Nie wiem, po co to piszę. Pewnie po to, żeby dostać buty na twarz, zbiorowy rechot i że dobrze mi tak. Nie szukam rady, potrzebuję się wygadać, tak jak kobieta.
Ja w związku od końcówki zeszłego wieku, z nią żonaty, czwórka dzieci. Poznałem wolną Marię kilka lat temu. Miał być one night stand, wyszedł z tego powolutku pełnokrwisty romans. Próbowałem odejść kilka razy, nie umiałem. Zawsze jej mówiłem, że nie odejdę od żony. Powtarzałem: "Nie zakochuj się we mnie, nie będziemy razem, zapomnij", ale widziałem, że już za późno. Dla mnie to była relacja bez miłości, za to z genialnym połączeniem dwóch intelektów i wspaniałego seksu. Z dwa lata temu zerwałem, (wicie, rozumicie, zostańmy przyjaciółmi, rozmawiajmy, utrzymujmy kontakt), bo mi się z żoną seks nie układał. Po prostu libido zero, nic chęci na seks, więc odłączyłem Marię. Po paru miesiącach seks z żoną wrócił do normy, i z Marią się znów zacząłem spotykać. Z rok temu znów z seksem z żoną nie żarło. Nawet do psychologa poszedłem, zasugerował terapię [EDIT] par [/EDIT], a co jak się nie uda, zapytałem. Usłyszałem, że czasem skutkiem terapii jest rozejście się. Nie chciałem tego, więc nie skorzystałem. Balem się również, że w którymś momencie wyrzucę z siebie, że mam romans, a nie chciałem żony ranić (zgodnie z przysłowiem "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal"), zbyt ją ceniłem, szanowałem, lubiłem. Czy kochałem? Któż to wie, w końcu gdyby miłość można było opisać i jednoznacznie zdefiniować, tysiące poetów nie napisałoby milionów wierszy. No ale cóż, z żoną wciąż w łóżku nie żre, nudzi mi się z nią, nie mamy o czym poza dziećmi i drobnymi naprawami w domu rozmawiać. Dzieci bajki, ona przy kompie, ja czytam książkę. Tak czy tak, nie chciałem zamykać małżeństwa, bo chyba nie chciałem być tym złym, co matkę z dziećmi samą itp.
Z czasem, na początku br, wyznajemy sobie w końcu z Marią miłość. Ja z zastrzeżeniem, że nie odejdę od żony, bo ją kocham, że dzieci itp. Nie chciałem być wobec niej nieuczciwy (choć wobec żony mogłem, paradoks, co nie?).
Po miesiącu pojawił się w Marii życiu nowy, kompletnie aseksualny kolega, który się do niej zaleca. OK, powiedziałem, nie mogę oczekiwać od ciebie wyłączności.
Miesiąc później już kolega, bynajmniej nie aseksualny.
Miesiąc później już facet, ale wiesz, nic poważnego, on się zaleca, on się zakochał, ale mi jest obojętny. OK, bądź szczęśliwa z nim, nie mogę stać na twojej drodze, każdy z nas ma prawo gonić za swoim szczęściem, daj mu te kilka fajnych chwil, tak jak ja ci daję, bo więcej dać nie mogę.
Miesiąc później, już facet pełną gębą, już seks, ale to wciąż nic poważnego. Powiedziałem, że OK, nie przeszkadza mi to, jeśli ode mnie odejdziesz, to będzie mi przykro, ale przeżyję. Wciąż się spotykamy, często daleko od domu, bo moje sprawy służbowe, a ona jeździła za mną tylko, przy okazji opowiadała, jakie to ściemy mu sprzedaje. Ale jednocześnie coraz więcej o nim, tym nowym, mówi, a ciebie strasznie kocham, będziemy zawsze razem. Z nim to czasem się spotykam, ale wiesz, tyś mężczyzną mojego życia itp. Wciąż wielogodzinne rozmowy, wciąż nieprzerwany fantastyczny kontakt, z czasem niemożliwy, bo ON do niej przyjechał, albo Maria do niego. A z żoną w łóżku wciąż nie żre. Ja się powoli robię zazdrosny o NIEGO, ale wciąż nie robię jej wyrzutów, ani podchodów.
