Chciałam się przywitać i mam nadzieję, że ktoś spróbuje mi pomóc. Jestem młodą osobą, życie dosyć mocno mnie zdążyło doświadczyć. Gdy byłam nastolatką często płakałam, byłam bardzo wrażliwa, bywało nawet, że myślałam o samobójstwie. Wszystko się zmieniło przez choroby najbliższych mi osób, związanym z tym bólem psychicznym oraz z niespełnioną miłością. Czuję się wyjątkowo silna psychicznie, nie mam pojęcia się bierze ta siła. Postawiłam czoła wsparciem w chorobach, nie jest mi straszna nawet wizja śmierci. Myślę, że wyzbyłam się zła, mam zupełnie inne spojrzenie na wiarę, religię, życie, miłość. Jestem ciągle uśmiechnięta, mało co widzę w ciemnych kolorach, umiem większość niepowodzeń wytłumaczyć sobie w taki sposób, że staje się pozytywne. Nie wzrusza mnie niczyj smutek, nie umiem nawet sobie wyobrazić dlaczego ktoś się smuci z błahego powodu, podczas gdy jest tyle piękna w tym świecie... To dla mnie abstrakcja. I tu zaczyna się problem: chyba to moje życie zbyt kolorowo widzę. Zawiodłam się na najbliższych mi osobach. Wchodziłam w jeden związek za drugim - za trzecim razem odpuściłam, bo chciałam budować relację za wszelką cenę. To nie był też zdrowy związek - z jego strony było pełno zarzutów i zaborczości, zmiennych nastrojów, manipulacji, typowy toksyczny związek. Chłopak z problemami, któremu próbowałam pomóc za wszelką cenę, w końcu się poddałam... Zakończyłam to dość brutalnie, niemal bezuczuciowo. Jedno co mnie zastanowiło to to, co powiedział - że nie mam serca, jestem bez uczuć. Siedzi mi to w głowie od tamtego czasu i za nic nie chce wyjść. Bywało, że on płakał, a ja byłam zła... No bo JAK można płakać? Przecież wszystko jest takie piękne, należy się cieszyć każdą daną nam chwilą, życie jest takie kruche. Kiedyś samotność mnie przytłaczała - dziś ją uwielbiam. Mam przyjaciół, rodzinę, znajomych, ale w gruncie rzeczy, gdyby ich nie było to nadal bym była szczęśliwa. Wspieram akcje charytatywne, kocham naturę, jestem aktywistką. Kocham życie w każdym jego przejawie. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale nie przywiązuję wagi ani do ludzi ani do rzeczy materialnych, do tego stopnia, że zaciągnęłam pożyczkę, której nie spłaciłam. Dlaczego? Nie wiem. Nie umiem tego wytłumaczyć. Konsekwencje są - komornik. Najgorsze jest to, że... mam pieniądze i wcale nie mam ochoty tego spłacić. Mam niewiele ponad 20 lat i na starcie załatwiłam sobie takiego "kwiatka". Nie wiem co się ze mną dzieje. Wpędzam się w kłopoty na swoje życzenie i pozostaję niewzruszona... Lekkoduch. Ciągle czuję jakiś brak spełnienia, ciągły niedosyt - np. niedosyt wiedzy. Chcę wiedzieć. Dużo wiedzieć. Wszystko wiedzieć. Lubię się uczyć, lubię pracować, lubię pomagać. I chyba sama tej pomocy potrzebuję...
Widzę trzy rzeczy.
Pierwsza to jest to że ciężkie dzieciństwo chciałaś sobie szybko zrekompensować, stąd wchodzenie w związki. To jest normalne zachowanie w takiej sytuacji. Jedynie co możesz robić to nie spieszyć się ze związkami tylko powoli poznawać chłopaków. Pośpiech się źle kończy. Możesz z nimi chodzić ale angażuj się powoli, dopóki się nie przekonasz że są w porządku. Na początku to nie będzie związek tylko przyjaźń i to ma trwać przez kilka miesięcy. Różnicy dla ciebie prawie nie będzie a o wiele mniejszy szok gdy się nie uda.
Druga sprawa, warto wybrać chłopaków którzy starają się pokonywać różne trudności bo to znaczy że dusza tej osoby się rozwija, niż takie którym wszystko łatwo przychodzi, ale tylko do pewnego stopnia. Chłopak z bardzo dużymi trudnościami, może być trudny we współżyciu. Nie powinnaś wybierać takich! Jeśli ma niewielkie trudności które stara się pokonać to jest w porządku. Uważaj na przyszłość z tym.
