Witam forumowiczów. Mój brat zachorował na schizofrenię, niestety nie był ani razu zdiagnozowany ale to co się dzieje w domu przechodzi ludzkie pojęcie. Zaczęło się od krzyków w nocy, że go śledzą, wyzywanie sąsiadów, nas, że to my jesteśmy chorzy. Nic do niego nie dociera, gada sam do siebie, śmieje się, chowa wszystkie rzeczy do piwnicy ,,bo ukradną". Na hasło, jedziemy do lekarza, zamyka się w pokoju i potrafi nie wyjść z niego cały dzień, z nikim w domu nie rozmawia, odciął się od wszystkich, nie wychodzi z domu, nie ma kolegów, nigdy nie pracował, siedzi na utrzymaniu rodziców, w domu nic nie pomaga, jedynie wegetuje. Według mnie zaczęło się to wszystko u niego po powrocie z wojska, obecnie jest przed 40tką. Mieszkam z nim i z rodzicami, ja kończę studia i obecnie siędzę w domu razem z nim gdy rodzice są w pracy, boję się go, sam jego obcy wzrok jest przerażający, nie wiemy co mamy robic, leczyć się nie chce, ja już nerwowo nie wytrzymuję, studia, stres sam w sobie a tu jeszcze takie coś ;/ boję się, że mnie to spotka z tego wszystkiego, gdy on chodzi po domu gadając do siebie ja potrafię zamknąć się w pokoju bądź uciec z domu na parę godzin, bo już nie wytrzymuję psychicznie ;( Gdy rodzice wracają z pracy ucieka do siebie bo boi się ojca, wtedy jest spokój, a ja rano przezywam koszmar. Boję się co bedzie dalej... O rodziców, o jego i swoją przyszłość. Przez to wszystko czuję, że dostałam nerwicy, mam coraz częściej poczucie derealizacji, czuję, że zwariuję, sama nie wiem co mam ze sobą już zrobić. Przez pewien okres mieszkałam sama w innym mieście, mialam spokój, na chwile odetchnęłam ale niestety musialam wrócic do rodzinnego domu, chce się stąd jak najszybciej wyrwać bo czuję, że przez niego skonczę tak samo ;/ to jest straszne uczucie,z nikim o tym nie rozmawiam, moi znajomi ani chłopak nie wiedzą o sytuacji w moim domu, nie zaprosiłam go nawet do siebie bo boję się o jego reakcję ;/ nie wiem co robić, jestem bezradna
Po pierwsze, skoro brat nie został zdiagnozowany, nie szafuj amatorską diagnozą. Brat niewątpliwie ma zaburzenia, ale urojenia pojawiają się nie tylko przy schizofrenii.
Po drugie - jak reagują rodzice? Jak długo tolerują taki stan, jaki jest obecnie? Czy dostrzegasz w nich wolę zmiany sytuacji, jeśli byłoby to możliwe? Jeśli nie masz ich po swojej stronie, to nie ukrywam, że jakakolwiek interwencja będzie utrudniona. Ale jeśli jesteście zdecydowani na wspólny front, by doprowadzić do leczenia twojego brata, to są na to sposoby.
W sytuacji, gdy brat jest agresywny i stanowi bezpośrednie zagrożenie dla siebie lub osób wokół niego, można zadzwonić na pogotowie/policję. Odtransportują go do szpitala, choćby się opierał. Ale podstawy tego zagrożenia muszą być realne, muszą pojawiać się nie tylko groźby, ale i realna możliwość ich zrealizowania (np. brat miota się, niszczy przedmioty, grozi domownikom, trzymając niebezpieczne przedmioty w ręku). Wbrew pozorom, do samego ataku nie musi dojść, wystarczy, że jest on realnie prawdopodobny.
Jeśli zachowanie brata nie eskaluje do tego poziomu, to wciąż jest możliwość "zmuszenia" go do leczenia. Niestety, to się wiąże z drogą sądową. Wniosek składa się w sądzie rodzinnym, do wniosku należy dołączyć opinię psychiatry. W związku z tym, najpierw należy spróbować namówić brata na wizytę. Jeśli to niemożliwe, można sprowadzić psychiatrę na wizytę domową - zapewne łatwiej namówić na to lekarza prywatnego. Poza tym, skoro mówisz, że sama zaczynasz mieć problemy psychiczne w związku z tą sytuacją (nic dziwnego, żyjesz w ciągłym stresie), warto, żebyś udała się do poradni psychiatrycznej po pomoc dla siebie. Wtedy będziesz też mogła porozmawiać z lekarzem o swoim bracie, a specjalista znający się na tym problemie z pewnością udzieli ci fachowej porady.
Najważniejsze, byś uświadomiła sobie, że nie musisz być bezradna. Uzyskanie pomocy nie jest łatwe, ale jest możliwe. Trzymaj się.
