego?
Takie rozwiązanie że wchodzisz w interes w oderwaniu od realiów.
I rozumiem zle doświadczenia babci, ale branie traum babci za podstawę wizji małżeńskich jest błędem.
Małżeństwo jako spółka z oo to nie jest to, o co chodzi by osiągnąć szczęście w życiu
A Ty chcesz mieć dzieci, rodzinę, a wchodzisz w układ pełna obaw I zastrzeżeń, i niestety widząc czubek własnego nosa.
Jednocześnie ignorujesz fakt że jak już stawiasz się jako wspólnik Sp zoo, to masz słabsze karty..
Wspólnik który chciałby udziałów w Microsofcie dzisiaj za cenę udziałów w garażowym biznesie Billa Gatesa zostałby wyśmiany
Niestety, przychylam się do zdania wielu osób powyżej.
I manipulujesz, bo nie napisałaś na początku że chciał Cię na uczciwych zasadach dopisać do KW.
A już najgorsza mi się wydaje Twoja postawa typu: Nie zasłużył, zarobił sobie, dostał od rodziny, miał szczęście..masakra!
To się nazywa mezalians..
To ci chcesz zrobić to wymusić na nim darowiznę na swoją rzecz, i czasem ludzie tak robią.
Problem w tym, że jestem przekonana, że Ty nie zrobiłabyś tego dla niego na pewno.:)
Pisalam, nie stać Cię, zgódź się na dopisanie Ciebie jako współwłaściciela na odpowiednich procentowych warunkach..
Nie dostanie sumki dla siebie, ale majątek będziecie mieć proporcjonalny do wkładów.
Ciekawe dlaczego Ci to nie pasuje?
Autorko, twój partner chce ci po prostu sprzedać udziały w swoim mieszkaniu po rynkowej cenie, zupełnie nie zważając na to że przecież jesteście parą najbliższych sobie ludzi, tworzycie związek a nie zimny układ handlowy. To wygląda tak, jakby on doskonale wiedział że ciebie nie stać na tę jego wygórowaną cenę jaką ci zaproponował i w ten sposób załatwił sprawę, nie kupisz bo cię nie stać. Albo kupisz, zadłużając się i spłacisz go a on te pieniądze dalej zainwestuje w jakieś swoje interesy, bo niby co z nimi zrobi? Przeznaczy je na życie waszej rodziny?
Dziwna sprawa, ale mnie zapaliłaby się czerwona lampka, a już na pewno zostałabym przy opcji że trzeba się zabezpieczyć i myśleć o sobie, skoro on w ten sposób kalkuluje i o tobie zdaje się nie myśleć zbyt wiele.
Twoja decyzja, twój kredyt, jeśli zamierzasz go wziąć na siebie i zrób tak, abyś kiedyś nie żałowała.
W sumie to smutne, że już na początku stworzyliście taki problem. To jednak prawda, że ludzie powinni się dobierać w parę także pod względem materialnym, albo ten kto kto ma więcej powinien jednak pomyśleć, że ta druga osoba po prostu nie nadąża, i jeśli się nie chce jej wesprzeć, to lepiej się w związek nie pakować.
Nie wyobrażam sobie, żebym miała aż tak kalkulować z kalkulatorem w ręku mojemu partnerowi, ani on mi oczywiście. Na szczęście oboje mamy już co nieco i zupełnie nie musimy myśleć o sobie w ten sposób. Na twoim miejscu jednak myślałabym o sobie, skoro on zamiast o WAS myśli tylko o SOBIE.
104 2024-11-08 07:45:40 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 07:51:53)
On nie musi jej niczego sprzedawać.
Stać go na spłatę, zarabia 2 razy więcej niż Ona.
Mieszkania kupione przed ślubem, a pewnie i przed poznaniem autorki wchodzą w skład majątku odrębnego.
Oni nawet nie mają jeszcze dzieci.
Nie ma takiego obowiązku by jej coś podarował na początku malzenstwa
Poduszki, garnki..
Ciekawa jestem bardziej, kro placi za paliwo w tym "układzie, za wyjścia do kawiarni itd.
Ona jest biedna, on bogaty.
On się oświadczył, ale to On chce ją wykorzystać?
On nie musi jej niczego sprzedawać.
Stać go na spłatę, zarabia 2 razy więcej niż Ona.
Mieszkania kupione przed ślubem, a pewnie i przed poznaniem autorki wchodzą w skład majątku odrębnego.
Oni nawet nie mają jeszcze dzieci.
Nie ma takiego obowiązku by jej coś podarował na początku malzenstwa
Poduszki, garnki..
Ciekawa jestem bardziej, kro placi za paliwo w tym "układzie, za wyjścia do kawiarni itd.
Ona jest biedna, on bogaty.
On się oświadczył, ale to On chce ją wykorzystać?
Tak, na to wygląda. Wielka łaska, bo się oświadczył... I co? Wraz z pierścionkiem wreczył jej kwit do zapłacenia za udziały w mieszkaniu? Do tego po cenie rynkowej, żeby tylko centa nie stracił? Fajna transakcja, nie ma co.
Jeśli dziewczyna jest młoda i na samym początku zrobi nierozważny krok, to nie wyplącze się z tego latami albo może i do końca swoich dni.
A masz pewność że to od niego wyszło? I że bie byli propozycji o której ją mówię, czyli wpisania proporcjonalnych udziałów?
A masz pewność że to od niego wyszło? I że bie byli propozycji o której ją mówię, czyli wpisania proporcjonalnych udziałów?
A co to ma do rzeczy? Udziały to nie guma do żucia, nie rozciągają się. Może sprzedać jej nawet 10% udziału ale po cenie rynkowej, bo przecież taką cenę jej zaproponowal.
Ma kupić tyle na ile ją stać.