Trzecia sprawa to ten dług. Nie wiem kto go spowodował. Być może nie powinnaś tak pochopnie zaciągać długów. Inna sprawa to możliwość spłaty. Może udaj się po bezpłatną poradę prawną. Kościół niekiedy organizuje takie porady. Jeśli pobierasz zasiłek z Opieki Społecznej to możesz ją dostać. Trzeba ustalić jak wybrnąć z tej spłaty.
Widzę trzy rzeczy.
Pierwsza to jest to że ciężkie dzieciństwo chciałaś sobie szybko zrekompensować, stąd wchodzenie w związki. To jest normalne zachowanie w takiej sytuacji. Jedynie co możesz robić to nie spieszyć się ze związkami tylko powoli poznawać chłopaków. Pośpiech się źle kończy. Możesz z nimi chodzić ale angażuj się powoli, dopóki się nie przekonasz że są w porządku. Na początku to nie będzie związek tylko przyjaźń i to ma trwać przez kilka miesięcy. Różnicy dla ciebie prawie nie będzie a o wiele mniejszy szok gdy się nie uda.
Nie miałam ciężkiego dzieciństwa, moje problemy i doświadczenia zaczęły się, gdy skończyłam 18 lat. Sporo się wydarzyło w krótkim czasie... Zawsze chciałam mieć kogoś blisko, nie umiałam być sama. Teraz jest mi to zupełnie obojętne. Czasami wręcz czuję, że się nie nadaję do założenia rodziny, że powinnam wybrać życie w samotności, bo i tak ciężko mi się przełamać i zaangażować się zupełnie w związek, skoro wiem, że mogę być znowu poniewierana.
Trzecia sprawa to ten dług. Nie wiem kto go spowodował. Być może nie powinnaś tak pochopnie zaciągać długów. Inna sprawa to możliwość spłaty. Może udaj się po bezpłatną poradę prawną. Kościół niekiedy organizuje takie porady. Jeśli pobierasz zasiłek z Opieki Społecznej to możesz ją dostać. Trzeba ustalić jak wybrnąć z tej spłaty.
Nie pobieram żadnego zasiłku, paradoksalnie nie potrzebuję.
4 2015-11-04 22:42:57 Ostatnio edytowany przez Marajka (2015-11-04 22:45:14)
Ja widze jako pierwszy problem, robienie problemu z tego, ze sie nie ma problemu.
Wiekszosc ludzi robi problemy ze swoich zyciowych sytuacji, ale nie jest to konieczne. Mozna do tego podchodzic jak Ty, wtedy nie jest sie nieszczesliwym.
Sytuacje po prostu sa, takie czy inne. Dopiero nadawanie im znaczenia i wartosci prowadzi do tworzenia emocji.
Moim zdaniem mozna zyc bez tego, zeby przezywac wszystko jako tragedie. Ba, nawet jest to wskazane, bo zycie jest piekne!
Tylko wiekszosc ludzi nie potrafi tego zauwazyc i z tego korzystac.
Drugi problem, zreszta wynikajacy z pierwszego, to ze na sile szukasz sytuacji, ktora mialaby w koncu szanse wpedzic Cie w takie klopoty, zebys zaczela byc jak inni.
Nie placisz dlugu, choc mozesz, bo chcesz w koncu miec jakies klopoty, ktore zrobilyby Cie nieszczesliwa?
Tu radzilabym wlaczyc rozum i przestac bawic sie w dziecko.
Do doroslego zycia nalezy poczucie odpowiedzialnosci. Ktos czeka na te pieniadze.
PS. istnieje tez mozliwosc, ze ta szczesliwa poza jest kompensacja.
Ja widze jako pierwszy problem, robienie problemu z tego, ze sie nie ma problemu.
Wiekszosc ludzi robi problemy ze swoich zyciowych sytuacji, ale nie jest to konieczne. Mozna do tego podchodzic jak Ty, wtedy nie jest sie nieszczesliwym.
Sytuacje po prostu sa, takie czy inne. Dopiero nadawanie im znaczenia i wartosci prowadzi do tworzenia emocji.
Moim zdaniem mozna zyc bez tego, zeby przezywac wszystko jako tragedie. Ba, nawet jest to wskazane, bo zycie jest piekne!
