Ja to nie rozumiem jednej rzeczy... większość z nas przecież wierzy, nie? Wiadomo, nie wiem dokładnie ile osób chodzi co tydzień do kościoła i korzysta ze spowiedzi i komunii, ale jak patrzę na znajomych, rodzinę... no to chrzty są, komunie są, bierzmowanie dla dzieci też, księdza po kolędzie się przyjmuje, a potem to przecież wszyscy chcą być pochowani po katolicku, na katolickim cmentarzu, z księdzem. Więc no... myślę, że większość z nas to tacy „miękcy katolicy”. I właśnie nie wiem, czy to dobrze...
Bo co ja mam na myśli mówiąc „miękki katolicyzm”? No to, że wybieramy sobie z tej wiary to, co nam pasuje. A jak coś nam nie pasuje, to udajemy, że tego nie ma. I ja mam wrażenie, że to tak trochę nie fair wobec samej wiary i wobec samego Boga też chyba... no bo jak jestem w jakiejś religii, to powinnam uznawać jej zasady, a nie wybierać sobie tylko to, co mi wygodne, prawda?
To tak jakby ktoś kupił sobie samochód, ale przestrzegał tylko tych zasad ruchu drogowego, które mu się podobają. No bez sensu.
I teraz do sedna – są dwie rzeczy w katolicyzmie, które mi bardzo nie pasują. I nie wiem, co z tym zrobić. Pierwsza to zakaz antykoncepcji (no wiadomo, nie licząc tych naturalnych, ale sorry – to nie są metody, tylko trochę udawanie że się coś robi). Druga rzecz to seks przed ślubem. I teraz jak ja mam iść do spowiedzi i powiedzieć, że to był grzech, jak ja wiem, że ja tego nie zmienię? No przecież ksiądz mi nie da rozgrzeszenia, a bez rozgrzeszenia nie mogę iść do komunii... no i się robi problem.
Bo ja serio wierzę w Boga, tylko że nie chcę udawać. Nie chcę iść do kościoła i udawać, że wszystko gra, jak wewnętrznie czuję, że coś mi tu nie gra. I tak się zaczęłam zastanawiać – czy może nie powinnam po prostu zmienić wyznania? Jakiegoś, które akceptuje te rzeczy... np. kalwinizm? Czy ktoś z was w ogóle o tym myślał? Przechodził przez taką procedurę? Jak to wygląda w praktyce? Czy księża coś mówią? Czy robią problemy?
Bo ja się szczerze mówiąc czuję rozdarta – z jednej strony wiara jest dla mnie ważna, z drugiej... nie chcę być hipokrytką. A ja mam wrażenie, że jak się spowiadam z czegoś, czego nie żałuję, to to w ogóle nie ma sensu i chyba bardziej obrażam Boga niż pokazuję skruchę...