108 2024-11-08 08:42:10 Ostatnio edytowany przez Agnes76 (2024-11-08 08:43:03)
Przecież to co robi autorka to zwykłą manipulacja. Chce mieć własne mieszkanie za pieniądze narzeczonego.
Czy on jej każe płacić za mieszkanie, na które ją nie stać? Nie.
Za to ona chce mieć mieszkanie na które ją nie stać.
Teraz są narzeczeństwem, będą małżeństwem, mieszka teraz i może mieszkać w przyszłości bez wykładania kasy. Problem w tym, że ona by chciała mieć to mieszkanie gdyby już nie była jego narzeczoną czy żoną. Czyli tak naprawdę chciałaby mieć jego mieszkanie bez niego.
Mieszkanie w prezencie to raczej kosztowny prezent dla osoby, z którą nic nie łączy.
109 2024-11-08 09:24:46 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 09:38:57)
Ela210 napisał/a:A masz pewność że to od niego wyszło? I że bie byli propozycji o której ją mówię, czyli wpisania proporcjonalnych udziałów?
A co to ma do rzeczy? Udziały to nie guma do żucia, nie rozciągają się. Może sprzedać jej nawet 10% udziału ale po cenie rynkowej, bo przecież taką cenę jej zaproponowal.
Ma kupić tyle na ile ją stać.
Wartość mieszkania bedzie rosła.
Jakby chciała kupić swoje to przecież nie kupi po cenie za metr kwadratowy sprzed paru lat będzie musiała wyłożyć wklad własny.
Zamiast wykładać go na swoje mieszkanie może na udziały we wspólnym, ale nie musi.
Może kupić np kawalerkę przed ślubem i ją wynająć.
Jak on będzie miał coś przeciwko temu, że wynajmuje swoje mieszkanie a mieszkają u niego, to niech też wynajmnie swoje, a kupią inne. Albo raczej wynajmą, bo Autorka pewnie 2 kredytu nie dostanie, a On tak.
Tutaj kluczowe jest pytanie, czy koszt wynajmu pokryje koszty kredytu i co z ich poziomem życia.
Jeśli nic się nie zmieni i obojgu to odpowiada, to może to najlepsze wyjście.
Natomiast jeśli jej nie stać nawet na kawalerkę teraz, to nie może wymagać by zostać właścicielką połowy jego mieszkania, raczej to korzyść dla niej, że ma gdzie mieszkać.
Narzeczony może tez: sprzedać swoje mieszkanie z kredytem, jeśli to jest opłacalne, i zakup nowego na pół z autorką.
Tylko czy autorkę na to stać? Skoro nie może się dołożyć do wkładu własnego w przeliczeniu na wartość rynkową, to jak wyłoży połowę wkładu na inne mieszkanie? Mniejsze ma być?
Ale ja myślę jako team. I gdybym została dopisana do mieszkania na współwłasność 50/50 po cenie zakupie nieruchomości, to wiem (bo znam kwotę jaka została do spłacenia), że za max. 10 lat wspólnie byśmy go spłacili. A jeżeli uda mi się zdobyć lepszą pracę, to nawet wcześniej. To uwalnia od kredytu i otwiera nowe możliwości, chociażby inwestycji. I tutaj zastanawiam się czemu tylko ja to widzę jako naszą szansę?
Dlatego, że wtedy, kiedy narzeczony spłacał raty, Ty nie chciałaś, jak napisałaś, się do nich dorzucić - dbałaś tylko o swój interes, niejako stworzyłaś precedens. Więc teraz, w analogicznej sytuacji, narzeczony postępuje tak samo, bo on już wie, jak Ty w takiej sytuacji działasz. A że on spłacał sam, sam umeblował, Ty nie miałaś w tym udziału, to nie rozumiem, dlaczego uważasz, że powinnaś nagle mieć z tego korzyść. Jasne, "bo jesteście parą", ale wcześniej, kiedy on płacił, też byliście, więc to żaden argument.
Ty wprowadziłaś zasadę, że każdy myśli o sobie, a kiedy on się do niej dostosował, przestało Ci się to podobać i piszesz, że Ty myślisz jako team. Jak na razie to z Twojej strony wygląda raczej na: "co moje, to moje, ale co twoje, to nasze".
Nie wiem gdzie mieszkają, ale załóżmy że kupują razem nowe mieszkanie, za 800 tys z wkladem własnym min 20 %
Trzeba wyłożyć 160 tys .
Pytanie czy Autorka ma te 80 tys i zdolność kredytową na ok 300 tys? Jeśli tak to czy bardziej się opłaca spłacanie wspólnego kredytu w nowym mieszkaniu czy uczciwe zapłacenie mu za zwaloiryzowany wklad wlasny?
Kalkulator !
Po co ślub ludziom którzy sobie nie ufają?
On nie chce Cię dopisać do wspólnego mieszkania, bys razem z nim spłacała kredyt, Tobie się w takim układzie w ogóle nie opłaca mieć z nim dzieci, bo to 25lat conajmjiej twojego cofania się w budowaniu własnych zabezpieczeń finansowych.i wiem co mówię bo jest to różnica, robić karierę jako singielka, a jako matka, mam porównanie teraz.
Więc gdzie Ty widzisz sens?
Zależy Ci na swojej samodzielności finansowej? Nie masz wsparcia w rodzinie, masz średnio płatną pracę, chyba że On zarabia 50 tys to Twoja połowa coś tam znaczy.
Więc popatrz realnie.
Nie wychodź za niego, bo po co teraz?
No tak, bo przecież w naszym świecie kobieta obowiązkowo musi na ślubie zyskiwać finansowo, prawda Elu? Przecież w naszym świecie uczciwa kobieta, która nie chce sępić na facecie, to jakiś dziwoląg, frajerka.