Tylko wiekszosc ludzi nie potrafi tego zauwazyc i z tego korzystac.Drugi problem, zreszta wynikajacy z pierwszego, to ze na sile szukasz sytuacji, ktora mialaby w koncu szanse wpedzic Cie w takie klopoty, zebys zaczela byc jak inni.
Nie placisz dlugu, choc mozesz, bo chcesz w koncu miec jakies klopoty, ktore zrobilyby Cie nieszczesliwa?
Tu radzilabym wlaczyc rozum i przestac bawic sie w dziecko.
Do doroslego zycia nalezy poczucie odpowiedzialnosci. Ktos czeka na te pieniadze.PS. istnieje tez mozliwosc, ze ta szczesliwa poza jest kompensacja.
Czyli nie ma nic złego w moim podejściu do życia, tego pewnego rodzaju beztroski, dobrze zrozumiałam? Co do długu to trudno mi to wytłumaczyć, myślę, że to głupota z mojej strony... Mam nauczkę na przyszłość. W gruncie rzeczy uważam, że wszystko ma jakiś cel, choć tutaj ciężko się go dopatrywać.
Możesz mi wytłumaczyć znaczenie "kompensacji"? Przeczytałam definicję, ale nie umiem jej do siebie odnieść.
Nie, nie ma nic zlego w pozytywnym podejsciu do zycia. W sumie takie powinno ono byc.
Jednak powinna temu towarzyszyc tez i empatia dla tych, ktorzy tego nie potrafia lub nie sa w stanie.
Ty piszesz, ze nie wzrusza Cie czyjs smutek, a nawet reagujesz na niego zloscia. Dlatego wspomnialam o kompensacji, w tym znaczeniu, ze masz gdzies w sobie nieprzerobione emocje zwiazane ze smutkiem i ich nie dopuszczasz. Zamiast tego na to miejsce umieszczasz to pozytywne widzenie swiata, zeby nie zostalo zadnego miejsca na te niechciane uczucie.
Piszesz o ciezkich przezyciach. One mogly pozostawic w Tobie traume, to jest rodzaj znieczulenia, bo bylo to moze za duzo. W takim wypadku smutek u innych jest niejako zagrozeniem, bo moglby obudzic Twoj wlasny i dlatego jest zwalczany uczuciem zlosci. To obrona przed niechcianym uczuciem.
Musialabys przyjrzec sie temu u siebie dokladniej, co siedzi pod ta zloscia.
Nie, nie ma nic zlego w pozytywnym podejsciu do zycia. W sumie takie powinno ono byc.
Jednak powinna temu towarzyszyc tez i empatia dla tych, ktorzy tego nie potrafia lub nie sa w stanie.Ty piszesz, ze nie wzrusza Cie czyjs smutek, a nawet reagujesz na niego zloscia. Dlatego wspomnialam o kompensacji, w tym znaczeniu, ze masz gdzies w sobie nieprzerobione emocje zwiazane ze smutkiem i ich nie dopuszczasz. Zamiast tego na to miejsce umieszczasz to pozytywne widzenie swiata, zeby nie zostalo zadnego miejsca na te niechciane uczucie.
Piszesz o ciezkich przezyciach. One mogly pozostawic w Tobie traume, to jest rodzaj znieczulenia, bo bylo to moze za duzo. W takim wypadku smutek u innych jest niejako zagrozeniem, bo moglby obudzic Twoj wlasny i dlatego jest zwalczany uczuciem zlosci. To obrona przed niechcianym uczuciem.
Musialabys przyjrzec sie temu u siebie dokladniej, co siedzi pod ta zloscia.
Empatia budzi się, kiedy widzę pokrzywdzone zwierzęta, rośliny, dzieci i ludzi dotkniętych życiowymi dramatami (kalectwem, śmiercią najbliższych, wypadkami). Złość budzi się we mnie, kiedy ktoś nadmiernie użala się nad sobą i nie widzi nic poza swoim smutkiem (mam na myśli: płacze nad rozlanym mlekiem), co więcej, nie dopuszcza myśli, że można spojrzeć na sprawę trzeźwo lub z zupełnie innej perspektywy. To mnie drażni.
