Hej dziewczyny, chciałabym się Was poradzić w kwestii, która już od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju...
Mam narzeczonego, bierzemy ślub w przyszłym roku. Mieszkamy niedaleko od siebie, więc chcąc nie chcąc mam dosyć częsty kontakt z jego rodzicami.
Przyszła teściowa jest w porządku, nic jej nie mogę zarzucić. Ale teść... ma ciężki charakter, zawsze chce postawić na swoim, nawet jak nie ma racji. W stosunku do mnie jest ok, ale w stosunku do swojego syna... cóż, w 90% przypadków albo ma do niego jakieś pretensje, albo mu wyrzuca że coś zrobił nie tak, krótko mówiąc wszystko jest źle. Traktuje go jak chłopca na posyłki i od roboty a i tak zawsze jest niezadowolony. Był moment, że nawet do mnie teściu kierował uwagi w stylu: "Widzisz jaki to jest leń, nic nie robi/nie umie porządnie zrobić" itp. itd. Gotowało się we mnie, ale starałam się zbywać to żartem, żeby przed ślubem się z nim nie pokłócić, ale korciło mnie, żeby powiedzieć mu coś w stylu: "No to skoro taki leń, to ja zrywam zaręczyny" Przykład sytuacji, która mnie osobiście zdenerwowała - narzeczony przchodzi do domu po obronie, to mama od razu brawo, gratulacje, a ojciec wszedł do pokoju i wyszedł, zero reakcji.
Ja już mam dość, bo wydaje mi się, że przez relacje z ojcem mój narzeczony nie może się rozwinąć. Studia skończył później niż powinien, pracę jak na razie ma średnią, raczej bez perspektyw, a ma potencjał na dużo więcej. Ale rozumiem go, gdyby mnie od rana do wieczora goniono do roboty i przy tym ciągle powtarzano, że do niczego się nie nadaję, to też bym miała problem z zebraniem się w sobie. Ale nie mam już pomysłu jak go motywować żeby coś zrobił ze swoim życiem. Chce, ale nie może i nie ma czasu się ruszyć, wydaje mi się, że problem może leżeć w tym podcinaniu skrzydeł przez ojca i to już od wielu lat, aczkolwiek psychologiem nie jestem i może nie patrzę na to obiektywnie.
Nakreśliłam sytuację, proszę napiszcie jak wy to widzicie.