Małżeństwa się rozpadają, dziś coraz częściej. Ja się cieszę że mieszkania, jakie mieliśmy przed ślubem z byłą, stanowiły własność nabytą przed slubem; dzięki temu nie było walki o lokum, zakończonej mocno niekorzystnie dla każdej ze stron. Każdy wziął co jego i poszedł.
Dziś mam swoje mieszkanie,zamierzam je zapisać córce. Partnerka ma kawalerkę, którą wynajmuje; u mnie za czynsz i opłaty nie płaci (no, może poproszę ją o dołożenie się do wody jak naprawdę duży rachunek przyjdzie, bo zdecydowanie ponadprzeciętnie lubi się pluskac w wannie). Od początku jej mówię że chcę by to co odłoży z wynajmu i z tego co oszczędzi na opłatach u mnie, odkładała sobie by spłacić resztę kredytu na swoje mieszkanie i z czasem kupić sobie coś większego. Tak właśnie staram się zadbać o jej zabezpieczenie.
Autorka też może się podzielić swoimi obawami ze swoim narzeczonym, mogą w ramach jednej z opcji zrobić coś podobnego do tego co ja zrobiłem. Mogą także rozwiązać kwestię w ten sposób że obecnie spłacane mieszkanie zostanie zapisane na ich dzieci jak już przyjdą na świat; do tego czasu 100% wydatków nz chatę po stronie jej narzeczonego. A tak BTW: od kiedy on spłaca ten kredyt? Może już większość spłacona?
Nie wiem gdzie mieszkają, ale załóżmy że kupują razem nowe mieszkanie, za 800 tys z wkladem własnym min 20 %
Trzeba wyłożyć 160 tys .
Pytanie czy Autorka ma te 80 tys i zdolność kredytową na ok 300 tys? Jeśli tak to czy bardziej się opłaca spłacanie wspólnego kredytu w nowym mieszkaniu czy uczciwe zapłacenie mu za zwaloiryzowany wklad wlasny?
Kalkulator !
Ela, a kto będzie spłacał jego mieszkanie po ślubie? Razem będą to robić czy osobno?
Ja bym się nie pchała ze spłatą wspólnego mieszkania na zasadzie wykupu udziałów po cenie rynkowej, to kompletnie nieopłacalne patrząc przyszłościowo. Zostanie wpółwłaścicielką mieszkania w jakiejś tam części, będzie latami spłacała kredyt na coś, co nie będzie do końca jej własnością i z którą palcem w bucie nie będzie mogła kiwnąć, gdy np. będzie chciała te udziały sprzedać w razie rozwodu np. Sąd co najwyżej zasądzi spłatę jej części ale to trwa, a potem trzeba jeszcze wyegzekwować te pieniądze. Ja tak kupowalam jedno ze swoich mieszkań, od skłoconego do imentu malżeństwa po rozwodzie. Najpierw kobieta sprzedała mi swoj udział za naprawę tanie pieniądze, bo chciała się odegrać na swoim mężu i myślała że zrobi mu na zlość. Nie wiedziała tylko że mój prawnik dogadał się z jej mężem na podobnych zasadach i w tajemnicy przed nią sprzedał swoje udziały. Prawnik musiał to tak zorganizować, żeby kupić te udziały jednocześnie, bo kupno tylko częsci od jednego nie wchodziło dla mnie w grę. Umowa u notariusza odbywała się jedna po drugiej, ale oni nie mogli się zobaczyć, bo znowu skoczyliby sobie do oczu i z transakcji nici. Ja wyprowadzałam jednego po umowie jednymi drzwiami, a prawnik wprowadzal drugiego innymi, żeby się nie zobaczyli.
Tak więc kupiłam mieszkanie za dużo mniejsze pieniądze, a oni nawet nie wiedzieli, że szarpiąc się tracą kasę. Tak to jest jak ludzie po rozwodzie nie umieją się dogadać.
Dlatego uważam, że najlepszą opcją dla nich po prostu zachować status quo, a autorka niech kupi swoje niezależne mieszkanie jesli ją na to stać.
Ale to moja rada, niech autorka podejmie decyzję sama, albo z pomocą prawnika.
Wybacz, ale wiem o tych sprawach trochę więcej niż Ty ;) z racji pracy.
Jej udział będzie zyskiwał na wartości, nie ma obowiązku go sprzedawać taniej.
Nawet najbardziej skłócone małżeństwa dogadują się w tej sprawie, a kto jest zapalczywy to traci.
Czasami to trwa, ale ludzie załatwiają takie sprawy.
Ona teraz gdyby brała kredyt , to łączna wartość rat na nowy kredyt będzie dużo wieksza niz niespłacone raty które płaci narzeczony, bo mieszkanie dużo tańsze jiz teraz.
Nawet gdyby nastąpił wypadek że spotka Twojego prawnika, bo mąż się nie będzie chciał dogadać to i tak się jej to opłaci.
Nie ma co zakładać, że tylko Twój prawnik umie posługiwać się kalkulatorem :)
115 2024-11-08 13:41:22 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 13:48:43)
Ela210 napisał/a:Po co ślub ludziom którzy sobie nie ufają?
On nie chce Cię dopisać do wspólnego mieszkania, bys razem z nim spłacała kredyt, Tobie się w takim układzie w ogóle nie opłaca mieć z nim dzieci, bo to 25lat conajmjiej twojego cofania się w budowaniu własnych zabezpieczeń finansowych.i wiem co mówię bo jest to różnica, robić karierę jako singielka, a jako matka, mam porównanie teraz.
Więc gdzie Ty widzisz sens?
Zależy Ci na swojej samodzielności finansowej? Nie masz wsparcia w rodzinie, masz średnio płatną pracę, chyba że On zarabia 50 tys to Twoja połowa coś tam znaczy.
