No dobrze, przebrnęłam przez cały wątek - mega ciekawy zresztą! Moja historia była nawet przytoczona więc wypowiem się jak wyglądało to u mnie.
Nie wiem jaka była PRAWDZIWA percepcja mojego męża przez te wszystkie lata - ale wiem jedno. Na pewno nie taka, jaką przedstawił kochance. Bo gdyby taka była, to gość by się po dwóch tygodniach od poznania mnie zawinął:D Czego to ja nie usłyszałam o sobie, Maryjo słodka! Łomot biedactwo miał, tłamsiłam go, nie mógł nic robić, nie mógł wyrażać siebie, krzyczałam na niego...
A teraz jak było naprawdę. NIE MIAŁAM POJĘCIA, że moj mąż ma wobec mnie jakieś "ale". Bylismy spokojnym małżeństwem, rzadko się kłóciliśmy. Po części tez moze dlatego, ze on po prostu nie umie sie konfrontowac z niczym - ani z problemami ani z ludzmi ani z uczuciami. Wszystko bylo na moich barkach. Organizacja zycia domowego, wyjsc, odbieranie dzieci, ogarnianie domu, zakupow, rachunkow. Do tego caly czas pracowalam zawodowo. Gosc tylko pracowal i wracal kiedy chcial. Najprawdopodobniej juz od dawna wracal pozniej niz musial, a co robil w miedzyczasie - dzis juz nie chcialabym wiedziec. Niech to zostanie w przeszlosci. Nie wykazywal zadnej inicjatywy w zyciu rodzinnym. Szklanka w połowie pusta u niego. Aczkolwiek kochalam go. Po prostu dzialalalm tak, ze iles lat temu podjelam decyzje, wiec bylam wierna i lojalna. Wspieralam go. Gdy mial problemy ze zdrowiem, gdy jego brata zdiagnozowali (rak). Zawsze wskakiwalam i zalatwialam sprawe, mogl na mnie zawsze liczyc. Kiedys w jakiejs rozmowei powiedzialam mu nawet, ze gdyby mial udar i wylądował na wózku - to ja bym z nim została i pchała ten wózek. Spedzalismy normalnie czas - pikniki z dzieciakami, rowery, spotkania z innymi rodzinami, wakacje razem, wychodzenie na pizze i tak dalej. W dwojke czesto wieczorki z lampka wina i netflixem, dyskusje, w jakies urodziny i rocznice "randki" w dwojke, a bedac u jego rodzicow gdy mielismy opieke - sami do kina szlismy na przyklad. Zasypialiśmy na łyżeczkę, seks też był. Nikt nie narzekał. Po 15 latach razem nie bylo fajerwerkow typu "wez mnie na stole", ale bylo...normalnie. Znajomi i przyjaciele byli zszokowani gdy szambo się rozlało, bo uwazali nas za spoko parę. I choć mogłabym mu wiele zarzucic - to ja go kochalam MIMO wad i skupialam sie na pozytywach. Moim zdaniem to wlasnie dojrzala milosc. Myslalam, ze byl moim najlepszym przyjacielem i dalabym sobie za niego uciąć ręce. Myślę, że to mnie najbardziej w zdradzie zabolało - to, ze ktos kto wie o Tobie wszystko, ufasz mu w 100% - po prostu wywala CIę na śmietnik. Tę przyjazn i to co razem zbudowalismy przez 15 lat. Zaczynajac od zera, jako partnerzy...
Wiec jakbym miala powiedziec cos kochankom - to hmmm nie, Wy nie wiecie NIC. To co on Wam mowi to wersja mająca na celu usprawiedliwienie się przed Wami i samym sobą i wejście w role pokrzywdzonego, by uzyskać Wasze wspolczucie i z Wami stworzyć front "uwalniamy misia spod dyktatury złej żony". To nie ma nic wspolnego z prawdą zazwyczaj.
Dzis męża i jego kochanke widze juz zupelnie inaczej niz rok temu. Uwazam, ze są dwojką zaburzonych ludzi, ktorzy tak bardzo nie lubią siebie, ze muszą przeglądac sie w oczach innych ludzi, by potwierdzac swoją wartosc. Ostatnio poczułam nawet ukłucie wspolczucia do męża, gdy zobaczylam, ze w sumie jak chlopak z takiego zimnego domu bez emocji mogl wyrosnąc na empatyczna osobe? Matka neurotyczna narcyzka i ojciec pod jej pantoflem. Moj maz - niedokochany w dziecinstwie, zimny chów, cale zycie jakby na autopilocie i nawet jak mu źle bylo - nigdy nie powie tylko nosi w sobie i hoduje nienawisc do siebie i swiata wokol...Dzis juz go nie nienawidze, ale mi go troche żal. A ona? DDA ze swoimi "daddy issues". Nawzajem łatają swoje wewnętrzne dziury, chwilę się poprzeglądają w swoich oczach, a potem kto wie..? A moze beda tak sie przegladac juz zawsze. Na zdrowie.