Z racji utraty pracy wynajęła swoje mieszkanie i wprowadziła się do niego. No, i wtedy kontakt się jakby skończył. Wizyty moje u Marii niemożliwe, bo mieszkanie wynajęte. Mieliśmy się spotykać po hotelach, pensjonatach, szałasach, ale coś zawsze nie szło. I wtedy zapaliła mi się we łbie lampka, mimo, że ja wciąż mężczyzną jej życia, a on to tylko, ot tak, lubię, ale nie kocham.
W końcu wysypało się między mną i żoną. Odchodzę (bez konsultacji i uprzedzenia Marii).
Dzień później rozmawiam z nią, a Maria "Nie odejdę od niego. Nie kocham go, ale nie odejdę od niego. Kocham Ciebie, kocham radość, emocję, przygodę, którą ty mi dajesz, ale on mi daje poczucie bezpieczeństwa, które mi jest tak potrzebne, mój port, do którego mogę zawinąć, a ty, jesteś fantastyczny, ale trochę nieprzewidywalny"
Cały świat mi się popierniczył. Skrzywdziłem żonę i dzieci, a zostałem odepchnięty. Byłem święcie przekonany, że od niego od razu odejdzie, najgorzej zajmie jej to kilkanaście tygodni, żeby zrobić to w miarę łagodnie. Nie sądziłem też, że tak mnie to zdruzgocze.
Z czasem Maria swoje mieszkanie przestała wynajmować, więc spodziewałem się, że się z powrotem to niego wprowadzi. Otóż nie! Jej stoi puste, a mieszka Maria u NIEGO! Bo ona potrzebuje motywacji, żeby ktoś ją do szukania roboty podniósł, żeby się nią zaopiekował, a ja nie mogę jej tego zapewnić (fakt, pracuję wciąż w podróży, mógłbym się z nią widzieć co drugi weekend - bo przecież nawet jeśli jestem byłym mężem, to wciąż jestem ojcem, i przez weekend dzieci mieszkają ze mną, w wynajętym mieszkaniu). Poza tą motywacją itp daje jej rozluźnienie wieczorne, bo raz, że bajerant i storyteller, to jeszcze jego fantastyczni znajomi, alko i zioła. Może jak wyjdzie z kryzysu zawodowego, to od niego do mnie odejdzie. Czy mnie kochasz, pytam? Zero odpowiedzi. Czego chcesz Mario, jego czy mnie? Chcę z nim być, a ciebie mieć.
Została mi rola kochanka, której nie potrafię udźwignąć. Nie umiem nie patrzeć jak głupi w telefon, nie umiem nie wysłać jej wiadomości płaczliwych, leczę się u psychiatry, łykam antydepresanty i trochę mi pomagają, ale żeby dobrze było, to jeszcze długo długo nie.
Dzisiaj Maria jest z nim, ja sam w roli kochanka zdruzgotany, eks-żona zdruzgotana. Chciałbym zerwać, ale nie potrafię. Nie potrafię też przyjąć roli kochanka, zabawki, tego, co ukryty w cieniu. Niby Maria pisze, że tęskni, że myśli o mnie, ale psycholog mówi, że stałem się zabaweczką. Że ON jest od gniazda, a ja od rozrywki.
Nie wierzę już w to, że będę z nią razem, a przynajmniej tak się samooszukuję.
Life's a bitch. Eks-żona płacze, matka płacze, teściowa mnie nienawidzi. Ja raz w dole, że ja nie z nią, raz na górce, że się będziemy jednak widywać i że będę cierpliwy, raz na górce z mottem "było, minęło, otrząśnij się, zacznij żyć". Wiem, że ode mnie już niewiele zależy, a wcześniej, od wielu lat, ja w stu procentach decydowałem o sobie. Teraz nie.
No, to chyba się już wyżaliłem. Wstaję i czekam na ciosy.