Cześć, zalogowałam się na forum, bo mam potrzebę anonimowo się wygadać. Nie wiem, czy mogę liczyć na rady – nie jestem pewna, czy jest w ogóle co radzić… Ale liczę na to, że może pomożecie mi spojrzeć na moją sytuację z niezależnej perspektywy.
Mam 24 lata, od prawie 2 lat jestem sama. Wcześniej byłam w 4-letnim związku, z dobrym, uczciwym chłopakiem, „kandydatem na męża”. Nie kochałam go co prawda, ale szanowałam go, byłam mu wierna, dobrze mi z nim było. To był mój pierwszy związek i pierwszy mężczyzna, nikt nigdy wcześniej się mną nie zainteresował. Wyobrażałam sobie nawet naszą wspólną przyszłość. Po ok. 3,5 roku związku dostałam dobrze płatną pracę, zaczęłam wyjeżdżać służbowo za granicę. Zobaczyłam trochę świata i nagle otworzyło się przede mną dużo perspektyw. Mój mężczyzna z kolei przechodził jakiś kryzys wchodzenia w dorosłość, rzucił pracę i nie podjął następnej, uzależnił się finansowo od ojca.
No i wtedy się zakochałam – po raz pierwszy w życiu i od pierwszego wejrzenia. Cristiana z Bukaresztu poznałam na wernisażu w Paryżu. Nie zastanawiałam się długo i 2 tygodnie później skończyłam związek z Sebastianem. Moja matka oczywiście załamywała ręce, no bo jak to, i to jeszcze z Rumunem. Nigdy Sebastiana nie zdradziłam – tzn. nie fizycznie, bo emocjonalnie chyba najgorzej jak się da. Dowiedziałam się potem, że w dwa dni po naszym rozstaniu Sebastian zaczął nowy związek, z moją znajomą, w którym jest do dzisiaj. Moje love story trwało 3 miesiące; kiedy emocje opadły, okazało się, że zupełnie do siebie nie pasujemy.
Od tego czasu wiele się w moim życiu zmieniło. Odnoszę bardzo duże sukcesy na polu zawodowym, wyprowadziłam się zresztą z kraju. Mam dużo powodów do tego, żeby być z siebie dumna, ale cały czas noszę w sobie uczucie, że przegrałam z Sebastianem. Jemu w końcu udało się stworzyć szczęśliwy związek. I chociaż ja nie chciałabym już z nim być, ani żyć tak jak on – to on jest szczęśliwy. Ja – nie. W ciągu tych 2 lat byłam na niezliczonej ilości randek, które donikąd mnie nie doprowadziły. Poznawałam tych facetów w różnych okolicznościach, głównie przez Internet. Z czterema stworzyłam coś, co mogłoby być związkiem, ale zawsze kończyło się tak samo i zawsze z ich inicjatywy. Znajomości te trwały od 1 do 3 miesięcy każda, wszystkie były inne, bo i ci faceci zupełnie inni, ale wszystkie skończyły się tak samo. Któregoś razu panowie brali mnie na rozmowę, podczas której ze łzami w oczach oświadczali mi, że jestem piękna, cudowna, mądra, i w ogóle drugiej takiej to nie ma na tym świecie, i że to na pewno coś z nimi jest nie tak, ale… nic do mnie nie czują. Czwarty raz wydarzył się wczoraj.
Jest to dla mnie tak frustrujące, że nawet nie mam ochoty opowiadać o tym przyjaciółce. Gdybym naprawdę była taka wspaniała, to przecież nawet by się nie zastanawiali. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że wszystko, co stoi przez "ale", to kłamstwo. Chyba nawet się zgadza. Tak mnie to irytuje, że nie wiem. Nad wszystkim mam kontrolę, tylko nad tą jedną sferą życia nie. W dodatku zaczynam czuć presję otoczenia. Ostatnio mieliśmy spotkanie klasowe – byłam oczywiście jedną singielką. Moje zawodowe i naukowe sukcesy przestały mnie cieszyć. Pakuję walizkę do Singapuru i chce mi się wyć do księżyca. Dlaczego nie można mieć wszystkiego?