Witam. Trafiłam na parę historii gdzieś powiązanych, ale chciałam też opowiedzieć swoją bo czuje sie strasznie bezradna. Żebyście zrozumieli wszystko muszę zacząć od baardzo dawna bo to ukształtowało mój pogląd na świat. A więc do 12 roku życia (mam 19) mój tata mnie był, jest wojskowym więc często go nie było a jak był to stawał się często agresywny czy to słownie czy w sile. Przyjaciółki miałam do gimnazjum, w tym czasie miałam pierwszego chłopaka. Był to związek przez internet chodź był u mnie pare razy. Był okropny, ciagle romansował z dziewczynami a jak chciałam zakończyć tą znajomość to mnie szantażował emocjonalnie, że coś sobie zrobi. Po ponad 2 latach udało mi się to przerwać, już nie zwracałam uwagi na jego szantaże. "Odwdzięczył" się inaczej. Zaczął nagabywać moje koleżanki przeciwko mnie i tak zostałam sama. Ani z kimś wyjść, porozmawiać, czy po porostu pobyć. Nikogo nie było. Przestawałąm chodzić do szkoły, coraz gorzej się czułam, słabłam, aż trafiłam do szpitala - wszystko wyszło dobrze. Potem zaczełam dostawać od niego wiadomości - wiem co robisz, gdzie jesteś. To było straszne!! Ja panicznie bałam się każdej osoby, w komunikacji miejskiej łapał mnie paraliż, łzy w oczach, cała spocono... Pisze o tym bo to bardzo na mnie wpłyneło. W podstawówce byłam bardzo otwartą osobą, różne występny czy to teatralne czy wokalne. Nie bałam się podejmować nowych wyzwań, rozmawiać z nienaznymi mi osobami. A wszystko to się zupełnie zmieniło stałam się cicha, zamknieta w sobie, wycofana i martwiąca o wszystko. W ogóle "przyjaciół" to miałam bardzo krótko czy to wyprowadzka, czy po prostu lepsza osoba. Za to miałam dużo znajomych przez internet i tam byłam ja, prawdziwa ja. Bardzo się przywiązywałąm do tych ludzi a czasem pokładałam nadzieje, że ktoś zostanie na dłużej. Nigdy nikt nie zostawał. Zawsze było jakieś ale, że nie jestem zbyt wygadana, śmiałąm, nie daje rady ich oczekiwanią.
1 technikum nowi ludzie, ogromny strach przed odrzuceniem. Przez inernet poznałam chłopaka. Spotkaliśmy się i przez 2 miesiące byliśmy ze sobą. Całowaiśmy się czasem mnie dotykał a ja jakoś nie potrafiłąm powiedzieć nie. No ale żucił mnie bo nie podobałam się jego mamie. Zupełnie tego nie rozumiałam i przez kolejne 2 miesiące to przeżywałam dla czego?! Znowu się wycofałam. Po pewnym czasie napisał do mnie chłopak ze szkoły i dość szybko wyszło, że staliśmy się parą. Trwało to półtorej roku i nie było za fajnie. Ale trzymałam się go bo po prostu był, bo mnie nie odtrącał, bo gdzieś się interesował tym co chociaż by mówie - chociaż zdanie kolagów było i tak najważniejsze. Po pół roku związku zaczeliśmy uprawiać seks. Nie bardzo tego chciałam ale 1. nie potrafiłam powiedzieć nie, 2 chciałam żeby był. I tak już było zawsze kiedy było coś nie tak ulegałam, on zrobił swoje i było dobrze. Kiedy czasem powiedziałąm, że nie chce to odwracał się do mnie plecami i tyle go było. Nie raz mówiłąm mu, że to koniec on błagał, że się zmieni. A ja już miałam tego dość. Niestety zawsze dopadało mnie to- jesteś teraz sama bez nikogo. Nie mówie tu o rodziach ale wiecie takiej bratniej duszy jak koleżanka, przyjaciółka czy chłopak. Ja miaam tylko chłopaka i ogarniał mnie strach, że nie chce zostać sama. Więc wracałam do tego co było i tkwiłam w tym. Aż do momentu kiedy dowiedzialam się, że spotyka się z koleżanką z pracy. Czy poczulam ulge, że na pewno to koniec? Nie. To była panika. Początek roku szklnego a ja ciągle płakałam, nie chodziłam do szkoły, byłam wrakiem. Jedna koleżanka wyciągneła mnie na wycieczke nad morze. Chciałam z nią o tym porozmawiać ale urywała temat. Więc jeszcze bardziej czułam się samotna. Nie mogłam spać w nocy. Łapały mnie ataki paniki, że ledwo co oddychałam. Pisałąm ciągle do niego, błagalam, żeby wrócił. Ale czasem zbierałam w sobie siły i wtedy założylam konta na portalach randkowych. Z kilkoma się spotkałam ale albo zaraz znikali