Muszę się i ja wypowiedzieć, bo nie zdzierżę. Mam wrażenie, że dyskusja prowadzi do dzielenia włosa na czworo - rozstrzyganie, kiedy jest molestowanie, a kiedy nie, i ile procent winy jest po stronie ofiary, a ile sprawcy. Myślę, że obie strony sporu mają rację, tylko jedni mówią, jak powinno być i postulują, że mężczyźni mają pohamować swoje popędy, a drudzy, że skoro kobieta nie ma wpływu na to, kogo spotka na swojej drodze, to powinna minimalizować ryzyko spotkania dewianta.
Kobiety są odpowiedzialne za zapewnienie sobie maksimum bezpieczeństwa i to fakt. Ale nie jest ich winą to, że tego niebezpieczeństwa mimo wszystko nie uniknęły. Nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zagrożeń. Nie można zarzucać kobiecie, że gdyby postąpiła inaczej, ubrała się inaczej, poszła w inne miejsce, to nie spotkałaby jej krzywda, bo to przerzuca winę sprawcy na ofiarę. Jasne, że niektóre osoby są bardziej ufne lub lekkomyślne niż inne i to czyni je może bardziej podatnymi na ryzyko spotkania się z przemocą seksualną. Ale to nigdy nie jest ich wina, ponieważ nawet najbardziej przezorna osoba może zostać ofiarą przemocy seksualnej tylko dlatego, że miała jakąś szczególną cechę, która danego dewianta pobudza i on ją sobie uwidział na ofiarę. Również może się zdarzyć, że przykładowo babeczka w skromnym zimowym stroju jadąca autobusem do pracy będzie napastowana, obmacywana przez obcego gościa i niezależnie od tego, czy wyraziła jasno sprzeciw, czy milczała, to wydarzyła się przemoc seksualna. Jak ona miała się przed tym zabezpieczyć?
W naszej kulturze jest zakorzeniony schemat, że kobietę trzeba zdobywać, ale także (średniowieczny) pogląd, że kobieta wzbudza żądze, i że to ona jest za nie odpowiedzialna. I druga strona dyskusji chciałaby, żeby mężczyźni wzięli odpowiedzialność za swoje pożądanie i powstrzymali się od czynności seksualnych, dopóki nie uzyskają zgody kobiety lub conajmniej pewności, że jest ona zainteresowana ich zalotami. No i racja - tak powinno być. Koniec z powiedzonkami, że "jak suka nie da, to pies nie weźmie". Mężczyźni są inteligentnymi istotami, które potrafią kontrolować swoje emocje, myśli i ciało, zatem przerzucanie odpowiedzialności za przemoc seksualną na kobiety, stanowi pośrednio deprecjację mężczyzn i stwierdzenie, że są prymitywniejsi niż zwierzęta. Bo skoro pies nie weźmie, gdy suka nie da, to czemu mężczyzna weźmie siłą, gdy kobieta nie chce dać? Tyle, że świat nie jest idealny i zawsze będą dewianci - mordercy, złodzieje, gwałciciele.
Dużo Waszych rozważań dotyczy przemocy seksualnej w przestrzeni publicznej, na randkach i przy sprawstwie mniej bliskich osób. Natomiast największa część molestowania dzieje się jednak ze strony dobrze znanych ludzi. I dlatego problem jest trudny - bo obronić się, to często znaczy nabruździć komuś, kto jest związany z naszymi znajomymi lub rodziną. To też znaczy zmierzyć się ze wstydem, kiedy oni się dowiedzą o tym, co zaszło. Zmierzyć się z ich gadaniem "to jak się ubrałaś? to po co z nim szłaś?"
Opowiem moją sytuację, bo jestem ciekawa, co o tym sądzicie.
Na studiach pojechałam w góry z moimi znajomymi. Było nas kilkanaście osób, w tym mój przyjaciel od początku liceum, czyli osoba do której miałam 100% zaufania. Spaliśmy w sali wszyscy razem, on miał śpiwór obok mojego, nie pierwszy raz nocowaliśmy koło siebie. Dla jasności, była zima i ja miałam na sobie gruby polarowy dres, żadne mini czy dekolty :-) W pewnym momencie w nocy obudził mnie dotyk na moich piersiach. Wystraszyłam się - przez chwilę bałam się ruszyć i nie miałam odwagi się odezwać. Przeszło mi przez myśl, że jak zaprotestuję głośno, to inni się obudzą i powiedzą, że histeryzuję, a on powie, że pewnie mi się przyśniło. W końcu udałam, że nadal śpię, odwróciłam się tyłem do niego i zwinęłam w kulkę, co zakończyło wędrówkę jego rąk po moim ciele. Nie poruszyliśmy tego tematu nigdy i nadal byliśmy przyjaciółmi. Przed tym zdarzeniem wiele razy mogłam liczyć na niego, wcześniej czasem u niego nocowałam, ufałam mu. Po tym zdarzeniu już nigdy więcej nic podobnego mnie z jego strony nie spotkało. Wyjaśniłam to sobie tak, że on był sfriendzonowany i w tamtym momencie nie potrafił oprzeć się pokusie. Jak byście to zinterpretowali? Zawiniłam? Mogłam przewidzieć, że tym razem odbije mu palma i położy łapę na moich zderzakach? W ogóle to było molestowanie, czy nie?
PS. wybaczcie, że tak się rozpisałam. Chciałam dodać, że bardzo przemawiają do mnie posty Monoceros w tym temacie.