last1 napisał/a:Odkąd na ziemi pojawił się grzech, ludziom towarzyszy poczucie winy, bezradności oraz oddalenia od Boga. Człowiek chciałby uwolnić się od tych uczuć. Łatwo więc zrozumieć, że w tak rozpaczliwym położeniu odczuwa potrzebę proszenia Boga o pomoc. Nie będę się wypowiadała w temacie spowiedzi, bo to nie moja religia, ale czytając niektóre wypowiedzi, dostrzegam ogromną potrzebę nauczenia się miłowania współbraci. Nie jesteśmy od osądzania, ale od budowania się nawzajem w wierze. Zamiast się gorszyć lub dziwić , gdy widzimy , że nasi współbracia w wierze błądzą, pouczajmy ich z miłością. To właśnie miłość jest oznaką prawdziwych naśladowców Jezusa.
last1 napisał/a:Przykazanie, by miłować bliźniego jak samego siebie, zostało nazwane „prawem królewskim” Musimy zatem miłować niezależnie od tego, czy jest prawy, czy nieprawy.
Chyba za bardzo nie odbiegnę tematu, zwłaszcza, że brak poczucia winy jest jego sednem, i pozwolę sobie zwrócić uwagę na sprzeczność pewnego rozumowania, które jest powszechne.
W pierwszej części przytoczonej przez mnie Twojej wypowiedzi, piszesz o niedoskonałości człowieka i potrzebie proszenia o pomoc Boga. Ok. Człowiek jest ułomny, bo grzech towarzyszy mu od narodzin. Jako ułomny powinien wyzbyć się pychy i przyznać do swoich błędów (choćby po to, żeby mieć się z czego wyspowiadać;). Przyznanie się do "braków" sprawia, że człowiek nienawidzi w sobie cech, które są przyczyną grzechu. Te cechy są nieodłączną naturą człowieka i nie może się ich wyzbyć, bo jest ułomny i grzech został mu wbudowany genetycznie, urodził się ze znamieniem grzechu. Człowiek zaczyna się nienawidzić za swoją niedoskonałość, bo doskonałość, którą pragnie, nie może osiągnąć ze względów genetycznych (czyt. grzech pierworodny, czyli wada, z która się urodził).
Teraz nawiążę do drugiej części Twojej wypowiedzi.
Mamy kochać bliźniego jak siebie samego? Oj, coś zgrzyta... Siebie nienawidzimy, więc bliźniego traktujemy tak samo. Człowiek powinien najpierw nauczyć się szacunku do siebie, żeby z miłością traktować innych. Wmawianie ludziom, że są grzeszni i nie mają możliwości tego zmienić, podważa najważniejszą z prawd wiary, czyli przykazanie miłości Boga i bliźniego.
Olinka napisał/a:ewka3 napisał/a:Jako osoba obeznana z doktryną wiary katolickiej, odruchowo odpowiadam: „To się nie spowiadaj.”.
Jeśli ktoś nie widzi w sobie żadnej winy i nie czuje potrzeby spowiedzi, to moim zdaniem nawet nie powinien tego robić, bo wyznanie grzechów prawdopodobnie będzie nieszczere, a obietnica poprawy bez pokrycia.
Wiesz, że zostałam tak zastrzelona wypowiedzią znajomej, że nawet nie pomyślałam o rozwinięciu swojego stwierdzenia. Czułam, że przystąpienie przez tę osobę do sakramentu pokuty jest niewłaściwe, jeżeli rzeczywiście nie nagrzeszyła, ale zabrakło mi języka w gębie.
W sumie, to możliwe, że ktoś nie złamał od Bożego Narodzenia przykazań. Dlaczego nie?
lewiatan napisał/a:last1 
Nie daj się wciągać w te trollowane gadki.
"Jeśli ktoś nie widzi w sobie żadnej winy"- dobre. Takie głębokie.
"Trollowane gadki" poproszę na mail. No, chyba że o publikę chodzi, to poczta niedobra - pozbawia widowni.
lewiatan napisał/a:Podświadome wołanie o pomoc?
O! Coś może w tym być. Ale jaką pomoc?
Nawracając do meritum tematu, to wciąż nie wiem, co myśleć o ludziach, którzy nie mają się z czego spowiadać, będąc praktykującymi katolikami.
Są idealni, dotarli za życia do doskonałości, bo przestrzegają przykazań, czy są pyszni, bo nie widzą swoich błędów, które każdy człowiek posiada z racji bycia człowiekiem, czyli istotą ułomną.