albo okazywali się strasznie nachalni. Strasznie potrzebowałam czyjejś uwagi. Zdażyło się, że z kimś się pocałowałam, że gdzieś mnie dotknął bo nie umialam powiedzieć nie. Ale w tym wszystkim była jedna osoba, która się bardzo wyróżniała swoim byciem. Pisaliśmy dużo ze sobą, pomagał mi w pracach graficznych i podnosił na duchu, chodź zarazem okropnie irytował. Okazało się, że nie ma nic wspólnego z osobą na zdjęciu, że wygląda zupełnie inaczej i inaczej się nazywa. Ale nie odżuciłam go, interesował mnie. Spotkaliśmy się i coś mnie urzekło. Wydywaliśmy sie coraz cześciej, pokazywał mi jaki jest czuły, kochany i troskliwy. Powoli rozkochiwał mnie w sobie. A ja się bałam już zakochać, balam, że zostane sama. Stwierdziłam, że spróbuję. Skoro jest taki dla mnie kochany. Ale wciąż było jakieś ale jakiś strach samotności. I tak na początku zdazyło mi się wejść na portal randowy. Usówałam go ale przez to, że pełne usunięcie nastaje po 30 dniach aktywowałam go. Szukałam jakiegoś koła ratunkowego. Zobaczył to mój chłopak i bardzo szybko mnie otrząśnął z tej głupoty. Coraz bardziej się w nim zakochiwałm a zarazem drażniło mnie w nim wszystko, że jest poukładany, spokojny. Gubiłam się jak się zachować. Bo przecież znałąm głowinie obraz mężczyny agresora, tego bad boya. I tak od czasu do czasu pisałam do byłego, żeby mu pokazać jak u mnie jet fajnie. Chodź wyglądało to zupełnie inaczej jak bym chciała wciąż jego uwagi. Może moje wewnętrzne ja gdzieś chciało bo nigdy nie znałam nikogo kto by się tak mną interesował jak mój chłopak tylko wciąż szukałam tej przeszlości. Też się o tym dowiedział i teraz to wszystko ciągnie się za nami. Chodziłąm do psychologa i poukładałam sobie wszystko, zamknęłam tamten rozdział ale on nie może sobie poradzić. Że nie byłąm jego pierwszą bo ja dla niego byłam pierwszą pod każdym względem. Jak mogłam się kochać z poprzednim skoro nie dażyłam go uczuciem. Że mam jakieś doświadczenie. Codziennie powtarzam mu, że jest dla mnie najważniejszy. Jesteśmy ze sobą przez 8 miesięcy. Wiem, że na początku narobiłąm głupot ale nie cefne tego. Dlatego ciągle robie wszystko, żeby był szczęśliwy. Ale copewien czas wraca, że nie był tym pierwszym, że ja już kogoś miałam.Rozsadza mnie to, że nic z tym nie moge zrobic, nie wymaże mojej przeszłości..
On cię wziął taką jaka jesteś i chyba zdawał sobie sprawę, że cnota to coś co nie odrośnie, prawda? Czy to jest dla niego naprawdę aż takie ważne, że nie był jedyny? Chyba ważniejszym powinno być to, że może być ostatnim, prawda? Weź mu przedstaw to inaczej, powiedz:
"Mogłeś się związać z dziewicą, która zdradziłaby cię w rok po ślubie z dziesięć razy, a mogłeś związać się z prostytutką co miała dziesięciu na tydzień, ale po ślubie mogłaby pozostać ci wierną. Bo ludzie się zmieniają, nie jest powiedziane, że zawsze na gorsze, ale też nikt nie daje gwarancji, że na lepsze".
Może jak spojrzy na to z tej strony, to zmieni podejście i przede wszystkim przestanie cię dołować czymś co robiłaś, gdy nie byłaś z nim.
Czyli, że co? Głównym problemem jest to, że Ty nie byłaś dziewicą, tak? I to go dobija? No śmieszny jest gość i tyle. A on co? Że niby prawiczek i Ty bałaś jego pierwszą, czy jak? Weź to olej, wpuść jednym uchem, a wypuść drugim. Przecież nie cofniesz czasu i nie wymażesz ze swojego życia tych wszystkich facetów, którzy byli przed nim. Ja pitole, co za głupek.
Powinnaś mu jakoś chamsko odpowiedzieć, ale pewnie się na to nie zbierzesz w obawie, że on Cię zostawi. Tego byś chyba nie przeżyła.
Miałaś strasznie trudną i wyczerpującą przeszłość. Współczuję Ci, ale może powinnaś chodzić na jakąś terapię? Dla samej siebie, dla podbudowania Twojej pewności siebie i wartości - bo tego Ci brakuje. Jesteś bardzo skryta i okropnie boisz się samotności, w której tkwiłaś przez większość swojego życia. To zrozumiałe, że boisz się go stracić, bo właściwie jest jedyną osobą, jaką masz.