Z zainteresowaniem przeczytałam tę historię, która ma wiele analogii do przypadku mojego. Opiszę, ponieważ moje doświadczenia mogą przydać się Tobie, Kleomo, a może i innym.
Dom po dziadkach, obok mojego, stał niezamieszkały, nieogrzewany, a więc zawilgocony i zarośnięty pajęczynami. Ktoś mi powiedział o facecie, którego żona wywaliła z domu, a taki porządny, czysty, pracowity, stała praca.... Zjawił się - w sile wieku, zadbany, grzeczny, więc połowę domu udostępniłam do zamieszkania, drugą połowę wykorzystywałam jako gospodarczą. Umówiliśmy się, że sam sobie wyremontuje, a w zamian za mieszkanie, będzie mi pomagał w ciężkich pracach w domu i ogrodzie.
Teraz wątek, który nie pasuje do Twojej, Kleomo, historii, ale nie mogę pominąć. Gdy się wprowadzał poczęstowałam pana piwkiem, a on nie... nie pije, już nie pije. Zapaliło mi się czerwone światełko, ale mnie uspokoił, że nie pije kilka lat i nigdy nie weźmie do ust kropli. Później dowiedziałam się, że oczywiście alkoholizm i przemoc po pijaku były powodem rozwodu, wywalenia z domu i odwrócenia się kategorycznego dzieci, wręcz nienawiści z ich strony. W każdym razie upłynęło kilka lat mieszkania mojego bezczynszowego lokatora, pomagania mi, zaprzyjaźnienia się ze mną i moim psem, sympatycznych stosunków z moim partnerem pomieszkującym u mnie.
Wrósł w moją rodzinę, nie był upierdliwy, jak Twój lokator, znał granice spoufalania się - chociaż mówiliśmy sobie po imieniu, to traktował mnie z pewną uniżonością, co nawet mnie śmieszyło, np. otwierał bramę, gdy wjeżdżałam, odbierał z ręki zakupy itp.
Był bardzo pomocny, wykonywał dużo prac ramię w ramię ze mną i był na każde zawołanie. Gdy wyjeżdżałam w delegacje lub na urlopy, opiekował się psem i domem. Czułam sie bezpieczna i traktowałam jak przyjaciela, rewanżując się, np. lekarstwami i wysłuchiwaniem zwierzeń...
Ktoś mnie przestrzegał, że kiedyś mogę miec problem, np. gdy będę chciała sprzedać dom, a on dużo zainwestował..., ktoś inny, że za pracę w przeliczeniu na wysokość opłaty za wynajem trzeba odprowadzić podatek... Wszystko odkładałam na później.
Pewnego dnia zjawiła się "koleżanka" z pracy. Dawna kochanka, o której słyszałam wcześniej. Owdowiała i mogli związać się ze sobą. Znała przeszłość pana, jej synowie również, wiec nie byli zainteresowani zamieszkaniem z nim. Wykazali więcej rozumu, niż ja. Ale o tym później, bo tu najważniejsza jest "koleżanka". Najpierw były długie wizyty, później pozostawanie w domu po kryjomu, gdy on wychodził do pracy, później mieszkanie bez ukrywania się. Żadnej rozmowy, ze może zaczną płacić jakiś grosz za wynajem albo odpracują, np. myciem okien. Pan coraz mniej czasu poświęcał pomaganiu mi, musiałam się prosić i mówiąc szczerze szlag mnie trafiał, gdy machałam grabiami lub miotłą (duży ogród), a "państwo" siedzieli sobie na tarasie mojego domu, popijając kawkę i zajadając upieczone przez panią ciasto. Jedyną korzyścią było to, ze mój pies miał opiekę, gdy często wyjeżdżałam w delegacje. I tak trwał ten układ pare lat.
Pewnego dnia lokator zniknął z oczu, a z mojego barku zniknęły mocne trunki. Szukałam go u jego matki, sióstr... bezskutecznie. W końcu pies zaczął się dobijać do zamkniętego od środka domu. Demolka, melina, sos butelek i popiołu papierosowego... Ale to juz inny wątek. Powiem krótko: wezwałam pogotowie, było odtrucie, powrót na kolanach z kwiatami, a ja głupia wybaczyłam i nie wyrzuciłam. Do następnego razu, jakoś po roku? Wyprowadzka nie była łatwa, bo pan wrósł, a nie miał oszczędności, zarabiał mało. Na szczęście "narzeczona" pomogła, znalazła stary dom w swojej rodzinie.
Mamy z sobą kontakt telefoniczny, czasami widujemy się. Nie pije, jest mi bardzo wdzięczy za pomoc, gdy znalazł sie wówczas na ulicy i za lata naszej przyjaźni.
Morał z tej opowiastki jest taki: warto pomagać, ale na precyzyjnie ustalonych zasadach. Lepiej stworzyć ramy finansowe tej pomocy, a dopiero nadwyżkę traktować jako wzajemnie gesty przyjacielskie. Pojawienie się kobiety, założenie rodziny odmienia relacje z ludźmi w otoczeniu. Warto wówczas także postawić granice i nie pozwolić, aby sytuacja rozwijała się "na żywioł". Chyba, że z góry założymy życie w "komunie", co też może mieć zalety.