Witam
Mam 34 lata jestem matką, od 13 lat w związku - i to tyle? Nie, nie o rodzinie chcę tu pisać. Chciałabym aby ktoś kto stoi z boku, doradził lub powiedział co jest ze mną nie tak?
Jestem osobą bardzo emocjonalną przywiązuje się do ludzi jednak, gdy odchodzą lub zranią bardzo cierpię - pewnie jak większość ludzi, ale nie w tym problem. Są osoby w moim życiu, które dobrze mi radzą np. ostrzegają przed tym abym nie wpakowała się w jakieś „gówno” lub przed różnymi kontaktami ludźmi, abym tak nie ufała nikomu „nowemu” , ale ja ich nigdy nie słucham nie z braku szacunku albo iż nie liczę się z ich zdaniem. Uważam, iż każdemu powinno się dać szansę i czasami liczę na to, że mnie nic złego nie spotka i każdemu warto pomóc. Moi znajomi uważają, że jestem naiwna bo dużo razy zostałam też wykorzystana może i mają racje ale nie potrafię odmówić, lubię pomagać i to bardzo. Od paru lat nie oglądam telewizji szczególnie wiadomości nie interesuje się polityką ani tym co się dzieje na świecie (pewnie to źle), ale odkąd telewizja zaczęła pokazywać materiały typu "Madzia" z Sosnowca i inne krzywdy jakie spotykają dzieci NIE MOGŁAM po prostu nie mogłam tego znieść. Na punkcie dzieci jestem bardzo przewrażliwiona, przy mnie małe dziecko nie może zbliżyć się do studni, do okna, wyjść na ulicę lub na peron bez trzymania mocno za rękę moja rodzina wie o tym w innym przypadku wpadam w furię ciśnienie mi rośnie i zamieniam się w całkiem obcą osobę, której sama nie poznaje, wyłączam się. Nie wiem co z tym zrobić, tak się boję że krzywda się stanie dzieciom, że obłęd. Nie, nie trzymam ich pod kloszem, bawię się z nimi, mogę skakać na trampolinie, pływać w basenie grać w piłkę tylko te parę wyjątków tak na mnie działa okno, studnia, ulica i peron. Uwielbiam dzieci za to że są szczere, mówią czego pragną, co ich boli, kochają bezinteresownie. Tyle o dzieciach i mojej wrażliwości na ich punkcie. Kolejny dylemat to przyjaciel, ale nie taki "przyjaciel" jak to zwykle bywa z panami co maja same "przyjaciółki". W sumie sama nie wiem czy nazwać to przyjaźnią, ja jak to ja pomagam każdemu (oczywiście nie finansowo bo sama mało mam) staram się mieć zawsze czas dla najbliższych jeśli mnie potrzebują, nawet w nocy (tzw. naiwność nazywana przez innych, ale nie dla mnie). Wracając do tematu, może troszeczkę go opiszę. Nazywam go Bajbuś (chociaż on o tym nie wie) niestety mieszka kawałek ode mnie przez to widujemy się bardzo rzadko (gdzie ubolewam) ale piszemy, dzwonimy nagminnie. Mój Bajbuś jest ode mnie młodszy sporo (nie, nie to nie to co większość osób ma na myśli "sponsoring" - nic z tych rzeczy)znamy się parę lat. Na początku znajomości nie brałam go jako osoby na poważnie - żartowniś lubiący pajacować, jednak jak poznałam go bliżej zmieniłam zdanie. Pod maską "pajaca" ukazał się naprawdę dobry człowiek, jak na swój wiek pomagał mi w różnych problemach, czasami jak nie wiedział jak mi pomóc ponieważ nie znał się na temacie to szukał ze mną w Internecie rozwiązania tak powoli rodziła się przyjaźń rozmawialiśmy ze sobą codziennie opowiadając jak nam minął dzień, wie o mnie więcej niż moja rodzina, zaufałam mu i nie zawiodłam się. A jednak jest coś nie tak od pewnego czasu często się kłócimy. Zaczęło się od Listopada 2015 roku byłam w ciężkiej depresji z winy mojego partnera życiowego, Bajbuś wtedy mnie wspierał to on mnie namówił abym szukała gdzieś pomocy u specjalisty. Niestety z tego wszystkiego oberwało się też Bajbusiowi, zarzucałam mu iż za mało