Witam Wszystkich, piszę, bo szukam porady lub czegokolwiek co może mi pomóc poradzić sobie z poczuciem winy i skrajnymi emocjami, które mnie męczą każdego dnia od czterech tygodni...
Moja historia zaczęła się 10 miesięcy temu. Właśnie zakończyłam krótką, ale dość toksyczną znajomość i tak trochę z nudów oraz smutku zajrzałam na portal randkowy. Tam Go poznałam. Napisał, że od lat mieszka za granicą, ale często przyjeżdża do kraju do rodziny. Zaczęliśmy rozmawiać, żartować, spodobaliśmy się sobie bardzo ze zdjęć. Dodaliśmy się do znajomych na Facebooku i tam zaczęliśmy rozmowy. Pisaliśmy codziennie, dużo pytał o moje życie, pocieszał mnie po mojej poprzedniej znajomości. Okazało się, ze mamy podobne doświadczenia. Sprawiał wrażenie bardzo ciepłego i miłego, dbał o codzienny kontakt, czego tak bardzo mi brakowało w poprzedniej znajomości.
Po miesiącu spotkaliśmy się, przyleciał specjalnie dla mnie, na 5 dni. Było bardzo miło, pierwsze spotkanie w muzeum, spacery, rozmowy, robienie zdjęć, gotował dla mnie. Spotykaliśmy się codziennie, była chemia, czułam się jak na wakacjach. Podczas spaceru brał mnie za rękę, obejmował, tak bardzo mi brakowało takich gestów... Poznałam jego siostrę, zobaczyłam dziadków, dom rodzinny. Starałam się trzymać pewien dystans, zwłaszcza po poprzedniej relacji, w której facet był emocjonalną chłodnią. A tu nagle tyle ciepła, miłych gestów. Kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu zaczęłam czuć, że tęsknię za jego towarzystwem, czułam że pojawiają się we mnie jakieś emocje. W dalszym ciągu pisał codziennie, rozmawialiśmy godzinami. Czułam się jak w bajce. Podczas jednej z rozmów nagle wypłynął temat jakiejś jego koleżanki (ogólnie miał sporo koleżanek) i kiedy zapytałam czy to jakaś była dziewczyna, powiedział że nie a z resztą, gdyby się z nią przespał to by się pochwalił, bo jest "niezła". Bardzo mnie zniesmaczył ten tekst i natychmiast napisałam, że nie chce czytać o jego "podbojach". Trochę zrobiło mu się głupio i następnego dnia zaproponował, żebym za kilka tygodni przyleciała do niego.Nie byłam pewna, do tego trochę jeszcze zła po tamtej rozmowie. Koniec końców kiedy napisałam, że z chęcią przylecę, to się okazało, że jego współlokatorzy zrobili straszny bałagan i boi się czy mi to będzie odpowiadać itd. bo ma wrażenie, że ja trochę taki "francuski piesek" (!) jestem.. Poczułam się tak jakby nie chciał żebym przyleciała. Stwierdziłam, że lepiej odpuścić sobie tą wizytę na razie.