Więc popatrz realnie.
Nie wychodź za niego, bo po co teraz?No tak, bo przecież w naszym świecie kobieta obowiązkowo musi na ślubie zyskiwać finansowo, prawda Elu? Przecież w naszym świecie uczciwa kobieta, która nie chce sępić na facecie, to jakiś dziwoląg, frajerka.
Małżeństwa się rozpadają, dziś coraz częściej. Ja się cieszę że mieszkania, jakie mieliśmy przed ślubem z byłą, stanowiły własność nabytą przed slubem; dzięki temu nie było walki o lokum, zakończonej mocno niekorzystnie dla każdej ze stron. Każdy wziął co jego i poszedł.
Dziś mam swoje mieszkanie,zamierzam je zapisać córce. Partnerka ma kawalerkę, którą wynajmuje; u mnie za czynsz i opłaty nie płaci (no, może poproszę ją o dołożenie się do wody jak naprawdę duży rachunek przyjdzie, bo zdecydowanie ponadprzeciętnie lubi się pluskac w wannie). Od początku jej mówię że chcę by to co odłoży z wynajmu i z tego co oszczędzi na opłatach u mnie, odkładała sobie by spłacić resztę kredytu na swoje mieszkanie i z czasem kupić sobie coś większego. Tak właśnie staram się zadbać o jej zabezpieczenie.
Autorka też może się podzielić swoimi obawami ze swoim narzeczonym, mogą w ramach jednej z opcji zrobić coś podobnego do tego co ja zrobiłem. Mogą także rozwiązać kwestię w ten sposób że obecnie spłacane mieszkanie zostanie zapisane na ich dzieci jak już przyjdą na świat; do tego czasu 100% wydatków nz chatę po stronie jej narzeczonego. A tak BTW: od kiedy on spłaca ten kredyt? Może już większość spłacona?
Czytaj wszystko co napisalam, a nie tylko 1 post, tym bardziej że autorka dodawała trochę faktów.
Pisałam ze może sobie kupić kawalerkę przed ślubem, jak ją stać i tak woli.
Nowe otwarcie, Ja czy Ty jesteśmy w wieku gdzie prawdopodobnie nie będziemy mieć już dzieci że swoimi nowymi partnerami, każdy może pracować na swoje a jak będzie bardzo źle to powiemy sobie bye, ale tutaj nie ma to zastosowania.
Mamy przed sobą że 25 lat max o potem dom opieki
A autorka dopiero wchodzi w życie, pewnie koło 30 ma.
Wybacz, ale wiem o tych sprawach trochę więcej niż Ty
z racji pracy.
Jej udział będzie zyskiwał na wartości, nie ma obowiązku go sprzedawać taniej.
Nawet najbardziej skłócone małżeństwa dogadują się w tej sprawie, a kto jest zapalczywy to traci.
Czasami to trwa, ale ludzie załatwiają takie sprawy.
Ona teraz gdyby brała kredyt , to łączna wartość rat na nowy kredyt będzie dużo wieksza niz niespłacone raty które płaci narzeczony, bo mieszkanie dużo tańsze jiz teraz.
Nawet gdyby nastąpił wypadek że spotka Twojego prawnika, bo mąż się nie będzie chciał dogadać to i tak się jej to opłaci.
Nie ma co zakładać, że tylko Twój prawnik umie posługiwać się kalkulatorem
Ale o czym ty teraz Ela, bo się gubię Jej udział będzie zyskiwał na wartości, a jego nie? Poza tym cały czas wałkowany jest temat spłaty przez nią wkładu ZWALORYZOWANEGO za udział w mieszkaniu narzeczonego, czyli de facto kupno udziału po rynkowej cenie. Sama o tym pisalaś kilka wpisów wcześniej. Ja odnoszę się więc cały czas do tego tematu ŻE TO JEST NIEOPŁACALNE, zważywszy na to że cena zapewne będzie bardzo wysoka, a niedogodności naprawę spore. Napisałam CO JA BYM ZROBIŁA NA MIEJSCU AUTORKI, co ona zrobi to już jej sprawa, a że w przyszłości kupno tych udziałów jej się opłaci to tylko twoje pobożne życzenie, bo nie wiesz jak się sprawy potoczą. Mogą żyć jak para gołąbków i przeżywać w szczęściu i milości nowe rocznice ślubu, a mogą skończyć jak wiele par po rozwodzie, ciągając się po sądach.
I wybacz, ale "o tych sprawach" wiem tyle, że nie wystarczy w życiu tylko kalkulator, czasem trzeba pomyśleć logicznie co jest bardziej bezpieczne i lepiej rokuje. Niejeden już wiele w życiu stracił, bo kiedyś tam uznal, że lepiej mu się coś opłaci, a w efekcie kosztowalo go to sporo więcej niż sobie wyobraził. Niezależność w życiu jest najlepsza, nawet ta biedna, z małym mieszkaniem w niezbyt dobrej okolicy, ale własnym, traktowanym jako zabezpieczenie.
Jeszcze ni są malżeństwem a już wynikają spory, dlatego naprawdę dmuchałabym na zimne.
