MAJA.BIELA napisał/a:No właśnie ja widzę udany związek gdzie przyjaźń i wspólny język mają większe znaczenie niż seks i motylki w brzuchu. Dla mnie seks jest trochę jak dobre jedzenie: lubimy przyjemności i fajnie dawać sobie przyjemności w związku
U mnie jest jednak inne rozłożenie ciężaru. Na pewno nie wyobrażam sobie trwałego związku opartego przede wszystkim na seksie. Ale też seks nie jest dla mnie dodatkiem do związku. Jest równoprawnym filarem, obok miłości, przyjaźni, zaufania czy wspólnych dążeń.
MAJA.BIELA napisał/a: tzn.: jak mój partner lubi seks to staram się dla niego....jak ja lubię spacery on stara się dla mnie...itd
Może ja to źle rozumiem, ale dla mnie to właśnie jest nie do zaakceptowania. Znaczy spacery, ulubione obiadki czy inne oznaki starania się i uprzyjemniania sobie życia - jak najbardziej. Ale nie potrafiłabym uprawiać seksu po to, by partnerowi sprawić przyjemność - może jakoś jednorazowo, ale na dłuższą metę by mnie to wykończyło, czułabym się bardzo przedmiotowo. Seks jak mało co jest dla mnie płaszczyzną wspólnoty, gdzie "poświęcanie się" wbrew sobie na dłuższą metę zdrowe nie jest.
MAJA.BIELA napisał/a:bo jak się oboje dobrze czujemy w swoim towarzystwie to nie znaczy spędzać bite 24/dobę ale umieć o siebie zadbać i robić to z chęci a nie z przymusu dlatego mój partner poniekąd zawsze był moim przyjacielem a raz zrobiłam błąd i były motylki w brzuchu potem dorobiłam różową teorię i właśnie wypaliło się uczucie i nie dałam rady z nim być(on nie był moim przyjacielem).
Tu pełna zgoda. Motylki są przyjemne, ale jednak ulotne, a przyjaźń to dobry fundament, na pewno ułatwia utrzymanie wzajemnego szacunku, troski, zainteresowania, bliskości - a wszystko to jest moim zdaniem niezbędne dla trwałości i jakości związku.
MAJA.BIELA napisał/a:Nie liczę na jakieś mega zakochanie, na rycerza na białym koniu ale na kogoś z kim będę śmiać się ,płakać, będę mogła być słaba, będę mogła mieć swoje sukcesy i porażki ogólnie akceptacja z seksem(gdzie od początku będziemy się go uczyć nawzajem) i romantyzmem od czasu do czasu ale też luzem: leniwa sobota z filmem i dobrym żarełkiem
Aha to działa w dwie strony!
A dla mnie to jest właśnie mega-zakochanie. Nigdy nie czułam się tak zakochana, jak wtedy, gdy się po prostu mogę obudzić obok mojego faceta, przytulić się do niego, zobaczyć jego uśmiech. Albo jak gotuje z nim obiad i każde już bez słowa wie, co ma zrobić. Albo jak o czymś rozmawiamy i wiem, że większość znanych mi osób moje podejście uznałoby za dziwne, a dla niego jest ono absolutnie zrozumiałe i naturalne. To są dla mnie chwile absolutnego mega-zakochania. Nie są to epickie chwile godne miłosnych melodramatów, ale ja osobiście na melodramaty mam alergię - wielkie gesty zawsze były dla mnie jakieś nieszczerze wystudiowane, a emocjonalna amplituda zwyczajnie męcząca. Miłość, to dla mnie między innymi stan zachwycającej normalności i komfortu w byciu z drugim człowiekiem.