Rzeczywiście, czuję się trochę znieczulona, ale właśnie zauważyłam, że to się dzieje wtedy, gdy dotyczy coś bezpośrednio mojej osoby. Nie chcę się "konfrontować" ze smutkiem w codziennych sprawach, bo smutna byłam, gdy dowiedziałam się o chorobie i śmierci bliskich mi osób. Byłam zszokowana i musiałam sobie z tym szybko poradzić by się nie załamać i nikomu innemu również na to nie pozwolić. Miewałam wtedy napady płaczu, zazwyczaj w samotności, gdy nikt nie widział. W każdym razie poniekąd i przez to doceniłam wartość życia, zdrowia i okazji cieszenia się każdą najmniejszą chwilą
Rozumiem to bardzo dobrze i tez uwazam, ze wiele ludzi nie potrafi docenic tego, co ma. Chociazby tego, ze jest sie zdrowym, ze ma sie co zjesc i dach nad glowa, co wcale nie jest samo przez sie zrozumiale na tym swiecie.
A ciezkie przezycia oczywiscie przyczyniaja sie do tego, ze zaczyna sie rzeczy relatywizowac i nie robic tragedii z byle czego.
W tym sensie dobrze "wykorzystalas" te doswiadczenia, ktore Cie spotkaly, tylko pogratulowac. Wielu ludzi zrobiloby w takiej sytuacji z siebie ofiare.
Nawet jesli siedzi w Tobie jeszcze jakas czesc nie do konca przerobionych uczuc, to i tak lepiej jest miec pozytywne nastawienie niz negatywne. To przeciez rozstrzyga w gruncie rzeczy o tym, jakie bedzie nasze zycie - szczesliwe czy nieszczesliwe.
Jedyne co moge najwyzej doradzic, to pozwolenie sobie od czasu do czasu tez na smutne odczucia, jesli takie sie beda chcialy pokazac, nie odsuwac ich i nie racjonalizowac, ale tez nie robic z nich tragedii (do tego nie masz zreszta sklonnosci).
To sa po prostu nasze uczucia, emocje, i jako takie ani zle ani dobre. Po prostu sa, pobeda i przejda, bo to jest natura emocji i uczuc. Tak samo jak pogoda, ktora sie ciagle zmienia (przynajmniej w naszym klimacie). To tylko my sami robilmy z nich chciane czy niechciane i wiazemy z tym jakies wartosciowanie.
Pozdrawiam
Nie wygląda to zdrowo.
Trochę jak epizod maniakalny.
Idź do psychologa.
Według mnie, Autorka wciąż tkwi w etapie wyparcia po utracie bliskich osób. Nie dopuszcza do siebie obiektywnej rzeczywistości, zastępując żałobę euforią.
Zgadzam się, że terapia przydałaby się. I to bardzo.
11 2015-11-05 10:59:00 Ostatnio edytowany przez Marajka (2015-11-05 11:05:15)
Jak dla mnie, to niekomiecznie trzeba zaraz do psychologa.
Taka podskorna zaloba po utracie bliskich osob moze trwac kilka lat po pierwszym, wydaloby sie, przejsciu jej i to moze powodowac troche odretwiale uczucie.
Nie widze w tym nic zlego czy niezdrowego. Po prostu trzeba czasu.
Dziewczyna radzi sobie z zyciem i to lepiej, niz mnostwo innych tu sie wyplakujacych. Chyba lepiej cieszyc sie zyciem, niz byc depresyjnym?
Sa po prostu ludzie, ktorzy maja wieksza rezyliencje niz przecietna i tak to moze wtedy wygladac, jak u autorki.
Poza tym po ciezkich przezyciach jest to czesto wlasnie tak, ze zmienia sie nastawienie do zycia. Czlowiek przestaje robic tragedie z dupereli, a nawet troche wiekszych rzeczy, bo odkrylo sie cos zupelnie innego. Zrozumialo sie, jaka wartosc ma samo zycie i ze trzeba je wykorzystywac. To przebija bardzo zywo z jej pierwszego wpisu.
Co do tego zarzutu chlopaka, ze jestes autorko bez uczuc, to z jego strony mogla to byc tez proba dalszej manipulacji, wtedy zlosc jest naturalna reakcja, bo to sie czuje.
Wazne, zeby w innych sytuacjach byla empatia, tam gdzie jest ona uzasadniona.
Autorko, jedyne co, to ureguluj te sprawy pieniezne, to niepotrzebne olewanie.
I chcialam Ci polecic ksiazke, bo napisalas, ze masz niedosyt wiedzy. To ksiazka o zyciu, autor Eckard Tolle "Potega terazniejszosci". Moze juz znasz, a jak nie, to warta przeczytania, tam sie dowiesz, dlaczego jestes taka, jaka jestes
Zarzut chłopaka był oczywiście manipulacją, ale akurat tutaj, strzelając na oślep, trafił. Nie w 10, ale już w 5 na pewno
Dziewczyna sama przyznaje, że nie przywiązuje wagi do ludzi.