117 2024-11-08 13:59:38 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 14:20:55)
Przecież to oczywiste że jego udziały tez będą rosły, ale co to ma do rzeczy? a precyzyjniej wartość udziałów.
widzę ze trzeba prościej: przykładowo:
np jego nieszkanie kosztowało 500 tys a teraz kosztuje 800 tys
wkład własny wyniósł 100 tys spłacił np 200 tys zostało 300tys kapitału + odsetki rat
mieszkanie teraz kosztuje 800 tys czyli wkład własny 20 % od tego mieszkania to 160 tys gdyby ona kupowała teraz, czyli 80 tys połowa wkladu na teraz
+ raty 300 tys + odsetki
opcja ze kupuje sama mieszkanie: 160 tys wkład własny + 640 tys + odsetki
jak uwaza ze propozycja narzeczonego jest niekorzystna a ją stać, niech kupuje
proponuję też sobie przeliczyć sytuację gdy dochodzi do sprzedazy mieszkania w sytuacji rozwodu
dlatego zdziwiłam się, że jego propozycję + wspólnotę majątkową przy jego wyzszych zarobkach i majatku rodzinnym autorka uważa za niekorzystną dla siebie
Przecież to oczywiste że jego udziały tez będą rosły, ale co to ma do rzeczy?
Nic
Miłego dnia Ela
119 2024-11-08 14:24:17 Ostatnio edytowany przez wieka (2024-11-08 14:29:38)
Z tym, że jak autorka kupi mieszkanie w punkcie gdzie mieszkania są tańsze, wynajmie, będzie miała z tego cześć kasy na raty kredytu.
Trzeba wspomnieć, że wynajem to też problem, nie jeden, bo bywa różnie.
Ale zakładajmy, że będzie wszystko ok.
Mogą mieć wspólność majątkową po ślubie, każdy zostanie przy swoim mieszkaniu i mogą funkcjonować na dotychczasowych warunkach, a za ileś lat, różne ruchy można wykonywać.
To najbardziej komfortowa opcja przy ew. rozstaniu.
120 2024-11-08 14:36:47 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 14:47:44)
piszemy o sytuacji rozwodu, wtedy nie bedzie wynajmowac, tylko tam wróci, ewentualnie kupi nowe mieszkanie, o ile ja bedzie stać, a niekoniecznie będzie, bo pracę ma teraz średnio platną, przyjda dzieci itd
cóż kazdy ma swoje myślenie o finansach, przyznaję ze opartego na filozofii; jak całkiem moje i niezależne to lepiej, nie rozumiem, jesli nie jest poparte w liczbach.
Wieka- tak jest sprawiedliiwe, ale dla niej NIE jest lepiej a o to pytała
121 2024-11-08 14:43:52 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2024-11-08 14:47:32)
Niby ludzie chcą inwestować w szczere i uczciwe relacje, ale jednak warto mieć świadomość, że zawsze można zostać oszukanym lub wprowadzonym w błąd.
W dzisiejszych czasach trzeba mieć jednak jakieś zabezpieczenie finansowe, żeby potem nie popłynąć. Z drugiej strony, jeśli gdzieś pada np. słowo "intercyza" to robi się nieprzyjemnie. Wspólność majątkowa bywa sporą pokusą...
Przecież to oczywiste że jego udziały tez będą rosły, ale co to ma do rzeczy? a precyzyjniej wartość udziałów.
widzę ze trzeba prościej: przykładowo:
np jego nieszkanie kosztowało 500 tys a teraz kosztuje 800 tys
wkład własny wyniósł 100 tys spłacił np 200 tys zostało 300tys kapitału + odsetki ratmieszkanie teraz kosztuje 800 tys czyli wkład własny 20 % od tego mieszkania to 160 tys gdyby ona kupowała teraz, czyli 80 tys połowa wkladu na teraz
+ raty 300 tys + odsetkiopcja ze kupuje sama mieszkanie: 160 tys wkład własny + 640 tys + odsetki
jak uwaza ze propozycja narzeczonego jest niekorzystna a ją stać, niech kupujeproponuję też sobie przeliczyć sytuację gdy dochodzi do sprzedazy mieszkania w sytuacji rozwodu
dlatego zdziwiłam się, że jego propozycję + wspólnotę majątkową przy jego wyzszych zarobkach i majatku rodzinnym autorka uważa za niekorzystną dla siebie
Ela, walnęłaś się tutaj ale nie powiem ci gdzie Zgaduj.
Poza tym, co dla ciebie jest fajne, dla innych nie musi. Ja też napisałam tylko co ja zrobiłabym, a autorka musi sama do tego dojść i postanowić, w końcu to jej życie.
123 2024-11-08 14:56:50 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 15:02:11)
Tu chodzi o to co jest fajne dla kogo tylko o pytanie co się komu opłaca i na co ją stać.
nie, nie będę zgadywać w którym miejscu nie zrozumiałaś o czym piszę. szczegóły kredytowania kapitału i odsetki to drugorzedna sprawa i do policzenia dla określenia jego wkładu na teraz w każdym razie.
124 2024-11-08 14:58:25 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2024-11-08 15:04:47)
Tu chodzi o to co jest fajne dla kogo tylko o pytanie co się komu opłaca i na co ją stać.
nie, nie będę zgadywać w którym miejscu nie zrozumiałaś o czym piszę.
Walnęłas się w wyliczeniach, nie trzeba nic rozumieć, wystarczy policzyć.
Co do reszty, to przecież cały czas piszę o tym, że to co się tobie opłaca nie musi się opłacać autorce. Można jej przedstawić propozycje, różne punkty widzenia, ale nie przesądzać, że tylko moja racja jest dobra. Moim zdaniem nie ma sensu pakować się w kredyt i spłacać mieszkanie na wspólwłasność, już nawet nie chodzi o to że mężowi, nikomu. Ty twierdzisz inaczej i sobie tak twierdź. Autorka ma swój rozum i pewnie podejmie właściwą dla niej decyzję, jeśli do tego poradzi się prawnika.
