Witam,
Chwiałbym najpierw prosić czytelników o wyrozumiałość, jestem w trudnej sytuacji i generalnym dołku.
Rozstałem się z dziewczyną (ona 28lat, ja 26lat), po ponad 26 miesiącach bycia razem. Mieliśmy już jedno rozstanie po pierwszych 6ciu miesiącach związku i trwało ono około 2 miesiące. Teraz rozstaliśmy się ponownie.
P. jest dziewczyną bardzo autorytatywną, mało otwartą na szerszy kontakt z ludźmi. Ma również problem z rodziną, z którą nie utrzymuje parataktycznie kontaktu. Jest też jednak osobą bardzo sympatyczną i ciepłą dla tych którzy są jej bliscy. Jest też dość czepliwa i wymagająca, chociaż ja jestem człowiekiem, który nie pozwala sobie wejść na głowę i zrobić pantofla.
Nasz związek przez prawie 10 miesięcy (po pierwszym rozstaniu i zejściu się) był na odległość - mieliśmy tylko weekendy dla siebie. Najpierw była na stażu w jednym mieście, a później przyszła do mojego rodzinnego miasta, gdzie chciała staż dokończyć (w pierwszym mieście nie dogadywała się z nikim w pracy i wszystkich antagonizowała).
Kiedy skończyłem studia, wróciłem do rodzinnej mieściny, gdzie miałem ofertę pracy (a w małych miastach o pracę trudno). Do końca roku, przez jakieś sześć miesięcy, mieszkaliśmy razem na jej wynajętym pokoju. Ja dostałem w międzyczasie pracę, ona skończyła staż i wylądowała na bezrobociu. Również szukaliśmy wtedy nowego lokum dla siebie, jak uzbieramy pieniądze. Poznała również moją rodzinę, do której była BARDZO wrogo nastawiona - sądziła, że mają na mnie wpływ i będą nas kontrolować, co okazało się kompletną bzdurą. Do tej pory - sielanka, dużo miłości, uczuć, wspólnych planów.
W końcu, na nowy rok przeprowadziliśmy się na mieszkanie, kupiliśmy jej wymarzonego psa, a ona uczyła się w międzyczasie do egzaminu państwowego z praktyk i szukała alternatywnej roboty. Jednak gdzieś od końca lutego zaczęło się psuć - ja wracałem zmęczony z roboty, nie spędzałem z nią już tyle czasu. Ona sfrustrowana brakiem pracy i zawalonym egzaminem. W końcu, mój ojciec korzystając ze znajomości załatwił jej pracę w urzędzie od kwietnia - na czas określony, ale zawsze coś.
Marzec był naprawdę napiętym miesiącem, gdzie doszło do ochłodzenia - coraz mniej kontaktu, zaangażowania (chociaż czułości były) i generalnego zainteresowania. Marcowe weekendy był monotonne, za dużo nie wyjeżdżaliśmy. We mnie zaczęła za to narastać frustracja, miks tego co się działo w pracy, w domu, oraz wyraźne sygnały jej mniejszego zaangażowania. Zaczęliśmy się również częściej kłócić o pierdoły - nie to że do tej pory kłótni nie było - były i to poważne, w końcu raz się rozstaliśmy, ale ni były one nagminne i zawsze jakoś się godziliśmy. Jednak na początku kwietnia doszło do poważnej sprzeczki, w której padło trochę za dużo słów. Niby się pogodziliśmy, niby dalej były całusy, seks, ale coś dziwnego było w jej zachowaniu od poniedziałku. Kiedy wróciłem w piątek z wyjazdu służbowego, ona oznajmiła, że się wyprowadza, że mnie nie kocha i ma to gdzieś. W sobotę zabrała rzeczy i się wyniosła. Podczas przeprowadzki poprosiłem ją na rozmowę gdzie popełniłem błąd - prosiłem żeby została i przemyślała, ona stwierdziła, że ma wywalone i dobrze jej z tym.
Teraz siedzę tu w rozetce ponieważ: nie brakowało nam nic, mieliśmy w końcu mieszkanie, psa i oboje pracę, rzeczy o których od dawna marzyliśmy wspólnie - jak zawsze podkreślała, najważniejsze, że mieliśmy siebie. Miała też duże wsparcie od mojej rodziny, bo na jej rodzinę nie ma kompletnie co liczyć. Zawsze była ciepło przyjęta a nawet jak napisałem wyżej, użyto kontaktów (przez wiele miesięcy) aby miała pracę. Mieliśmy udane życie uczuciowe i seksualne, nie brakowało emocji - nie licząc ostatnich dwóch miesięcy, wspólne pasje, plany i wspomnienia.
I tu mam do was pytanie internauci: czy widzicie możliwość ponownego zejścia się razem? Raz już nam się udało i na długo to scementowało związek. Wiem, że wielu z was napisze "odpuść sobie, zawsze będzie uciekać". Nie zmienia to jednak faktu, że kocham tą dziewczynę szczerze i chcę, aby było tak jak kiedyś, przed tym nieszczęsnym marcem. Z góry dziękuję z odpowiedzi.