Ja tam jestem na etapie, ze zbudowalam sobie nowe zycie, z nowymi ludzmi, nowa praca i bardzo sie ciesze, ze w moim zyciu nie ma juz negatywnej energii, ktora mnie karmil nieswiadomie (zarowno dla mnie jak i dla niego pewnie!) moj maz. Dzis jak slysze czasem jego glos (mamy kontakt bo mamy jednak dzieci) to czasem az czuje wdziecznosc do wszechswiata, ze juz nie musze go sluchac na co dzien, ze nie mam tego negatywizmu ciagle wokol, ze nie musze rozkminiac go.
Kochanki moim zdaniem są po prostu tez pelne jakichs dziur, ktore zwiazek z zonatym ma załatać. Zadna pewna swojej wartosci kobieta nie weszlaby w tę rolę. Mialam nawet ostatnio test. Spodobał mi sie gosc. Gdy jednak wyszlo na jaw ze ma zone - puff! Rozplynal sie w powietrzu. W sensie - w mojej głowie:)
Dayzee napisał/a:Dla zdradzanego/zdradzonej taka zdrada to wręcz przysługa, bo nie muszą marnować dłużej czasu ze zdradzaczem. Choc pewnie począkowo cierpią jak mało kto. Uważam jednak, że warto poszukać plusów w takim wydarzeniu i przekuć to pozorne nieszczęscie na własny sukces i lepsze życie.
Ja też tak to już dziś widzę. Ajahn Brahm nazywa to "bólami wzrostowymi". Proces przejściowy to przejście przez piekło, ale potem moze byc pięknie. Też dużo zależy od nas samych, od nastawienia. Ja mysle, ze warto ten czas po rozstaniu wykorzystać na odbudowanie siebie. Zajęcie się sobą. Taki "me time". Wiele z nas zdradzonych w malzenstwie poswiecilo sie - zawodowo, emocjonalnie etc. Po zdradzie i rozstaniu warto wlasnie zadbać o siebie i troche tez popraktykowac zdrowego egoizmu. Ja mam teraz tak, ze tyle zapylałam w malzenstwie robiac na kilka etatow - zawodowo, domowo "dzieciowo" - ze teraz siebie lubie porozpieszczac. A gdy moj maz probuje ze mnie robic frajera w kontekscie dzieci - to mowie mu "stary, to Twoj tydzien, Twoja sprawa, musisz sie nauczyć ogarniać sam". Nie wchodze w role Matki Polki. Odpuściłam. Bardzo polecam takie podejście.
merle napisał/a:Zasada jest bardzo prosta. Jesteś zajęty/zajęta, nie pozwalam sobie na romantyczną relację z Tobą. Nie ma co komplikować prostych sytuacji.
Oczywiście w życiu często jest łatwiej powiedzieć, niż zrobić, dlatego "tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono". Jednakże patrząc na chłodno, z dystansu, sytuacja jest naprawdę prosta.
A ja się z merle zgadzam. Rozumiem, ze emocje sobie a mózg sobie. Ale gdyby każdy z nas mial taki kompas, to na świecie byłoby wiele mniej zła, bólu, krzywdy...Ja taki kompas mam. Zawsze bylam zamknieta na facetow bedac w malzenstwie. Nie, nie dlatego ze bylam az tak szaleńczo zakochana w mezu. Kochalam go ale podobali mi sie od czasu do czasu inni faceci. A ze jakies tam powodzenie zawsze mialam - to okazje bylyby gdybym tylko chciała. Ale ja wysoko cenię lojalność i spojnosc sama ze soba. Uwazam, ze sama bym siebie skrzywdzilam gdybym zamiast siebie w lustrze widziala świnię, ktora okłamuje męża i bzyka na boku. Po co mi to by bylo? Zniszczyc małżeństwo, skrzywdzic dzieci, zaczac miec "ale" do samej siebie? Nie warto.
Owszem - są małżenstwa, ktore powinny sie rozpaść. Nie zawsze trzeba trwac w czyms co juz od dawna nie funkcjonuje. Ale jesli za chęcią zdrady idzie tylko zwykła nuda rutyną dnia - to sorry, ale jest to po prostu ogromna niedojrzalosc i niedocenienie tego co się ma. Nigdy nie bedzie sie mialo 100%. Trawa zawsze zieleńsza u sąsiada.
Co do obarczania winą kochanki - ja tam kochanki swojego meza nie lubie
Patrzac na to jak sie zachowuje, jak w tym wszystkim sie zachowywala - to smiem twierdzic, ze to pozbawione empatii puszczalskie dziewczę, ktore kieruje się tylko swoim chciejstwem. Ale to nie z nią się hajtałam wiec jej kompas moralny nie jest moją broszką. To mój mąż zawalił. To on ze mną zbudował cały świat, a potem go zdetonował. Nie mam cienia wątpliwosci do kogo mam większe pretensje - czy do niego czy do niej. Jesli ktos wyznawal mi milosc, zadeklarowal sie byc moim mezem i zalozyc ze mna rodzine - to tak jak ja zrezygnowalam z innych mezczyzn - tak samo oczekiwalabym, ze on zrezygnuje z innych kobiet. I prawda jest taka, ze jakby byl fajnym mężem to moglaby stanac obok niego goła Miss Kolumbii - a on by jej nie dotknął. Po prostu nie był fajnym mężem i tyle.