MysteryP napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Przy czym nastawienie też obecnie raczej mam negatywnie (po prostu jest też taka wewnętrzna akceptacja, że skoro po tylu latach się nie udało to po kiego grzyba iść dalej - nie ukrywam, że po prostu zawsze kieruję się w życiu logiką - robię coś, bo coś mi to przyniesie, pozwoli na rozwój itd. - na tym polu naprawdę straciłem taki punkt, bo sama potrzeba biologiczna jest dla mnie argumentem … płytkim - po prostu nie widzę siebie zdolnego od tak do wskoczenia do łóżka bez dozy zaufania do danej osoby i pewnego już poznania.
Czyli oceniasz wszystko przez pryzmat zysków i strat, prawdopodobnie jesteś niewolnikiem własnego ego. Skoro nie wyszło wcześniej to po co próbować kolejny raz i narażać się na ból. To wygląda jak typowe pułapki umysłu. Umysł ma nam służyć do przetrwania, a nie do kochania, od tego jest serce. Zachęcałbym Cię do przeczytania książki "Osho - księga ego", ja dzięki niej wyeliminowałem wiele schematów myślowych, które sprawiały, że byłem nieszczęśliwy.
Prawdę powiedziawszy ciężko mi to skomentować, ale bardzo możliwe, że tak jest. Tylko, że takowa pułapka dotyczy tylko tej strefy życia. Po prostu na innych działam według zasady walki i porażki mnie nie zniechęcają, wręcz pozwalają wyciągnąć wnioski. Na tym polu nigdy nie potrafiłem tego myślenia przyjąć.
Taki pryzmat mi się na dłuższą metę … opłacał - nawet jeżeli to forma niewoli, jak to określiłeś to dzięki temu popełniłem sporo naprawdę dobrych decyzji, więc też ciężko mi się od tego odciąć.
A na kwestie związków nie wiem jak mam patrzeć inaczej - przynajmniej na teraz nie potrafię. Po prostu dla mnie to otchłań myślowa - abstrakcja.
To jak inaczej mam traktować związek? Dlaczego nie traktować samego czasu jako inwestycji, której zasób mógłbym przeznaczyć na innym polu? Przecież robiąc coś to normalne, że mam w tym jakiś cel.
Mimo wszystko wariant tzw. okaleczenia, o tyle do mnie przemawia, że sam biorę konswekwencje na siebie. Nie krzywdzę tym nikogo innego, na nikogo nie zwalam winy. Tracę tylko i wyłącznie ja, bo moge nawet takego pożałować... Tylko z drugiej strony czego - wiecznej frustracji?
Przy okazji unikam możliwości krzywdzenia kogoś, bo tak naprawdę sam nie wiem jakie gówno może mi siedzieć w głowie, które wypłynie gdy przyjdzie spędzać życie "z kimś". Na chwilę obecną tego typu sprawy traktuję jako chwasty. Niby naturnalna część roślinności, ale jednak się pozbywasz, żeby reszta lepiej wychodziła.
Po prostu jak napisałem wyżej - Nie widzę siebie w tym.
Dobrą lekturą nigdy nie pogardzę - Tytuł zapisany, dziękuję 
MysteryP napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Medytacja w zależności od warunków - zawsze w Seiza. W warunkach domowych przy zapalonej świecy i czasami jeszcze kadzidłach przy zgaszonych światłach. Całkowite oczyszczenie głowy (stan 0 myśli), aż do stanu "lotnego" (ciężko to nazwać, ale to odczucie jakby samyś sam się uwalniał z ciała). Na łonie natury w odosobnieniu w stronę słońca lub księżyca.
W przypadku "odpłynięcia" pomaga mi to samo, ale z muzyką ambientową… wtedy po prostu... jakbyś widział coś innego, coś co tworzy się samo, bez myśli.
Ciężko mi to po prostu opisać, ale można powiedzieć, że wraz z medytacją nauczyłem się świadomego snu, co w sytuacjach trudnych było nieraz tragiczne, bo zaśnięcie potrafiło być pułapką. Z czego co kiedyś usłyszałem to ponoć osiągam stany, do których wielu ludzi dąży latami.
Trochę to wszystko schematyczne i wymuszone. Medytacja polega na byciu obecnym i doświadczaniu danej chwili. Nigdy nie blokuj swoich myśli, ani emocji. Nie nastawiaj się też na stan 0 myśli bo to jest sprzeczne z naturą, ani żaden inny cel. Bądź obserwatorem bez analizowania, w ten sposób będziesz zyskiwał dystans i wolność od przeszłości. Myśli pojawiają się i znikają, ale nie jesteś swoimi myślami, doświadczasz emocji, ale nie mają na Ciebie wpływu. Druga sprawa to ciągła praktyka, takie siedzenie w domu to za mało. Nie musisz przyjmować żadnej pozy, możesz medytować w trakcie codziennych czynności jak np. spacer czy jazda autobusem. Powinieneś po prostu żyć tu i teraz. Dobrze jest też zrobić sobie czasami dzień w ciszy bez rozpraszaczy jak telewizor/komputer/muzyka. Pamiętaj "Happiness is your true nature" - Ramana Maharshi.
Jak sam możesz zauważyć ja i sprzeczność z naturą dosyć często się łączymy
… ale czy przypadkiem taka nie jest wyjątkowość człowieka - zaczął iść wbrew naturze?
U mnie do końca tak nie działa, bo … dystans mam naprawdę spory do życia, natomiast nie rozumiem jak mam rozumieć "wolność od przeszłości".
Tutaj chyba po prostu kierujemy się trochę inną filozofią życiową, jak i rytmem.
Medytacja to forma oczyszczenia myśli z natłoku, przejście w stan zero, wyostrzenie zmysłów, lepszego skupienia. Wyciszam emocje, tłumię myśli wyciszam je. Czystość i spokój ducha jest dla mnie stanem pożądanym. Właśnie wtedy choć na chwilę pozbywam się ww. symptomów, gdzieś zanika ten wewnętrzny głos.
Dla Ciebie możliwe, że to schematyczne i wymuszone - możliwe, wszystko jest kwestia perspektywy 
Samotność, izolacja jest właśnie takim stanem przy, którym naprawdę rozwijam skrzydła.
A co do samego natłoku myśli - powiem szczerze, że działam na takich polach, że wyłączenie analizy na dłuższą metę jest niemożliwe. Natomiast całkowita jałowość emocjonalna do wielu spraw jest dla mnie codziennością - inaczej byś po prostu pisał z duchem.