Jestem w związku od 5 lat. Od miesiąca jesteśmy zaręczeni. Przed nami ważna rozmowa na temat finansów w związku, do której chciałabym się przygotować. Przyglądając się różnym przypadkom związków i sytuacji w moim otoczeniu wiem, że moim obowiązkiem jest zadbać sama o siebie w tej kwestii.
Mój narzeczony zarabia około 2x więcej niż ja. Od kiedy się poznaliśmy zawsze zarabiał więcej, ale ja naciskałam na to, żebyśmy dzielili się wydatkami 50/50. Prowadzimy zapiski wspólnych wydatków na jedzenie, które rozliczamy po pół, a nasza obecna sytuacja mieszkaniowa wygląda tak, że mieszkamy w jego mieszkaniu, na które ma kredyt i który sam spłaca. Wprowadzając się do niego nie zgodziłam się na to, żeby dorzucać się do raty kredytu - uważam, że jest to jego zobowiązanie, które zaciągnął zanim się poznaliśmy, a ja proponowałam inne opcje wspólnego mieszkania (np. wynajem), na które się nie chciał zgodzić. Ustaliliśmy taki układ, w którym ratę kredytu on spłaca sam, a rachunki płacimy 50/50. Jeżeli chodzi o wyposażenie domu, to ja dokładam się do zakupu rzeczy "ruchomych" (kwiatki, poduszki itp.) oraz tych codziennego użytku (garnki, sztućce itp.), ale wszelkie wyposażenie meblowe jest po jego stronie, jako to jego mieszkanie, które jest jego inwestycją.
Tak to wyglądało do tej pory, jednak w związku z sytuacją przyszedł czas na zmiany. Moim osobistym celem jest zakup własnego mieszkania - nie wspólnie z narzeczonym/wkrótce mężem. Zastanawiam się jak do tego podejść w kwestii finansów po ślubie? Wiadomo, że najprostszym sposobem byłaby intercyza, ale nie jestem do niej przekonana. Jak dojdą dzieci, to kwestie wydatków i ich podziałów jeszcze bardziej się wtedy skomplikują. Jednak z drugiej strony uważam, że skoro decydujemy się na wspólne życie, to powinniśmy mieć jakieś wspólne pieniądze. Moją wizją na to są 3 konta - każdy swoje i jedno wspólne z pieniędzmi przelewanymi % względem zarobków. To pokrywałoby wydatki na jedzenie, wakacje i generalnie wydatki, które do tej pory ponosiliśmy pół na pół. Rachunki i czynsz nadal płacilibyśmy 50/50, czyli ja co miesiąc wysyłam mu swoją część.
Nie ma mowy o dopisaniu mnie do własności mieszkania i wspólnym spłacaniu dalszej części kredytu. Już ten temat poruszaliśmy i nie możemy w tym miejscu znaleźć porozumienia. Chociaż szkoda, bo uważam, że znacząco by nam to ułatwiło rozwój naszego wspólnego życia.
Zastanawiam się jak to sobie ułożyć i jak podejść do tej rozmowy o finansach w małżeństwie. Niestety jestem w gorszej sytuacji finansowej i to raczej szybko się nie zmieni. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, nie mam możliwości wsparcia rodziców, podczas gdy mój narzeczony otrzymał w kwestii nieruchomości tego wsparcia ogrom (wkład własny na kredyt, mieszkanie i dom w przyszłości w spadku po rodzicach). Czuję tę dysproporcję, ale nie chcę, żeby ona przeszkadzała w kształtowaniu wspólnego życia. Ale równocześnie nie chcę również poczucia niesprawiedliwości w naszych finansach.
Z kim porozmawiać, co ustalić. Czy jest sens się doszkalać w takich sprawach u prawnika? Doradźcie.