To jest zdrowe?
Sytuacja z bankiem to już objaw lekkiej utraty kontaktu z rzeczywistością.
13 2015-11-05 12:29:45 Ostatnio edytowany przez Marajka (2015-11-05 12:30:09)
Tak, tak to bywa po traumie. Ale jak na razie nie wpedzila sie tak naprawde w klopoty bez wyjscia, tylko zdaje sobie z tego wszystkiego jasno sprawe, inaczej by nie pytala tutaj. Czyli calkiem kontaktu z rzeczywistoscia nie stracila, tylko ocenia to realistycznie.
Po prostu jest jeszcze odretwiala.
Ci w depresji maja to w jeszcze zupelnie innym wymiarze. Ci sa wogole niezdolni do zycia.
Ja nie mam nic przeciwko terapiom, w wielu przypadkach sa uzasadnione, ale uwazam, ze nie powinno sie wszystkiego patologizowac.
Tu akurat ja osobiscie nie widze potrzeby terapii, ale pewnie, ze wszedzie mozna sie czegos dogrzebac.
Widze natomiast autorko, ze chyba nie bardzo masz kogos, z kim moglabys porozmawiac o sobie i ludziom takim jak Ty nie jest latwo takiego kogos znalezc.
Takim kims moglby byc oczywiscie tez terapeuta, chocby tylko na kilka razy. Ale tylko w wypadku, gdy mialabys taka potrzebe.
Doświadczenia przewróciły mi na tyle w życiu, że z ateistki zrobiłam się, powiedzmy, uduchowiona - jakkolwiek to brzmi. Czuję wewnętrzny spokój. Powinno mnie to martwić? Widzę głębszy sens istnienia, chociaż nie wyznaję żadnej religii. Po coś tu, na Ziemi, jesteśmy. Każdy ma tu przeznaczenie. I fakt, raczej nie mam z kim o tym pogadać, bo różnie mnie odbierają - zdziwieniem, ignorowaniem, śmiechem albo żartem, dlatego dałam sobie z tym spokój. Może to oznaka wariactwa?
Co mnie jeszcze martwi to ciągłe poszukiwanie swojej drogi. Nie wiem co chcę robić konkretnie w przyszłości, mam problem, by się określić, bo tak naprawdę dostosuję się do każdej pracy. Boję się, że to będzie trwało wiecznie, a ja będę taka "zawieszona w próżni". Monotonia i rutyna mnie szybko nudzi, a nie zawsze miałam warunki do rozwoju.
U psychologa byłam kilka razy, ale Pani nie wiedziała właściwie co powiedzieć. Mówiła samymi ogólnikami, zadawała dużo pytań, bez żadnych wniosków. Za to lubiła mówić o sobie i swoich znajomych, nie wiem co miała na celu. Gdybym trafiła na odpowiedniego specjalistę to z pewnością chętnie chodziłabym na terapię (jeśli byłaby potrzebna).
Marajka dziękuję za poleconą książkę, z pewnością się za nią zabiorę.
Wyglada na to, ze przeszlas transformacje.
Wewnetrzny spokoj jest wazna wskazowka na to.
To nie zadne wariactwo, tylko widzenie swiata inaczej, niz wiekszosc. A co bys powiedziala na teze, ze to ta wiekszosc ma oznaki wariactwa?
W psychologicznym znaczeniu to uduchowienie tez jest oznaka silnej zdolnosci do radzenia sobie z kryzysami (rezyliencja). "Big picture of life" to jeden z punktow, gdzie znajduje sie sile.
To poszukiwanie drogi nie dziwi w takiej sytuacji.
Kto mowi, ze trzeba miec zawsze konkretne wyobrazenia, co sie bedzie robic w zyciu?
I czy jest to zawsze pomocne? Niekoniecznie, to moze spowodowac tez, ze tkwimy w jakichs wyobrazeniach i nie pozwalamy, zeby w nasze zycie weszlo cos nowego.
U Ciebie akurat nastapil dramatyczny zwrot, gdzie widocznie stracilas dotychczasowy grunt pod nogami.
