Gary
Zbierałem się od jakiegoś czasu żeby Ci odpowiedzieć, bo ten temat (a raczej ta Twoja historia rozsiana w różnych tematach) swego czasu mnie dość zafrapował, ale odkładałem to, i w końcu o nim prawie zapomniałem. Ale wróciłeś do tego znowu gdzie indziej, więc jednak się wypowiem. Jeśli za ostro- wybacz, nie mam zamiaru Cię dotknąć (o ile to w ogóle mozliwe) -na swoje usprawiedliwienie powiem, że postaram się użyć tylu przenośni (które lubisz) ile tylko zdołam. Uzyskasz coś za coś, trochę jak w Twoim małżeństwie, kiedy zdecydowałbyś się przyznać do zdrad.
Będzie też tendencyjnie, świadomie nie zakończę tego elaboratu dodając do beczki dziegciu łyzki miodu i nie złagodzę swojej opinii stwierdzeniem, że cenię Twoje zdanie i szanuję Cię za to, że starasz się pomagać ludziom "prostując ścieżki Pana". Chociaż to prawda.
Nie odniosę się do zasadniczego, tytułowego pytania, bo uważam że jest wtórne, drugorzędne- lub inaczej- jak chcą dziewczyny- jest tylko miałką racjonalizacją swojego zachowania.
Istota tego zagadnienia, leży moim zdaniem w tym, że cytując Ciebie z wątku MatkiEmigrantki: "przehandlowałeś duszę", a ściślej rzecz biorąc, że ten "handel" opisałeś w czasie przeszłym. Otóż to się dzieje cały czas, to jest Twoja teraźniejszość (i pewnie przyszłość również). Sprzedajesz duszę codziennie, lub "wymieniasz ją na szczęście" (rodzinne), kupujesz je sobie.
Jeżeli zaś piekło istnieje, to tak właśnie sobie je wyobrażam- spersonalizowane dla każdego, ciągnące sie w nieskończoność, nie dające się wymazać z umysłu analizy w rodzaju: "tak, przehandlowałem duszę, cały czas żyłem z pełną tego świadomością, bo to lub owanto". Ale to tylko luźna impresja.
Wracając do głównego wątku, uważam że oprócz obowiązków względem rodziny, ojczyzny, przyjaciół itp. istnieją też obowiązki względem samego siebie. I w gruncie rzeczy te są najważniejsze, ponieważ są bazą na której budujemy inne relacje; osobiste, ale nie tylko te- szybki przykład- jeśli ktoś uważa się we własnym kraju za półniewolnika i będzie mu z tym źle, ale ze strachu, lenistwa lub z innych przyczyn nic nie spróbuje zmieniać by swoje życie uczynić znośniejszym, to czy jesli wybuchnie wojna pójdzie chętnie ryzykować życie w obronie tego kraju? Jakim będzie żołnierzem? Jakim podatnikiem? Jakim obywatelem?
Innymi słowy, jeśli ta "baza" będzie w jakis sposób naruszona, niepełna, koślawa itp., to relacje które na niej budujesz będą się chwiały i dostarczały Ci wątpliwości tego rodzaju, które wciąż poruszasz.
W twoim wypadku, zaborcza żona wymusiła na Tobie znaczącą zmianę w Twoim stylu życia. Zgodziłeś się na to w imię dobra związku. Problem w tym, że chociaż pewnie wszystkie związki niosą ze sobą jakieś kompromisy, mniej lub bardziej subtelny wpływ partnerów na siebie, wskutek czego ludzie chcąc niechcąc nieco się zmieniają, to w Twoim wypadku żona dotknęła samego nerwu Twojej osobowości, integralnej jej części, czegoś co się chroni i czego się nie oddaje. Ale Ty to oddałeś, a ona "wygrała wojnę" i zepchnęła Cię do "rezerwatu", lub do nomen omen podziemia (seksualnego).