Kolejne spotkanie było bardzo miłe, spacery, gotowanie, super seks. Rozmowy czasami do rana... Wracał czasem temat tamtej koleżanki, o której wtedy rozmawialiśmy, ale jakoś staraliśmy się nie kłócić. Po spotkaniu znowu codzienne rozmowy, kilka na kamerze, chociaż czułam że to bardziej ja chciałam się widzieć, on wolał pisać. Coraz więcej emocji było we mnie. Przymknęłam też oko, na to że prawie codziennie "lajkował" zdjęcia atrakcyjnych koleżanek na Facebooku, co trochę mnie bolało, ale stwierdził że muszę to zaakceptować, bo tego nie zmieni. Mimo ciepła, czułam też czasami lekki dystans i chłód od niego... Po ponad 3 miesiącach zaryzykowałam i zapytałam wprost co myśli o tej znajomości, bo ja zaczynam się trochę angażować. Stwierdził, że jest miło, lubi mnie i chce się spotykać, ale nie szuka związku, nie chce w tej chwili niczego poważnego. To był dla mnie szok, bo myślałam, że jestem kimś więcej niż koleżanką. Stwierdził, że po nieudanym związku ma blokady i trudno mu się zaangażować. Ponieważ mieliśmy zaplanowane kolejne spotkanie w kraju stwierdziłam, że muszę to wszystko przemyśleć. Po drodze były dwie rozmowy, w których były spięcia bo bolało mnie to, co powiedział. Raz rozmawiając o związku stwierdził, że jestem "fajna, ale nie jestem super"( bardzo mnie to zabolało) i że za mało nas łączy. Ja tak nie czułam... Od tego momentu lubił w rozmowach mówić :"a widzisz jesteśmy niekompatybilni" albo "myślimy inaczej", ja wtedy milkłam, gasiło mnie to... Zaczęłam schładzać swoje emocje i myśleć o tej znajomości bardziej jak o spędzaniu miłego czasu z kimś (wtedy czułam, że uda mi się tak podejść do tego).
Przyszedł termin spotkania i oboje stwierdziliśmy, że pomimo ostatnich spięć, postaramy się o nich zapomnieć. W dniu spotkania napisał, że wszystko ok ale odpadną nam dwa dni, bo właśnie obiecał koleżance, że pójdzie z nią na wesele, bo jej partner się z nią pokłócił. Koleżanka okazała się byłą sympatią, z którą spotykał się przede mną. Wtedy pękłam i powiedziałam, że myślałam że te wszystkie dni spędzimy razem itd. Poczułam zazdrość, tym bardziej że nie bardzo umiał wytłumaczyć jak się zgadali co do tego wesela, poza tym czułam z jego wypowiedzi, że jest dla niego dość ważna... Spięcie było dość mocne, prawie się rozstaliśmy, ale wyciągnęłam rękę na zgodę i do spotkania doszło. Na spotkaniu informował mnie o próbach kontaktu ze strony tamtej kobiety (podobno wiedziała o naszym spotkaniu), ostatniego dnia naszego spotkania napisała do niego, żeby przyjechał i odebrał koszulę, którą zostawił w jej samochodzie. Nie pojechał, ale jakoś dziwnie się czułam. Wtedy pękłam i się popłakałam. Pocieszał mnie, wyznałam że ogólnie mam teraz nienajlepszy okres w życiu. Po tych kilku dniach mieliśmy lecieć do niego, ale zrezygnowałam, bo coś mi wypadło w kraju poza tym chciałam ochłonąć po tym spięciu. Zgodził się, chociaż próbował namawiać. Po tym spotkaniu dalej był codzienny kontakt, ja raz czy dwa razy wróciłam do tego spięcia o tą koleżankę, on był zły że do tego wracałam. Niedługo po tym wgrał na Facebooku zdjęcie z inna koleżanką, którą obejmował i pod którym zachwalał wieczór spędzony z nią i jej rodziną. Powiedział mi też, że żałuje że nie może z nią spędzić jeszcze kilku dni, bo praca mu nie pozwala... dodał, że może się spotkają na wiosnę w Meksyku, gdzie ona mieszka. Zrobiło mi się przykro i nieprzyjemnie, ale stłumiłam to w sobie, napisałam tylko że na tym zdjęciu wyglądają jak para. Chyba nie spodobała mu się ta uwaga. Niedługo po tym zdarzeniu mieliśmy rozmawiać na skypie, ale stwierdził, że ma kiepski humor i nie ma ochoty ani na rozmowy pisane ani na skypa. To był dla mnie spory szok, bo kilka godzin wcześniej pisaliśmy o rozmowie na kamerze. Mimo moich prób kontaktu, od tego momentu nie rozmawialiśmy przez 1,5 miesiąca. Twierdził, że jak ma dołka(a teraz takiego ma)woli z nikim nie rozmawiać. Tęskniłam, ale uszanowałam to.
