Witajcie.
Historia jakich wiele. Jesteśmy ze sobą 10 lat, 8 lat po ślubie. Mamy troje dzieci (mieliśmy czworo). Bardzo dużo razem przeszliśmy. On jest starszy o 12 lat, pracuje w delegacjach. Ja miała swoją firmę, teraz zajmuję się rehabilitacją najmłodszego syna.
Przestaliśmy się rozumieć, rozmawiać ze sobą. Tzn, ja uważam, że przestaliśmy. Dla mojego męża wymiana zdań o pogodzie i zakupach, to też rozmowa. Ja twierdzę, że nie spędzamy ze sobą czasu, a on mi odpowiada, odrywając wzrok od tabletu (lub nie odrywając), że przecież jesteśmy razem w domu.
P jest dziwnym facetem. Całkiem dobrym ojcem. Dzieci go uwielbiają, ale czasem się go boją. Potrafi przy nich zrobić wszystko. Odprowadza do przedszkola, przebiera, kąpie, zabiera na rehabilitację. W domu też potrafi zrobić wszystko. Sprząta, gotuje, robi zakupy, wynosi śmieci. Jak leżałam 4 tygodnie w szpitalu, spokojnie ogarnął ówczesną dwójkę. Przy tym P jest cholerykiem. Potrafi robić okropne awantury o rzeczy, na które nawet nie zwróciłabym uwagi. Wścieka się wtedy, wrzeszczy itd.. Potrafił zostawić mnie z dziećmi w samochodzie jak jechaliśmy na wakacje i pójść sobie na pociąg, bo z takimi rozwrzeszczanymi dziećmi nie da się podróżować (6 lat 5 lat i rok). Ostatnio rozbił tablet, waląc nim o ścianę, bo "moja głupota jest załamująca"... Jest dosyć radykalnym prawicowcem, a ja zawsze tępym lewakiem....
Straciłam motywację, żeby walczyć o ten związek. Ile razy można trafiać w ścianę? Straciłam motywację, kiedy usłyszałam, od P, że jest ze mną, bo tak jest wygodniej; bo dzięki temu nie musi się obawiać, że będzie miał komornika na karku... Ale jeśli coś mi nie odpowiada, to mogę sobie znaleźć innego faceta.
Teraz P jest w delegacji. Długiej delegacji. Po miesięcznej nieobecności zaczął pisać, że tęskni, że może nie zawsze to okazuje, ale kocha itd. Ale nie przeprosił... Mój mąż nie przeprasza... A ja czuję teraz spokój. Nie boję się, że znów ktoś na mnie nawrzeszczy. Kiedy był w domu, zdarzało mi się z bezsilności tłuc talerze. Teraz mam o wiele więcej cierpliwości, częściej się uśmiecham....
Dziś rozmawialiśmy na skypie. P zasugerował, że zaraz po tym zleceniu pojedzie na kolejne, bo ostatnio często się kłócimy i chyba nie powinien wracać do domu. Odpisałam, że zrobi jak zechce, ale jeśli chodzi o to, żeby się ze mną nie spotkać, to ja mogę się na ten czas wynieść. I chyba się obraził, bo od czterech godzin nie ma z nim kontaktu. Wyłączył skypa i telefon i odciął się ode mnie. Jak zwykle, kiedy coś mu nie pasuje..... Kiedyś pewnie napisałabym mu, żeby się nie wygłupiał, tylko wracał do domu, ale naprawdę straciłam motywację..... Czuję się wypalona, pusta. Zobojętniałam. Chyba już się pogodziłam z tym, że jak ja przestanę się starać, to to nam się rozleci.... I teraz patrzę jak się rozpada i już mi się nie chce łatać miliona dziur I tylko strasznie mi z tym wszystkim źle.... Z jednej strony czuję mocno jak nigdy, że mój mąż ani mnie nie kocha ani nie szanuje; z drugiej, żal mi tych wspólnych lat i pełnej rodziny moich dzieci.....