Ja też uważam, że prezenty dopasowane do odbiorcy są dużo milsze niż standardowe kwiaty czy czekoladki, chociaż mogę nie być obiektywna, bo dostawać ani kwiatów, ani czekoladek po prostu nie lubię.
Natomiast myślę, że nawet gdybym lubiła, to i tak to pierwsze ceniłabym bardziej, bo kwiaty wg mnie są bardzo sztampowe. O wiele lepiej/dłużej wspominam, kiedy dostałam coś "specjalnie dla mnie". Np. miałam adoratora, który nie ustawał w wysiłkach, mimo iż został poinformowany, że nic z tego nie będzie. W Dzień Kobiet z samego rana stanął pod moimi drzwiami z kwiatami (a jakże xD) i kubkiem kawy (a ja kawę kocham, wielbię, ale nie znoszę sama jej sobie robić). No i tak... Kwiaty oddałam mamie, nie pamiętam nawet, jak wyglądały, ale to, że wpadł na to, żeby przywieźć mi kawę (i to z innego miasta), doceniam bardzo - pomysłowe, "dla mnie", a przecież drobiazg, żadnej przesady. Innym razem, kiedy pracowaliśmy razem na nartach, a ja miałam okres, przygotował mi takie małe szklaneczki z galaretką z pianką - żebym akurat między lekcjami mogła zaspokoić potrzebę "dajcie mi coś słodkiego, natychmiast". To też było fajne. A znowu na walentynki wmaszerował z kwiatami - oczywiście znowu ich nie pamiętam, również oddałam mamie. xD Tak że tego, ja bym zdecydowanie postawiła na jakiś drobiazg, ale dopasowany konkretnie do tej dziewczyny - pewnie zostanie z nią na dłużej niż kwiaty.
A co do kina to ja bym uważała. Oczywiście, że można trafić na zły/nieciekawy film, ale jednak jeśli zostałabym zaproszona na coś pokroju "365 dni", to chyba mimowolnie wyrobiłabym sobie niekoniecznie pochlebne zdanie na temat gustu autora. Chociaż możliwe że akurat jestem zrażona do tego typu, ee, "dzieł", bo np. tuż przed rozpoczęciem związku zdarzało mi się iść z partnerem na jakiś denny horror, ale to od początku było na zasadzie "chodź, pośmiejemy się, jak będzie nie do przyjęcia, do wyjdziemy", więc właściwie nie wiem, dlaczego "365 dni" itp. byłoby dla mnie gorsze od równie słabych tworów z innych gatunków.