Stracilas dotychczasowe punkty zaczepienia, wiare w wartosci, ktore definiuje spoleczenstwo, bo przeszlas na inny punkt widzenia, wiekszy i glebszy, gdzie chodzi o inne zawartosci, ale jeszcze nie wiesz dokladnie, jakie.
I widocznie tak mialo byc, zebys mogla odkryc inny swiat, zamiast zostac w dotychczasowym, dostosowac sie z wiekiem do wyobrazen, jakie narzuca ten zewnetrzny swiat i odciac sie od siebie samej.
Ja tylko powiem, ze wyglada na to, ze jestes na wlasciwej drodze. W zyciu nie chodzi tak naprawde o to, jaka role gra sie w teatrze zycia, tylko o wiedze o nim, o rozwoj swiadomosci.
Z tego punktu widzenia w zasadzie nie ma wiekszego znaczenia, co sie robi w tym zewnetrznym swiecie.
Byc moze znajdziesz jeszcze jakas zewnetrzna pasje, ale byc moze nie.
Poki co mozesz sie po prostu kierowac tym, co przynosi i oferuje zycie i co Cie jako tako interesuje, a jeszcze lepiej, sprawia radosc, zebys robila to bez wewnetrznego oporu.
Rob to, co jest akurat teraz do zrobienia. I tak nie da sie niczego zrobic w przyszlosci, bo zawsze jest tylko "teraz". To jest jedyny punkt wyjscia i jedyna rzeczywistosc, jaka istnieje.
Zdaj sie na to, ze zycie poprowadzi Cie tam, dokad masz isc. Musisz tylko sluchac intuicji, zaufaj jej. Jesli uda sie wytrzymac te "zawieszenie w prozni", to w koncu cos sie pokaze. Wtedy powinno sie wlaczyc tez i rozum, zeby ocenil praktyczne strony i mozliwe konsekwencje jakichs decyzji lub ich braku.
Rozum jest po to, zeby realizowac podpowiedzi intuicji. Oraz po to, zeby pilnowal, zebysmy nie wyskoczyli za bardzo z torow zyciowych, bo to mogloby przeszkodzic w dalszym rozwoju, lub go zahamowac.
Jak ta historia z komornikiem - tu trzeba bylo uzyc rozumu. Szukasz zawsze znaczenia? Moze po to byla ta historia, zebys nauczyla sie we wlasciwym momencie wychodzic z prozni i uzywac narzedzia rozumu. Zycie ma swoje prawa i praktyczniej jest brac je pod uwage, bo nawet jesli w naszym odczuciu nie maja one az takiego znaczenia, to maja konsekwencje. Uzywajac rozumu w takich sytuacjach kierujemy swoim zyciem.
Lepiej zapobiegac pozarom, niz je gasic.
Apropos prozni - czy wiesz, ze materia sklada sie z.... niczego? tak przynajmniej twierdza fizycy, badajacy coraz to mniejsze skladniki tego rzekomo stalego i dotykalnego swiata ...
Kierunki moga sie tez zmieniac, bo zycie jest ciagla zmiana, a to, co jest akurat teraz, jest odpowiednikiem tego, co jest w nas, naszego rozumienia.
Gdy to sie zmienia, to moga sie tez zmieniac zyciowe okolicznosci, choc nie koniecznie.
Moze poszukaj tez czegos o buddyzmie, tylko zadnych filozoficznych traktatow.
Tam jest mowa o tym wewnetrznym spokoju.
Akurat o buddyyźmie wiem wiele, bo się interesuję różnymi prądami filozoficznymi i ogólnie teologią. Bardzo się cieszę, że ktoś rozumie co mam na myśli Ciekawe jest to, co piszesz.
To "widzenie świata inaczej" przysparza niestety wiele problemów i niezrozumienia. Zawsze będę powtarzać, że żeby zmienić punkt odniesienia wystarczy iść na onkologię dziecięcą, bądź do innego szpitala, gdzie ludzie walczą o życie, czasami bezskutecznie. Wtedy wszystkie troski dnia codziennego wydają się niczym w porównaniu do tego, co się czuje i co się widzi. Gasnące życie i walka o każdy dzień. Praca, szkoła, pieniądze, sława, rachunki, nowy telefon, nowy samochód, nowy dom... wszystko to jest ulotne i daje pozorne szczęście. Pozapominaliśmy jak powinniśmy żyć i co się liczy, to mnie bardzo boli. Niestety, codzienność nas zupełnie pochłania.
Znaleźć pośród tego sens jest niezwykle trudno.