"niestety nie był ani raz zdiagnozowany" - a czyja to wina? Po pierwsze, drugie i trzecie - idź ty albo rodzice do psychiatry, opisać sytuacje i umawiać się na wizytę w domu, wtedy powie co dalej. Na NFZ w zależności od miasta bywają długie kolejki, wizyta prywatna to wydatek rzędu 100 złotych max, można chyba odżałować żeby pomóc bratu, czy też szkoda?
Generalnie to swoją biernością robicie facetowi największą krzywdę, skoro on nie zdaje sobie sprawy z problemu, to jest waszym psim obowiązkiem zapewnić mu pomoc. Praktycznie wszystkie zaburzenia da się leczyć, może to wymagać pobytu w ośrodku, ale po dobraniu odpowiednich leków mógłby prowadzić normalne życie. Skoro ma prawie 40tkę, a problemy są od "powrotu z wojska" to ile to trwa? 15 lat, 20? Pół dotychczasowego życia zmarnowane przez wasze siedzenie na dupach. Bo "on nie chce wyjść z pokoju", ręce opadają.
Zamiast więc się żalić na forach to na google, poszukać psychiatrów w okolicy, niech ojciec czy matka bierze telefon w łapę i dzwoni pytać o terminy. Już, a nie czekać aż facet umrze ze starości i się samo rozwiąże, bo sam inaczej to on nie wyzdrowieje.
Wizyta prywatna, w zależności od miasta i gabinetu może wynosić nawet 300 zł - w Warszawie nie widziałam sensownych gabinetów z ceną za wizytę poniżej 150 zł. Poza tym jedna wizyta wiosny nie czyni, wizyty odbywa się regularnie podczas całej terapii (a bywa, że terapia trwa do końca życia).
Plus, weź się nie rzucaj, Krzysztowie, i przeczytaj posta autorki ze zrozumieniem. Ona obecnie kończy studia, a więc zapewne ma 20-kilka lat. Jako pięciolatka miała dorosłego brata do lekarza ciągnąć?
Cóż, w Warszawie płaci się za najwybitniejszych specjalistów i takie ceny są zrozumiałe, powiedziałbym wręcz, że nawet niskie jak na zaszczyt audiencji u takich tuz wiedzy medycznej. Szczęście w nieszczęściu mieszkania gdziekolwiek poza Stolicą, czyli na zabitych dechami i wypchanych słomą preriach, że lekarze gorszego sortu nie cenią się tak wysoko, np w mojej wiosce wizyta u powszechnie cenionej i popularnej lekarki kosztuje 80 złotych.
Zresztą iść zawsze można do placówki państwowej, bez skierowania. Dłużej się czeka na pierwszą wizytę, natomiast szczerze wątpię, że jakikolwiek lekarz wypisałby leki na określony czas i nie umówił nastepnego spotkania, w celu przepisania kolejnych i ewentualnych korekt w rodzaju leku lub dawkowaniu. Całkiem za darmo, nie trzeba nawet przynosić, jajek, placków i wyplatanych koszyków.
Albo można powiedzieć, że skoro na darmową wizytę trzeba czekać i może być u mniej "sensownego" lekarza niż by się chciało, a prywatna wizyta kosztuje 300 złotych i droga terapia może trwać latami, to lepiej niech 40letni facet siedzi w domu i kłóci się ze ścianami. Może nie zrobi krzywdy sobie czy komuś innemu. Grunt to pozytywne nastawienie.
Wybacz moje RZUCANIE się, może to wina dorastania w obłoconych gumiakach. W swej prowincjonalności zapomniałem, że na forum pokutuje babskie (oh ah, wieśniak i do tego niechybnie szowinista) "nieważne co zrobiłam, Grażynko skarbie poklep mnie po pleckach, pogłaszcz po główce i powiedz że jestem super".
Mea culpa (cokolwiek to znaczy, w oborze poznałem tylko świnską łacinę).
Wydawało mi się dość oczywiste, że pisząc per WY, a nie TY bezpośrednio do autorki, odnoszę się do niej jak i jej rodziców, nie do jej 5-letniego ja. Oraz że jako dorosła już kobieta, powinna może mniej martwić się o własny zadek, a bardziej tym, żeby jej brat pewnego słonecznego dnia nie zjadł butelki kreta z łazienki jak Celia Hoover (ktokolwiek to był, w życiu czytałem tylko instrukcje obsługi traktora). Że po 15 czy 20 latach ktoś w tym domu mógłby wykazać się odrobiną rozsądku, a że jej rodzice sie do tego ewidentnie nie kwapią, to mogłaby to być ona.
Ponieważ cały temat wydaje mi się surrealistyczny i naciągany, to może lepiej będzie jeśli z niego wybędę. Zresztą niedługo muszę iść spać, składanie zdań dłuższych niż 5 wyrazów męczy mój prosty, niezdolny do czytania ze zrozumieniem umysł, a kogut budzi mnie o świcie. Życzę dużo zdrowia i szczęścia, 102-óch lat.
Masz jakiś gigantyczny kompleks miejsca pochodzenia - ale to nie wątek, w którym jest miejsce na wałkowanie tego tematu.