Nagle, dwa dni przed moimi urodzinami napisał, że właśnie przyleciał do kraju. Mimo pewnych obaw, zgodziłam się na spotkanie, które okazało się naprawdę miłe. Tylko jednego dnia było mniej miło, kiedy ja chciałam gdzieś wyjść czy ogólnie coś porobić (np. pokochać się), a on wolał spać. Ogólnie pożegnaliśmy się w dobrych nastrojach i mówiliśmy o następnym spotkaniu. Po tej wizycie nasze rozmowy nie były częste, pisał raz na kilka dni, na moje pytanie czy pogadamy na skypie stwierdził, że nie bardzo ma ochotę siedzieć przed komputerem, a w ogóle to schował kamerę i musi jej poszukać... Zrobiło mi się przykro, ale jakoś to przełknęłam.
Dwa tygodnie później napisał, że na początku stycznia przylatuje, ale jeszcze nie wie ile czasu będzie mi mógł poświęcić, nie był pewien. Napisał, że dopiero jak przyleci da mi znać co i jak. Dwa dni przed spotkaniem zobaczyłam, że jest aktywny na portalu, na którym się poznaliśmy, kiedy o to zapytałam stwierdził że to niemożliwe, jakiś błąd techniczny portalu... że napisze do administracji portalu... Koniec końców spędziliśmy 8 dni u niego. Było miło, mimo że znowu był jakiś zmęczony, śpiący, jak go na coś namawiałam (czy to wyjście gdzieś, rozmowa, seks) to tak jakby go to nudziło, irytowało. Widząc moją chęć aktywności stwierdził całkiem poważnie, że jestem chyba "wampirem energetycznym". W tym stwierdzeniu było coś tak niemiłego(albo w jego spojrzeniu)że aż się popłakałam. Przepraszał, ale niesmak pozostał. Nie był też pewien ile jeszcze dni mogę u niego zostać. Nie umiem tego opisać, ale coś było w jego zachowaniu i ogólnie "w powietrzu", że czułam iż to nasze ostanie spotkanie. Czułam jakiś ogromy smutek, nie do opisania wręcz, rozglądałam się po jego mieszkaniu, które zdążyłam polubić i czułam, że widzę je po raz ostatni... Powiedziałam mu, że brakuje mi rozmów na skypie i ogólnie częstszej komunikacji, on na to, że teraz będzie miał sporo pracy, że postara się częściej odzywać... Niestety tak się nie stało. Dalej nie mógł znaleźć kamerki, był zapracowany, miał kiepski humor itp. pisał raz na tydzień albo rzadziej. Narastała we mnie frustracja. Wspominał na spotkaniu, że na początku marca by przyleciał, więc czekałam z nadzieją na marzec.
Do spotkania w marcu nie doszło. Na przełomie lutego i marca wykupił wycieczkę do ciepłego kraju o czym dowiedziałam się z jego publicznego wpisu na Facebooku, w którym szukał chętnych na ten wyjazd.Na wycieczkę poleciał ze znajomą... Wiedziałam, że w przeszłości był z koleżanką (tą co była "niezła") na wyjeździe, twierdził że platoniczną, że to takie normalne. Przed wylotem zagadałam go i podpytałam o nasze spotkanie bo myślałam, że przyleci na początku marca. Twierdził, że nie powinnam czuć się źle, bo przecież nie obiecywał konkretnego dnia, na pytanie z kim leci nie odpowiedział. Nie umiał też powiedzieć, kiedy przyleci do Polski. Zasugerowałam mu, że może lepiej to zakończyć, stwierdził że chyba faktycznie ta znajomość przynosi mi za dużo rozczarowań, więc może tak będzie dla mnie lepiej. Mimo to tuż przed jego wylotem nasze wiadomości były "optymistyczne", nie padły słowa, że coś kończymy.