Znaleźć swoją drogę również - tak jak piszesz, należy użyć do tego rozumu i kierować się intuicją, ale czasami jedno z drugim się kłóci. Ciągłe zadawanie sobie pytania "dlaczego?" na dłuższą metę męczy. Stąd to "zawieszenie w próżni" i brak planów na przyszłość jest również uciążliwe. Chciałoby się coś robić, ale nie wie się dokładnie co ani jak się za to zabrać. A czas leci... W dodatku przychodzą też oczekiwania innych, którym czasem niełatwo sprostać.
Piszesz, że chodzi o wiedzę w "teatrze życia". Co mi z wiedzy jeśli nie mogę lub nie umiem jej w żaden sposób wykorzystać?
Myślę że opanowała ciebie melancholia i to nie jest dobre. Można być empatycznym ale nie należy się rozczulać.
18 2015-11-05 17:26:03 Ostatnio edytowany przez Marisa (2015-11-05 17:31:48)
Doświadczenia przewróciły mi na tyle w życiu, że z ateistki zrobiłam się, powiedzmy, uduchowiona - jakkolwiek to brzmi.
Czuję wewnętrzny spokój.
Powinno mnie to martwić?
Widzę głębszy sens istnienia, chociaż nie wyznaję żadnej religii. Po coś tu, na Ziemi, jesteśmy. Każdy ma tu przeznaczenie.
I fakt, raczej nie mam z kim o tym pogadać, bo różnie mnie odbierają - zdziwieniem, ignorowaniem, śmiechem albo żartem, dlatego dałam sobie z tym spokój.U psychologa byłam kilka razy, ale Pani nie wiedziała właściwie co powiedzieć. Mówiła samymi ogólnikami, zadawała dużo pytań, bez żadnych wniosków. Za to lubiła mówić o sobie i swoich znajomych, nie wiem co miała na celu.
Gdybym trafiła na odpowiedniego specjalistę to z pewnością chętnie chodziłabym na terapię (jeśli byłaby potrzebna).Znaleźć swoją drogę również - tak jak piszesz, należy użyć do tego rozumu i kierować się intuicją, ale czasami jedno z drugim się kłóci. Ciągłe zadawanie sobie pytania "dlaczego?" na dłuższą metę męczy.
Stąd to "zawieszenie w próżni" i brak planów na przyszłość jest również uciążliwe.
Chciałoby się coś robić, ale nie wie się dokładnie co ani jak się za to zabrać. A czas leci... W dodatku przychodzą też oczekiwania innych, którym czasem niełatwo sprostać.
Przykro mi, ze w tak mlodym wieku mialas takie dramatyczne doswiadczenia.
Te przezycia sprawily, ze szybciej dojrzalas duchowo.
Spokoj wewnetrzny i poczucie sensu istnienia, to bardzo cenne wartosci (chociaz Ty oplacilas je cierpieniem).
Z ta pania psycholog mialas niestety pecha, w tym zawodzie zdarzaja sie niestety niefachowi ludzie.
Radze Ci zajrzec na Forum Nerwica, tam mozesz zapytac o dobrego PSYCHOTERAPEUTE (nie psychologa!) z Twojego miasta.
Wybor ODPOWIEDNIEGO terapeuty jest bardzo wazny.
Mysle, ze madry i empatyczny psychoterapeuta badzo by Ci mogl pomoc w Twoich aktualnych rozterkach zyciowych i w przepracowaniu starych traum.
Zycze Ci powodzenia i pozdrawiam serdecznie.
Myślę że opanowała ciebie melancholia i to nie jest dobre. Można być empatycznym ale nie należy się rozczulać.
Nie rozczulam się i nie popadam w melancholię. Raczej napisałam o swoich przemyśleniach.
Z ta pania psycholog mialas niestety pecha, w tym zawodzie zdarzaja sie niestety niefachowi ludzie.
Radze Ci zajrzec na Forum Nerwica, tam mozesz zapytac o dobrego PSYCHOTERAPEUTE (nie psychologa!) z Twojego miasta.
Wybor ODPOWIEDNIEGO terapeuty jest bardzo wazny.
Mysle, ze madry i empatyczny psychoterapeuta badzo by Ci mogl pomoc w Twoich aktualnych rozterkach zyciowych i w przepracowaniu starych traum.
Zycze Ci powodzenia i pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję za informację, również pozdrawiam.