Spoza swej frustracji nie zauważyłeś jednak, że nikt (czyli w zasadzie ja, bo póki co tylko my dwoje wypowiedzieliśmy się w temacie) nie radzi Autorce, by siedziała z założonymi rękami i nikt jej po główce nie głaszcze. Przeciwnie, dostała całkiem rzeczową poradę, z różnymi scenariuszami i wskazaniem jak się w każdym z nich zachować i od czego zacząć.
Moim zdaniem obrzucanie kogokolwiek pretensjami nie jest konstruktywne. A to, że nie kierowałeś wypowiedzi do Autorki tylko do rodziny jako całości, to już semantyka - ona temat założyła, ona odpowiedzi czyta, więc do niej są skierowane.
Ani kompleks, ani frustracja, wszystko pisane z uśmiechem, pogardliwym ale jednak. Odwdzięczę się - nieumiejętność rozpoznawania sarkazmu uchodzi za oznakę niskiej inteligencji emocjonalnej. Dla mnie - niskiego intelektu w ogóle.
Choć to po części moja wina, mimo że się naprawdę mało spodziewałem, to i tak udało mi się odbiorcę przecenić. Może gdybym po co drugim zdaniu stawiał emotikonkę mrugającego uśmiechu, sugerującą że nie piszę do końca lub wcale poważnie, byłoby ci łatwiej, niestety (stety) nie jestem 13letnią gimnazjalistką i takim stylem się nie posługuję.
Tak, wiem, sarkazm to mierna forma wypowiedzi, jednak jako odpowiedź na protekcjonalny ton połączonym z warszawką wydawała się adekwatna, zwłaszcza że pierwszą alternatywą były inwektywy, których sam mógłbym potem się wstydzić.
Żeby nie przedłużać i tak zbędnej wymiany słów, moim zdaniem, wytknięcie komuś czegoś wprost jest znacznie bardziej konstruktywne niż takie owijanie "a czy twoi rodzice łaskawie nie byliby może skłonni przemyśleć", zwłaszcza jeśli swoim zachowaniem robi komuś krzywdę. Znów ryzykując (o zgrozo ;););) starczy? ) bycie nazwanym szowinistą - powiedzieć tak po męsku. W ogóle, jeśli opisana sytuacja jest prawdziwa, cała ta sprytna rodzinka zasługuje na sporo ostrych komentarzy.
Jeśli jest prawdziwa, jak się nad tym zastanowić to ciężko by było osobie z podobnymi zaburzeniami przeżyć kilkanaście lat nie zwracając niczyjej uwagi, nawet lekarza rodzinnego. I że rodzice mogli przez tyle czasu ignorować problem dosłownie szwędający im się po domu, choć wiedząc z czym pacjenci potrafią czasem przyjść do gabinetu lekarza, to nie jest aż tak nieprawdopodobne.
Tak czy inaczej, odpowiedź jest i dalszy kierunek działań powinien być jasny. W związku z czym rozwlekanie tematu jest jałowe, nie musiałem sam tego robić, ot miałem potrzebę dorzucić jeszcze grosz lub dwa, a rozwlekać czasem się lubię, typowe dla zakompleksionych frustratów, nie potrzebuje dalszych błyskotliwych analiz.
Życzę dużo szczęścia w życiu, gorąco pozdrawiam ;););)
Dla ciebie sarkazm oraz osobiste wycieczki są szczytem wyrafinowania (czemu oczywiście sarkastycznie zaprzeczasz), dla mnie ignorancja to wyższy level wtajemniczenia. Co człowiek, to system wartości. A ironia to jest taki owoc, z którego soki moja babcia robi - popijam sobie od czasu do czasu i poziom w organizmie rośnie.
Odniosę się do jedynej kwestii z tematem Autorki bezpośrednio związanej. Postawa rodziców jest istotna, bo walka z nimi niewątpliwie sprawę utrudni. W związku z tym, należałoby ich w takiej sytuacji wcześniej spacyfikować - choćby pokazując, że nie ma wymówki dla ich bezradności, bo są środki, by brata (syna) do szpitala odstawić nawet, jeśli obecnie z powodu choroby nie współpracuje.
Oczywiście, można też być walcem drogowym.
Idźcie może na priv sobie dalej słodzić?
Autorko, brat nie został zdiagnozowany, więc skąd pomysł, że ma akurat schizofrenię?
Dziwię się, że nie szukaliście do tej pory nigdzie pomocy.
Na Twoim miejscu przeszłabym się na początek do lekarza rodzinnego i zapytałabym, co można zrobić w danej sytuacji.
Potem ewentualnie MOPS, tam też powinni doradzić cokolwiek.
Po prostu wezwij karetkę. Zabiorą go na rozmowę, gdzie ocenią jego stan psychiczny. Jeżeli ma ostry typ zaburzenia to za jego zgodą może zostać hospitalizowany a jeśli nie podpisze zgody to można przez sąd.