Ta Twoja "pasja", potrzeba wolności czy jak zwał tak zwał, okazała się jednak silniejsza, nie dała sie stłumić i po latach znalazłeś sposób, by po cichu cieszyć się tą wolnością, tyle że w taki sposób jak ten Lucuś z opowiadania Mrożka, który za PRL-u żeby wyrazić swój "bunt" przeciw totalitarnej władzy jechał PKP do jakiejś zapadłej dziury, wchodził w głęboki las i tam moczem na śniegu wypisywał anty-rządowe hasła.
Rzeczywiście więc- ten wątek jest trochę żałosny... Ale nie dlatego, że tak Ci się życie ułozyło, że nie miałeś świadomości pewnych spraw (każdego to spotyka), i że o tym wszystkim co opisujesz wiedzą wszyscy oprócz Twojej żony, tylko dlatego że zdradziłeś samego siebie, wiesz o tym i godzisz się z tym. [Gdzie honor? Jak sie żyje z takim bagażem?]
Co więcej, Ty jeszcze się z tym obnosisz nie zważając na konsekwencje. Mam na myśli obawy pewnie znacznej liczby kobiet, żeby nie wpakować sie w związek z takim perfekcyjnym (bo ponadprzeciętnie inteligentnym) zdradzaczem jak Ty, czyli to o czym pisała Kinga.
Czy Ciebie bawi lub rajcuje strach, niepewność tej ww. grupy kobiet? Parafrazując pewien Twój "lapsus psychologiczny", którego nie chce mi się szukać- nie trzeba być kobietą, żeby to sobie wyobrazić lub nawet czuć. [Gdzie tu empatia?]
Nie zrozum tego doslownie, ale czy Ty jesteś osobą, która żeby zaprzestać tego "procederu" musiałaby za każdym razem fizycznie dostawać w twarz, jak pijany Seba spod bloku, który uspokaja się dopiero jak dostaje strzała? Kiedy kolejne związki rozlatują się (lub nie nawiązują z błahych przyczyn) z powodu narastającego braku zaufania kobiet do (w większości) Bogu ducha winnych mężczyzn, to odsuwasz od siebie ewentualność, że w jakimś stopniu sie do tego przyczyniasz? Czy po prostu nie potrafisz tego pojąć?
Zaspokojenie ciekawości, która Cię tu przywiodła naprawdę jest tego warta?
[Gdzie tu odpowiedzialność za swoje słowa?]
A może Ty jesteś częścią jakiegoś stowarzyszenia, które krok po kroku ma na celu radykalną zmianę obecnych zasad moralnych? Żeby było więcej seksu, żeby kobiety pozwalały na zdrady, a ludziom żyło się dostatnio? Bo chyba nie jesteś samotnym megalomanem, który wierzy że sam dokona wyłomu w budowli, którą pokolenia budowały? A zatem pytam- Czy jesteś tajnym, wyrafinowanym agentem z przyszłości, który jak Jagiełło ze wzgórza obserwuję epicką bitwę o moralnośc kobiet posyłając na rzeź kolejne zastępy litewskich prostaków, którzy (pozornie) nie mogąc ogarnąć siebie (lub swoich kobiet) pojawiają się po internetach z przemyśleniami w stylu: "zdradzam żonę dla jej dobra, no i poza tym mama-natura tak chce, a ja jestem dobry, więc słucham mamy"?
To Ty masz poprowadzić główny szturm polskich zakutych łbów na skołowacone zastępy krzyżackich dziewoj?;)
A może to zemsta na wszystkich kobietach, za to że ta którą wybrałeś nie była w stanie Ci zaufać i "nie pozwoliła Ci" być takim gościem jakim chciałeś i jakim pewnie byłeś zanim ją poznałeś? [Tylko gdzie tu sprawiedliwość? Co one winne?]
W sumie trudno się jej dziwić (że nie ufała), skoro sam przyznajesz że pewnie poszedłbyć na całość gdyby kobieta, którą się fascynujesz dała Ci przyzwolenie? Może to w Tobie wyczuła/dowiedziała się? Może tak się poznaliście? Zdradziłeś, a potem zostawiłeś"dla niej" swoją Ex?
W każdej chwili możesz być znowu sobą bez zdradzania najbliższej Ci osoby, która Ci nie ufa/nie ufała (!), ale wolisz manifestować swoją wolność spermą u prostytutek.Taki seksi-Lucuś.