Po powrocie złożył mi życzenia z okazji Dnia Kobiet, podziękowałam grzecznie, bo po tej jego wycieczce jakoś nie mogłam się zebrać do dłuższej rozmowy. Nic więcej nie napisał. Po tygodniu odkryłam, że jest aktywny na tym portalu co wcześniej. Napisałam do niego na Facebooku co słychać i jak tam "łowy" na portalu randkowym, ale w zabawny sposób. Stwierdził, że nic ciekawego, ale zezłościł się że coś mu sugeruje.Napisał, że mam "porąbane schizy"... Zabolało. Uciął rozmowę. Następnego dnia, wyciągnęłam rękę na zgodę, zaczęliśmy pisać. Wyznał, że ostatnio mniej pisał, bo czuł że ja chce to skończyć, a poza tym pytałam o rozmowę na skypie ws. tej znajomości i to go zmęczyło, on nie chce tyle razy o czymś gadać.. a w ogóle to mamy zbyt różne charaktery, za mało wspólnych zainteresowań i jego zdaniem jeżeli była tu jakaś iskra między nami, to umarła bezpowrotnie... Czytając to czułam się jakby ktoś mnie bił czymś po głowie. W dodatku okazało się, że od dwóch dni jest w Polsce, o czym nie wiedziałam(od razu też dodał, że ma każdy dzień już zajęty). On z kolei myślał, że ja wiem że przyleciał ! Ciekawe skąd, skoro się do mnie nie odzywał. Potem tłumaczył, że mi nie powiedział, że przylatuje bo uznał, że ja to już i tak zakończyłam, to nie ma sensu mi mówić, ja na to, że tak nie jest, że powiedziałabym wprost jakby tak było. Zrobiło mi się przykro. Nagle dodał, że może i chętnie by się spotkał, ale boi się moich wyrzutów, zazdrości o koleżanki itd. i to go odstrasza. Wtedy się poddałam. Napisałam, ze skoro po ponad 2 miesiącach nie mam dla mnie ani chwili, to odpuśćmy to... Przez kolejne dwa dni jeszcze pisaliśmy, ale mimo moich prób wyjaśniania czegoś, a nawet ponownej propozycji spotkania, on w kółko powtarzał, że mamy zbyt różne charaktery i się nie możemy zgrać i to bez sensu i że jestem ładna, seksowna, mądra, miła (ach te komplementy, które dostaje się na chwilę przed otrzymaniem kopa w d... ) ale brakuje mu "iskry" między nami, a każde spotkanie go tylko upewniało, że do siebie nie pasujemy (mi po każdym mówił, mimo jakiś spięć, że było miło). Dodał, że szukał miłej, wesołej znajomości, a to się zmieniło w coś zupełnie innego. Poczułam się fatalnie. Na moją ostatnią wiadomość już nie odpisał. Przez te trzy dni, jak się "żegnaliśmy"pisząc ze mną był jednocześnie cały czas na dwóch portalach randkowych, nie wiem czy to złośliwość czy co, wiedział, że to widzę.
Mam niesmak jak to się skończyło, tak jakoś źle w moim odczuciu - niejasno, dziwnie i ogólnie w chaosie... No i zostałam z dużym poczuciem winy, że zepsułam fajną znajomość, że to moje "porąbane schizy" - czyli być może zazdrość o byłą sympatię z wesela, ten płacz na ostatnim spotkaniu, frustracja związana z tym wyjazdem z koleżanką na wakacje sprawiły, że wszystko popsułam... To był pierwszy facet od dawna przed którym się tak otworzyłam i emocjonalnie i seksualnie... Wyrzucam też sobie, że może trzeba było to skończyć, jak stwierdził, że nie chce związku, ale wtedy nie umiałam. Nie wiem co myśleć, mam mętlik w głowie, czuję się "tą złą" . Są dni, że czuję się ok, ale mam duże wahania nastroju, czasem idąc gdzieś zaczynam płakać, bo przypominam sobie coś miłego co powiedział czy zrobił... Boję się, że już nie poznam nikogo z kim będę czułą taką chemię. To jak to się zakończyło budzi we mnie niesmak i złość
Dzięki za przeczytanie