125 2024-11-08 15:07:19 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2024-11-08 15:26:59)
kobieto, gdzie ja piszę ze Tylko moja rada jest dobra??
moja jest po prostu pozbawiona emocji, jakie Ty masz do męskiego świata, i przeanalizowałam propozycję narzeczonego autorki bez uprzedzeń
dla jasności, gdyby post napisał mężczyzna o dylematach z narzeczoną, napisałabym to samo
kobieto, gdzie ja piszę ze Tylko moja rada jest dobra??
moja jest po prostu pozbawiona emocji, jakie Ty masz do męskiego świata, i przeanalizowałam propozycję narzeczonego autorki bez uprzedzeń
To zupełnie jak ja Ela Bez uprzedzeń. I nie wyjeżdzaj z personalnymi wycieczkami.
Kończę, bo to tylko off top.
Salomonko, bronisz jej, super, że chce się dziewczyna zabezpieczyć, ale zauważ, że ona nie ma tego, co Ty posiadasz i co pozwoliło Ci osiągnąć sukces finansowy w życiu. Pracowitość. Sprytne obie jesteście. Ona aż za bardzo, bo zauważ, że nic nie pisze na temat swojej pracy, swoich finansów i z czego będzie żyć po ślubie, utrzymując 50/50 dzieci i spłacając swój kredyt. Czy w ogóle ma szanse na kredyt? O tym nic, co ona w ogóle wniesie do tego małżeństwa, jaki posag? Wiem, że to nie te czasy, ble ble, ale to jest ważne, z czym ona wchodzi na nową drogę życia? Kiedy ja brałam ślub, miałam kawalerkę, którą sprzedałam, żeby kupić większe mieszkanie, wykończyliśmy je jako wspólnota i mi nie przychodzi teraz do głowy, żeby upominać się o należną mi część od męża. Czemu? Bo jak ja byłam na macierzyńskim, to dostałam 60% pensji po pół roku i to mój mąż nas głównie utrzymywał. Chyba na tym to polega? A jak on zachoruje, nie będzie mógł zarabiać tych pieniędzy, co do tej pory?
Napiszę przykład. Mam znajomych, którzy kupili mieszkanie prawie za 1 mln zł, finansowany kredytem, który po przeliczeniu wszystkich kosztów wyniósł 2 mln (i to przed pandemią, wysokimi stopami), tak sobie żyli z kredytem, który on głównie spłacał, az w końcu u niego wyszła choroba serca i nagła potrzeba operacji. Nie wiem teraz co u nich, bo nie mamy kontaktu, ja się wyprowadziłam z inne miejsce i jakoś tak wyszło. Podejrzewam, że została sama z kredytem, małym dzieckiem i chorym mężem.
128 2024-11-08 17:58:14 Ostatnio edytowany przez NowaDroga (2024-11-08 18:05:43)
Salomonko, bronisz jej, super, że chce się dziewczyna zabezpieczyć, ale zauważ, że ona nie ma tego, co Ty posiadasz i co pozwoliło Ci osiągnąć sukces finansowy w życiu. Pracowitość. Sprytne obie jesteście. Ona aż za bardzo, bo zauważ, że nic nie pisze na temat swojej pracy, swoich finansów i z czego będzie żyć po ślubie, utrzymując 50/50 dzieci i spłacając swój kredyt. Czy w ogóle ma szanse na kredyt? O tym nic, co ona w ogóle wniesie do tego małżeństwa, jaki posag? Wiem, że to nie te czasy, ble ble, ale to jest ważne, z czym ona wchodzi na nową drogę życia? Kiedy ja brałam ślub, miałam kawalerkę, którą sprzedałam, żeby kupić większe mieszkanie, wykończyliśmy je jako wspólnota i mi nie przychodzi teraz do głowy, żeby upominać się o należną mi część od męża. Czemu? Bo jak ja byłam na macierzyńskim, to dostałam 60% pensji po pół roku i to mój mąż nas głównie utrzymywał. Chyba na tym to polega? A jak on zachoruje, nie będzie mógł zarabiać tych pieniędzy, co do tej pory?
Napiszę przykład. Mam znajomych, którzy kupili mieszkanie prawie za 1 mln zł, finansowany kredytem, który po przeliczeniu wszystkich kosztów wyniósł 2 mln (i to przed pandemią, wysokimi stopami), tak sobie żyli z kredytem, który on głównie spłacał, az w końcu u niego wyszła choroba serca i nagła potrzeba operacji. Nie wiem teraz co u nich, bo nie mamy kontaktu, ja się wyprowadziłam z inne miejsce i jakoś tak wyszło. Podejrzewam, że została sama z kredytem, małym dzieckiem i chorym mężem.
Z każdym komentarzem tutaj utwierdzam się w tym co napisałam wcześniej - żeby tak kobieta kobiecie...Po co ten jad?
Znasz moją sytuację jedynie z kilkunastu linijek tekstu, które tu napisałam, a oceniasz mnie z perspektywy jednego wątku - mieszkania - jako niepracowitą. A jest wręcz przeciwnie.
Mam przeprosić, że nie wnoszę od siebie kawalerki do tego związku? Może kogoś zaskoczę, ale nie wszyscy mają taką możliwość. Nawet mimo, że pracują od 18 roku życia, ale wszystkie środki przez pierwsze lata szły na pomoc rodzinie.
Ale ocenić łatwo, wiem. Łatwiej puścić w świat jad i złośliwość pomieszaną z oceną. Ten wątek utwierdził mnie jedynie, że daleko nam kobietom jeszcze do wspierania się.
Przecież to co robi autorka to zwykłą manipulacja. Chce mieć własne mieszkanie za pieniądze narzeczonego.
Czy on jej każe płacić za mieszkanie, na które ją nie stać? Nie.
Za to ona chce mieć mieszkanie na które ją nie stać.Teraz są narzeczeństwem, będą małżeństwem, mieszka teraz i może mieszkać w przyszłości bez wykładania kasy. Problem w tym, że ona by chciała mieć to mieszkanie gdyby już nie była jego narzeczoną czy żoną. Czyli tak naprawdę chciałaby mieć jego mieszkanie bez niego.
