Na forum są już podobne wątki ale postanowiłam podejść do tematu nieco inaczej, nie jako formy zarabiania pieniędzy i prostytucji, chodzi mi bardziej o relatywizm norm w dzisiejszych czasach.
Wczoraj oglądałam rozmowy w toku o sponsoringu i zaczęłam żałować, że nie jestem bardziej wyrachowana, tak jak kobiety z programu... Żałuję, że nie potrafię porzucić pewnych norm, które i tak przestają funkcjonować w otaczającej mnie rzeczywistości i czerpać z tego korzyści. Coraz częściej dostrzegam różnice między teorią a praktyką w życiu. Za to te kobiety porzucają świadomie wszystkie romantyczne idee, tak idealistyczne, że bez szans na spełnienie w większości przypadków. Odrzucają naiwne marzenie o księciu z bajki, miłości do końca życia, dużym domu i gromadce roześmianych dzieci, rasowym psie i uczciwej pracy bez wyrzeczeń. Przecież nie każdy z nas jest parą cenionych lekarzy, a już na pewno nie każdy jest parą cenionych lekarzy w szczęśliwym związku.
Wygrywają silniejsi a nie ci którzy wierzą w bajeczki o miłości i sprawiedliwości. Gdyby tak nie było, to nie byłoby tylu ogłoszeń żonatych bogatych mężczyzn, którzy szukają sobie młodszej utrzymanki, ani tylu kobiet, które na te ogłoszenia odpowiadają, i nie mówię tylko o głupiutkich nastolatkach rodem z "Galerianek", tylko tych zdecydowanych po 30-tce.
Większości się wydaje, że jak weźmie ślub, to będzie to miłość aż do śmierci, a z moich obserwacji wynika, że już po kilku latach pojawia się frustracja, zdrady, kłótnie o zarobki. Jedyne co ich łączy to wspólne długi i dzieci. Po co się więc oszukiwać? Może lepiej podejść bardziej rzeczowo do życia? Czerpać pełnymi garściami, zamiast oszukiwać się, że to nie moralne, ze to nie daje szczęścia? A co daje szczęście? I czym to szczęście jest?
Poznałam wielu bogatych mężczyzn szukających przygód, w różnych okolicznościach. Część z nich przechodziła kryzys wieku średniego, część chciała po prostu zachować niezależność i dlatego decydowała się na luźny związek, odwdzięczając się przy tym kobiecie różną formą gratyfikacji. Inni twierdzili, że kiedyś kochali a może nadal kochają swoje żony, ale się roztyły postarzały etc. dlatego szukają młodszej kochanki.
Mam się zadowolić myślą, że na starość będę siedzieć sama w domu i gotować obiadki gdy mąż będzie zabawiał się z młodszą za miastem? A może mam się zadowolić myślą, że całe życie spędziłam u boku, jak to ktoś określił w rozmowach w toku, gołodupca, połowy marzeń nie spełniłam, a on i tak się mną prędzej czy później znudzi?
Jak myślicie?
Zresztą skoro tylu ludzi szuka coraz to nowszych przygód i doświadczeń, coraz więcej ludzi zaczyna dbać o status materialny i niezależność, to może poprostu te wymyślone przez nas na siłę normy nie mają szans na przetrwanie w dzisiejszym świecie i trzeba się z tym pogodzić? Może one się sprawdzały kilka lat temu, ale teraz już nie mają szans się sprawdzić?
Mój chłopak twierdzi, że miłości nie ma. Jest tylko przynależność i pożądanie. Skoro on ma takie nastawienie a jest zwykłym biedakiem, to... może wszyscy tak myślą? Może tak po prostu jest?
Czy mieliście tego typu doświadczenia lub przemyślenia?