czasu poświęca naszej przyjaźni, że w ogóle się nie stara, potrafiłam nawet mieć pretensje do niego, że zdjęć mi nie wysyła ze swojego życia (dla mnie było to bardzo ważne z uwagi na rzadkie spotkania i chęci poznania jego trybu życia)uważałam, iż tylko ja oddaje w to wszystko serce. No i niestety stało się Bajbuś powiedział, że ma dość. Dla mnie to był okropny cios, obwiniałam siebie, innych. To były najgorsze dni w moim życiu, oczywiście dałam mu spokój jak prosił szanowałam go. Moje dni wyglądały praca dom i łóżko nic więcej, najgorsze były weekendy. Jedni znajomi mówili "daj Sobie spokój nikt nie jest tego wart" inni wspierali, ale w końcu musiałam się wziąć w garść miałam syna. Poszłam na spotkanie z psychologiem (głównie z uwagi na partnera, który doprowadził mnie do takiego stanu, że nie umiałam dać sobie rady z emocjami), bardzo miła Pani doradziła mi iż mogę do niej przychodzić porozmawiać, ale ja niestety potrzebuję pomocy psychiatry. Pod koniec listopada zaczęłam leczyć się "psychiatrycznie" dostałam leki które tłumiły moje uczucia byłam obojętna ale szczęśliwa. Chociaż zdawałam Sobie sprawę, iż nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę, nie chciałam brać leków do końca życia, ale podnieść się i zmienić swoje życie. No i tak się stało, po długich rozmowach z partnerem postanowiłam dać mu drugą szansę (o dziwo zmienił się). Jakoś leciał czas, chociaż brakowało mi osoby która mogłaby dzielić ze mną te dni. Przyznam się, iż nawet próbowałam szukać jakiejś osoby na tzw. "zastępstwo" niestety nie sprawdziło się to. Po paru miesiącach dokładnie 8 marca zadzwonił Bajbuś z życzeniami i nie tylko, zrobił pierwszy ruch do pogodzenia się. Wahałam się – bałam się, że znowu mnie zostawi, że znowu będę cierpieć, że po kolejnej stracie mogę się już nie podnieść. Rozważałam wszystkie za i przeciw, jednak postanowiłam dać jeszcze szansę tej przyjaźni. Wszystko było idealnie, do momentu, gdy miesiąc temu bez konsultacji z lekarzem postanowiłam nie brać już leków na depresję. Depresji nie miałam, ale stałam się strasznie nerwowa. Zrobiłam porządek w domu, powiedziałam moim domownikom, że nie jestem tylko od sprzątania, gotowania, prania itp., ale każdy powinien mieć obowiązki w domu nie tylko ja będę biegać koło nich. Nawet się to sprawdziło zaczęli pomagać mi w domu a nie że każdy w inną stronę a wszystko na mojej głowie. Co do Bajbusia niestety zaczęło się psuć, jak wcześniej było mi obojętne wszystko tak nagle zaczęło mi przeszkadzać wiele rzeczy np. że nie czyta moich wiadomości dokładnie tylko mimochodem, czułam się olewana, a najgorsze jest to że stałam się zazdrosna o wspólnych znajomych. Uważałam, że poświęca im więcej uwagi i zainteresowania niż mnie, jak spotykaliśmy się w gronie znajomych i były rozmowy o wydarzeniach, o których nikt wcześniej mi nie wspomniał, czułam się odrzucona, taka z boku, a w sercu czułam jakby ktoś igły mi wbijał, ale siedziałam cicho. Niestety coraz gorzej było i nadal jest, kłótnie o „pierdoły”. Dlatego chcę to zmienić nie chcę się kłócić zależy mi na tej przyjaźni i to bardzo, może za bardzo się zaangażowałam, przewiązałam. NIE WIEM. Dlatego szukam tutaj pomocy. Opinię moich znajomych znam, dlatego wole poznać inną opinie osoby która spojrzy na to wszystko z innego punktu widzenia.
Z góry dziękuję za każde słowo za każdą poradę, opinię, komentarz, bo wiem że mi to pomorze jakoś rozwiązać moje problemy nie tylko w przyjaźni, ale również w stosunku do dzieci.
Zagubiona Lucy