Mieszkanie w prezencie to raczej kosztowny prezent dla osoby, z którą nic nie łączy.
Kto powiedział, że mieszkam bez wykładania kasy? Nie ma w życiu nic za darmo.
Od kiedy tu mieszkam to ja sprzątam, gotuje, robię pranie, listę zakupów (które oczywiście dzielimy 50/50, a czasami w proporcji 60/40 na mnie, bo jak kupuje coś nie na wspólnych zakupach, to nie rozliczam tego) i inne domowe sprawy.
Płacę oczywiście czynsz i rachunki. Do tego pracuje na pełen etat (z nadgodzinami nawet 1.5 etatu) i jakieś drobne działania poboczne. Od momentu kiedy się znam z moim Narzeczonym pracuję więcej niż on, biorąc pod uwagę aspekt ilości godzin. Niestety wybrałam słaby zawód, który usiłuję zmienić od jakiegoś czasu.
I to nazywamy mieszkaniem za darmo? Organizowanie mojemu Narzeczonemu życia, na które inaczej nie miałby czasu. Dzięki temu on może spokojnie pracować, jeździ na wyjazdy i zarabia dobre pieniądze. Pieniądze, które są TYLKO dla niego i spłaca za nie SWÓJ kredyt.
Będąc wyrachowanym, to bardziej opłacałoby mi się mieszkać u rodziców jeszcze przez 2 lata, odłożyć pieniądze i kupić swoje mieszkanie, kompletnie wszystko zlewając. Naprawdę jakbym chciała sobie po taniej zorganizować życie to mam na to sposoby i możliwości.
Mam nadzieję, że mężowie i partnerzy wszystkich kobiet, które tak zjadliwie piszą mi, że jestem "żerująca" na kimś, są aktywnymi uczestnikami obowiązków domowych. Albo chociaż, że dzielicie się kosztami zlecania tego. Skoro tak wszystko u was 50/50 i każdy wniósł piękny dobytek do małżeństwa.
Może w końcu kończy się to myślenie, że obowiązki domowe to nie praca, tylko ja jeszcze o tym nie wiem.
Agnes76 napisał/a:Przecież to co robi autorka to zwykłą manipulacja. Chce mieć własne mieszkanie za pieniądze narzeczonego.
Czy on jej każe płacić za mieszkanie, na które ją nie stać? Nie.
Za to ona chce mieć mieszkanie na które ją nie stać.Teraz są narzeczeństwem, będą małżeństwem, mieszka teraz i może mieszkać w przyszłości bez wykładania kasy. Problem w tym, że ona by chciała mieć to mieszkanie gdyby już nie była jego narzeczoną czy żoną. Czyli tak naprawdę chciałaby mieć jego mieszkanie bez niego.
Mieszkanie w prezencie to raczej kosztowny prezent dla osoby, z którą nic nie łączy.Kto powiedział, że mieszkam bez wykładania kasy? Nie ma w życiu nic za darmo.
Od kiedy tu mieszkam to ja sprzątam, gotuje, robię pranie, listę zakupów (które oczywiście dzielimy 50/50, a czasami w proporcji 60/40 na mnie, bo jak kupuje coś nie na wspólnych zakupach, to nie rozliczam tego) i inne domowe sprawy.
Płacę oczywiście czynsz i rachunki. Do tego pracuje na pełen etat (z nadgodzinami nawet 1.5 etatu) i jakieś drobne działania poboczne. Od momentu kiedy się znam z moim Narzeczonym pracuję więcej niż on, biorąc pod uwagę aspekt ilości godzin. Niestety wybrałam słaby zawód, który usiłuję zmienić od jakiegoś czasu.I to nazywamy mieszkaniem za darmo? Organizowanie mojemu Narzeczonemu życia, na które inaczej nie miałby czasu. Dzięki temu on może spokojnie pracować, jeździ na wyjazdy i zarabia dobre pieniądze. Pieniądze, które są TYLKO dla niego i spłaca za nie SWÓJ kredyt.
Będąc wyrachowanym, to bardziej opłacałoby mi się mieszkać u rodziców jeszcze przez 2 lata, odłożyć pieniądze i kupić swoje mieszkanie, kompletnie wszystko zlewając. Naprawdę jakbym chciała sobie po taniej zorganizować życie to mam na to sposoby i możliwości.Mam nadzieję, że mężowie i partnerzy wszystkich kobiet, które tak zjadliwie piszą mi, że jestem "żerująca" na kimś, są aktywnymi uczestnikami obowiązków domowych. Albo chociaż, że dzielicie się kosztami zlecania tego. Skoro tak wszystko u was 50/50 i każdy wniósł piękny dobytek do małżeństwa.
Może w końcu kończy się to myślenie, że obowiązki domowe to nie praca, tylko ja jeszcze o tym nie wiem.
Ok, doprecyzuję - bez wykładania kasy na mieszkanie jako lokal a nie mieszkanie jako miejsce życia.
Każdy ponosi koszty życie jakie wymieniłaś. Nic nadzwyczajnego że płacisz część za czynsz, prąd, zakupy rzeczy z których korzystasz czy koszty jedzenia Te koszty ponosi każdy nawet jak nie ma mieszkania na własność. Czy płacisz mu odstępne albo część rat kredytu? No nie, czyli nie dokładasz się do własności lokalu.
Czy masz prawo do wystąpienia o wynagrodzenie za swoją pracę na rzecz związku? Z pewnością masz. Powiedz uczciwie narzeczonemu ile Ci się miesięcznie należy za pranie, sprzątanie, gotowania i organizowanie mu życia. Twoje prawo. Dlaczego tego nie zrobisz ? Wylicz ile ma Ci za to płacić i będziesz miała dodatkową kasę. Tak będzie otwarcie i uczciwie.
