CatLady napisał/a:Makigigi napisał/a:Skoro twierdzisz, że kobiety uważając na to gdzie i z kim się zadają, mogą zminimalizować ryzyko molestowania/ gwałtu, to w takim razie wychodzi, że jeśli koleś był niewinny, to był winny zadawania się z nieodpowiednimi kobietami i nie powinien był się zadawać z babami, które mogą go fałszywie oskarżyć .
Makigigi, generalnie mądrze gadasz, ale czy naprawdę uważasz, że kobiety nie są w stanie nic zrobić, by zminimalizować ryzyko? Zupełnie nic? Bo ja uważam, że mogę zrobić całkiem sporo, by zadbać o swoje bezpieczeństwo. Nie mówię, że mogę całkowicie zapobiec - mówię, że mogę zminimalizować ryzyko.
Jestem skłonna uznać, że ktoś kogoś oskarży o przemoc seksualną dla korzyści i pójdzie do sądu z fałszywym oskarżeniem dla pieniędzy albo z jakiejś zemsty, ale nie uwierzę, że ktoś jest na tyle pogięty, że zrobi to dla kariery. Nie przekonuj mnie, bo stracisz czas. W tej sprawie mam zdecydowany pogląd.
Jesteś kobietą małej wiary
to jest obecnie bardzo łatwe - oskarżyć kogoś, by zrzucić go ze stołka. Nawet dowodów nie trzeba, wystarczą same oskarżenia. Kiedyś taka babka by się bała kogoś fałszywie oskarżyć, bo czekałyby ją konsekwencje, teraz konsekwencje czekają tylko na oskarżonego. Kevin Spacey jest tu najlepszym dowodem, Netflix go zwolnił na podstawie samych tylko oskarżeń.
CatLady, odnośnie pierwszej kwestii, to uważam, że kobiety oraz mężczyźni mają wręcz obowiązek dbać o swoje bezpieczeństwo i minimalizować ryzyko nieszczęść, w tym i molestowania :-). Jednocześnie uważam, że jeśli są nieskuteczni w minimalizowaniu ryzyka, czy to z niewiedzy, czy to z naiwności, albo i ze zwyczajnej głupoty lub brawury, to i tak należy im się wsparcie, gdy dotknie ich to molestowanie. Dodatkowo z tym minimalizowaniem ryzyka to jest tak, że każdy jest mądry po fakcie: a jak się ubrała, a po co tam szła, a nie wiedziała, że źle mu z oczu patrzy? No kurcze, skoro osoba pouczająca to wszystko wiedziała wcześniej, to czemu nie uprzedziła faktów? O to mi właśnie chodzi - że to gadanie o ostrożności zawsze następuje po zdarzeniu i zbyt często wspiera samoobwinianie się ofiary, zamiast wspierać ofiarę. Nie lubię używania tego słowa OFIARA w kontekście akcji #metoo, bo sugeruje, że kogoś spotkała ogromna krzywda (czego nie neguję, bo i tak się zdarza). To słowo wprowadza zamęt w dyskusję, która dla mnie jest rozmową o moim i każdej innej osoby prawie do dysponowania swoim ciałem i oczekiwania, że inni uszanują granice mojego ciała. Przy okazji tego wątku przypominają mi się różne sytuacje, kiedy to ktoś je naruszał. Od razu zaznaczam, że po tym wszystkim śpię spokojnie, nie wymagam terapii, nie mam flashbacków i nie wpadam w histerię. No więc na koncercie jakiś typ zaczął obmacywać mój zadek. Odpowiedzią był najmocniejszy cios pięścią, na jaki mnie było stać. No ale co z tego, że mu przydzwoniłam, skoro co zostało obmacane to już się nie "odmaca"? Jaki jest sens w mówieniu, że trzeba było nie iść na koncert, skoro nie chciałam być dotykana przez obcych? Albo jaki jest sens mówić, że trzeba było się liczyć z obmacaniem, skoro poszłam w tłum? Dla mnie cała ta akcja #metoo po to właśnie jest, żeby napiętnować takie zachowania jak opisane powyżej. Każda kobieta i mężczyzna ma prawo nie życzyć sobie dotyku obcych dowolnej płci i nie chodzi tu o Bóg wie jakie molestowanie. Nie chodzi o zbiorową histerię. Chodzi za to o uświadomienie ludziom, że problem istnieje i nie ma co mówić, że nic wielkiego się nie stało. Bo to jest wiele, wiele drobnych sytuacji, gdzie niby nikomu nie dzieje się większa krzywda, a w tle pozostaje fakt, że kobietom milcząco odbiera się prawo do oczekiwania, że nikt nie będzie przekraczał ich granic, właśnie takim mówieniem, że przecież klepnięcie w tyłek to nie krzywda.
Odnośnie drugiej kwestii, myślałam nad tym cały spacer z psem i doszłam do wniosku, że mimo, że mogę nie mieć racji, to mogę jednocześnie jednak pozostać przy wierze, że ludzie (o ile są zdrowi na umyśle) nie oskarżają o molestowanie bezpodstawnie. W sensie: to jest prawda, że wystarczą same oskarżenia, żeby kogoś zniszczyć i nie trzeba dowodów, bo plotka zrobi swoje. Tylko co zyskuje taki oskarżyciel lub oskarżycielka poza chwilową złą sławą? Satysfakcję, że popsuła komuś życie? Może mam mały rozumek niczym Kubuś Puchatek i dlatego nie mieści mi się to w głowie.
Ale przypominam sobie sprawę Katarzyny Figury i pamiętam ten cały hejt na nią i to, że tyle osób jej nie wierzyło. Nie wyobrażam sobie, żeby sobie fundować takie piekiełko medialne, jeśli nie mówi się prawdy.