20 2015-11-05 18:54:05 Ostatnio edytowany przez Marajka (2015-11-05 18:54:35)
(...)
Znaleźć pośród tego sens jest niezwykle trudno.Znaleźć swoją drogę również - tak jak piszesz, należy użyć do tego rozumu i kierować się intuicją, ale czasami jedno z drugim się kłóci. Ciągłe zadawanie sobie pytania "dlaczego?" na dłuższą metę męczy. Stąd to "zawieszenie w próżni" i brak planów na przyszłość jest również uciążliwe. Chciałoby się coś robić, ale nie wie się dokładnie co ani jak się za to zabrać. A czas leci... W dodatku przychodzą też oczekiwania innych, którym czasem niełatwo sprostać.
Piszesz, że chodzi o wiedzę w "teatrze życia". Co mi z wiedzy jeśli nie mogę lub nie umiem jej w żaden sposób wykorzystać?
Nie wiem, czy mowimy o tej samej "wiedzy". Mnie nie chodzi o ta ksiazkowa czy szkolna.
Mnie chodzi o zrozumienie praw rzadzacych zyciem, o zrozumienie jego istoty.
Nie szukaj sensu, bo tego nie znajdziesz. To chce wiedziec glowa, ktora ze wszystkiego robi "cos". Co Ci sie najwyzej moze udac, to stworzyc sobie jakis koncept na wlasne potrzeby i wierzyc w niego tak dlugo, az znow pojawia sie watpliwosci.
Sens zycia jest w zyciu, w bycie, w tworzeniu form i ich niszczeniu.
Ja tez kiedys probowalam szukac sensu, ale tak dlugo, jak dlugo sie szuka, nie jest sie tak naprawde w zyciu, tylko gdzies we wlasnej glowie.
Tak, dopiero w obliczu smierci zaczyna sie dokladniej wiedziec, co jest naprawde wazne. A i to nie u wszystkich.
Ja moge powiedziec jedno - w momencie, gdy jest sie w sercu i czuje milosc - nie ta egoistyczna dla siebie, tylko po prostu jako stan nie skierowany na jakis objekt, wtedy znika to pytanie o sens zycia, tak jakby nigdy go nie bylo, po prostu rozplywa sie w powietrzu. To jest wyzwoleniem sie z tych wiecznych pytan.
Warto wiec zajmowac sie tym, co do takiego stanu prowadzi. Nie jest on zazwyczaj ciaglym, ale raz zaznany, wraca i mozna to rozwijac.
Jesli chodzi o oczekiwania innych, to te nalezy traktowac z pewnym dystansem. Jak zwykle, droga srodka jest ta najlepsza. Pewne dopasowanie sie jest konieczne, bo jestesmy socjalnymi istotami, ale waznych rzeczy nie nalezy dopasowywac do oczekiwan innych. Co jest wazne, to indywidualna sprawa. Najczesciej to, gdzie ma sie najwiekszy wewnetrzny opor przy dopasowywaniu sie do oczekiwan.
Jesli interesujesz sie buddyzmem, to znasz pewnie 4 szlachetne prawdy. Pierwsza z nim mowi, ze zycie jest cierpieniem. Nie tylko tym widocznym na pierwszy rzut oka, ale takze tym subtelnym, lekiem przed utrata tego, co sie ma, niezadowolenie ze status quo i pogon za czyms, czego sie nie ma, a wiec takze to szukanie do tego nalezy, bo powoduje stan nierownowagi, itd...
Dalsze mowia o przyczynach i drodze do uwolnienia sie z tego.
Wtedy jak i dzis nie tylko glebokie duchowe prawdy, lecz takze zwykle psychologiczne.
I jak juz napisalam - rob po prostu to, co jest akurat do zrobienia. Na przyklad placenie rachunkow. Albo odwiedzenie kogos w szpitalu. Albo siedzenie bezczynnie i korzystanie z ladnej pogody. A czasem przeczytanie jakiegos ogloszenia o pracy, ktora mogloby sie podjac... itd.
Pytania sa dobre i konieczne, ale jest tez granica, gdzie lepiej czlowiekowi robi, jak je ograniczy i zacznie przebywac w terazniejszosci.
Nam wbija sie do glow, ze mamy miec plany na cale zycie. Tyle, ze zycie nic sobie z tego nie robi, bo ma wlasne plany w stosunku do nas. Patrz, czego to zycie od Ciebie wymaga i co Ci oferuje. Teraz, nie kiedys tam w przyszlosci.