Na obecnym etapie wygląda to tak, że chcesz sięgnąć po jego dorobek przed ślubem by mieć go po rozwodzie.
nim2 napisał/a:Salomonko, bronisz jej, super, że chce się dziewczyna zabezpieczyć, ale zauważ, że ona nie ma tego, co Ty posiadasz i co pozwoliło Ci osiągnąć sukces finansowy w życiu. Pracowitość. Sprytne obie jesteście. Ona aż za bardzo, bo zauważ, że nic nie pisze na temat swojej pracy, swoich finansów i z czego będzie żyć po ślubie, utrzymując 50/50 dzieci i spłacając swój kredyt. Czy w ogóle ma szanse na kredyt? O tym nic, co ona w ogóle wniesie do tego małżeństwa, jaki posag? Wiem, że to nie te czasy, ble ble, ale to jest ważne, z czym ona wchodzi na nową drogę życia? Kiedy ja brałam ślub, miałam kawalerkę, którą sprzedałam, żeby kupić większe mieszkanie, wykończyliśmy je jako wspólnota i mi nie przychodzi teraz do głowy, żeby upominać się o należną mi część od męża. Czemu? Bo jak ja byłam na macierzyńskim, to dostałam 60% pensji po pół roku i to mój mąż nas głównie utrzymywał. Chyba na tym to polega? A jak on zachoruje, nie będzie mógł zarabiać tych pieniędzy, co do tej pory?
Napiszę przykład. Mam znajomych, którzy kupili mieszkanie prawie za 1 mln zł, finansowany kredytem, który po przeliczeniu wszystkich kosztów wyniósł 2 mln (i to przed pandemią, wysokimi stopami), tak sobie żyli z kredytem, który on głównie spłacał, az w końcu u niego wyszła choroba serca i nagła potrzeba operacji. Nie wiem teraz co u nich, bo nie mamy kontaktu, ja się wyprowadziłam z inne miejsce i jakoś tak wyszło. Podejrzewam, że została sama z kredytem, małym dzieckiem i chorym mężem.Z każdym komentarzem tutaj utwierdzam się w tym co napisałam wcześniej - żeby tak kobieta kobiecie...Po co ten jad?
Znasz moją sytuację jedynie z kilkunastu linijek tekstu, które tu napisałam, a oceniasz mnie z perspektywy jednego wątku - mieszkania - jako niepracowitą. A jest wręcz przeciwnie.Mam przeprosić, że nie wnoszę od siebie kawalerki do tego związku? Może kogoś zaskoczę, ale nie wszyscy mają taką możliwość. Nawet mimo, że pracują od 18 roku życia, ale wszystkie środki przez pierwsze lata szły na pomoc rodzinie.
Ale ocenić łatwo, wiem. Łatwiej puścić w świat jad i złośliwość pomieszaną z oceną. Ten wątek utwierdził mnie jedynie, że daleko nam kobietom jeszcze do wspierania się.Agnes76 napisał/a:Przecież to co robi autorka to zwykłą manipulacja. Chce mieć własne mieszkanie za pieniądze narzeczonego.
Czy on jej każe płacić za mieszkanie, na które ją nie stać? Nie.
Za to ona chce mieć mieszkanie na które ją nie stać.Teraz są narzeczeństwem, będą małżeństwem, mieszka teraz i może mieszkać w przyszłości bez wykładania kasy. Problem w tym, że ona by chciała mieć to mieszkanie gdyby już nie była jego narzeczoną czy żoną. Czyli tak naprawdę chciałaby mieć jego mieszkanie bez niego.
Mieszkanie w prezencie to raczej kosztowny prezent dla osoby, z którą nic nie łączy.Kto powiedział, że mieszkam bez wykładania kasy? Nie ma w życiu nic za darmo.
Od kiedy tu mieszkam to ja sprzątam, gotuje, robię pranie, listę zakupów (które oczywiście dzielimy 50/50, a czasami w proporcji 60/40 na mnie, bo jak kupuje coś nie na wspólnych zakupach, to nie rozliczam tego) i inne domowe sprawy.
Płacę oczywiście czynsz i rachunki. Do tego pracuje na pełen etat (z nadgodzinami nawet 1.5 etatu) i jakieś drobne działania poboczne. Od momentu kiedy się znam z moim Narzeczonym pracuję więcej niż on, biorąc pod uwagę aspekt ilości godzin. Niestety wybrałam słaby zawód, który usiłuję zmienić od jakiegoś czasu.I to nazywamy mieszkaniem za darmo? Organizowanie mojemu Narzeczonemu życia, na które inaczej nie miałby czasu. Dzięki temu on może spokojnie pracować, jeździ na wyjazdy i zarabia dobre pieniądze. Pieniądze, które są TYLKO dla niego i spłaca za nie SWÓJ kredyt.
Będąc wyrachowanym, to bardziej opłacałoby mi się mieszkać u rodziców jeszcze przez 2 lata, odłożyć pieniądze i kupić swoje mieszkanie, kompletnie wszystko zlewając. Naprawdę jakbym chciała sobie po taniej zorganizować życie to mam na to sposoby i możliwości.Mam nadzieję, że mężowie i partnerzy wszystkich kobiet, które tak zjadliwie piszą mi, że jestem "żerująca" na kimś, są aktywnymi uczestnikami obowiązków domowych. Albo chociaż, że dzielicie się kosztami zlecania tego. Skoro tak wszystko u was 50/50 i każdy wniósł piękny dobytek do małżeństwa.
Może w końcu kończy się to myślenie, że obowiązki domowe to nie praca, tylko ja jeszcze o tym nie wiem.
Nie bierz wszystkiego do siebie, tam gdzie dwie osoby, trzy zdania