To że brak "szybkiego seksu" był ważną przesłanką do takiej decyzji ja rozumiem oczywiście, ale nie rozwijam tego wątku. Przyznaję, że jest ważny, ale skoro nie chciałeś go rozgryzać z nami, to i ja nie będę.
W każdym razie miliony ludzi będąc w związkach ma koleżanki i przyjaciół, swobodnie się z nimi spotyka, ale Tobie "zabroniono". No co tu można poradzić?
Ciekawość życia, ludzi, kobiet ukierunkowałeś/zawęziłeś do wąskiej grupy i twierdzisz, że wszyscy wokół Ciebie są szczęśliwi. Pytanie tylko czy to Twoje decyzje, czy może jednak żony, która wstawiła Ci TV SAT do "rezerwatu", żebyś się orientował co się na świecie dzieje? Właściwie to w pewnym sensie to nie Ty chodzisz na dziwki, tylko ona Ci je podsyła... Wierzę, że wśród nich zdarzają się ciekawe, może nawet fascynujące kobiety, a to że oddają się hurtowo za kasę nie musi stanowić o ich wartości jako osoby. Ale prostytutki w swojej masie? Serio uważasz, że nie stać Cię na "coś więcej"?
Chcesz wolności, wydaje się być ona dla Ciebie priorytetem, ale godzisz się na taką jej wersję, którą narzuciła ci żona. [Gdzie tu spójność, której brak nawiasem mówiąc jej przypisujesz?]
I w ilu jeszcze kwestiach to ona Ciebie ukształtowała? Halo, jesteś tam? Ile z Ciebie jeszcze zostało, a na ile ja to piszę do Twojej żony? Hę?
Z przeświadczeniem, że jesteś szczęśliwy nie będę rzecz jasna dyskutował. Ale z mojej perspektywy określiłbym Cię raczej jako "szczęśliwy, ciepły produkt swojej żony", coś jak ręcznie zrobiona torebka na ramię z filcu, albo "podmiot zależny".
Dla mnie to nie jest tożsame z "szczęśliwą, autonomiczną jednostką" chroniącą swoje suwerendum.
Przehandlowałeś duszę? Możesz ją odzyskać. Zwłaszcza, że zdaje się wierzysz w jakiś rodzaj karmy. Czym będzie to kilkunastoletnie szczęście wobec nieśmiertelnej duszy?
Ale nie łudzę się, że to zrobisz- jesteś zbyt zachowawczy, powtarzasz co jakis czas że lepiej doceniać co się ma i nie liczyć na fajerwerki, trochę jak kiedyś włoscy trenerzy tłumaczący niewdzięcznym kibicom "murowanie" bramki nudnym catenaccio, byle tylko nie dostać gola. Zanim ją poznałeś też taki byłeś, czy to też jest jej sprawka?
I jeszcze jedno, zdajesz się swój dylemat przedstawiać w zero-jedynkowym systemie: albo dziwki i szczęście, albo prawda o zdradach, kataklizm, ból, wielka niewiadoma itp.
A nie brałeś pod uwagę ewentualności, że żona, o ile nie dowie sie o zdradach, pogodzi się z powrotem do Twojego dawnego stylu życia (zakładając że nie będziesz przeginał i nie będziesz narażał jej na porozumiewawcze uśmieszki otoczenia)?
Dlaczego jej miałoby przyjść przekreślenie tego co osiągnęliście łatwiej niż Tobie? Może teraz jestes dla niej więcej wart, niż wtedy kiedy Cię mentalnie gwałciła z Twoim niechętnym przyzwoleniem? Zwłaszcza, że pewnie "wykuła" przez ten czas z Ciebie większość elementów, które jej nie pasowały, a poza tym jesteś pewnie dobrym Ojcem i odpowiedzialną głową rodziny, może nawet pozwoliła Ci sądzić że dominujesz w tym związku?
Może nie grozi Ci utrata pozycji, porażka jako faceta (każdy rozpad długiego związku nią jest) itp. Może uznała, że załużyłeś na kolejną nagrodę i pozwoli Ci trochę pohasać ? Nie korci Cię, żeby sprawdzić?