Cześć, jestem starą dziewczyną 38 lat i mam taki problem:
Mam dość ciężką fobię społeczną i żadnych znajomych. Można powiedzieć, że jestem też samotniczką, więc mi to szczególnie nie przeszkadzało, ale teraz coś na mnie spadło. W ostatnich miesiącach nagle zaczęła mi dokuczać samotność w stopniu przytłaczającym, nieustannie staram się czymś zająć myśli ale wystarczy wzmianka w tv o związku, widok pary na ulicy albo ładnego faceta i od razu zbierają mi się łzy.
Nie ma mowy o poznaniu kogoś, bo nie mam gdzie i jak. Moje zainteresowania dzielą tylko zagraniczni. Wiecie jak jest z tą gadką o wychodzeniu do ludzi. Mieszkam w okolicy trójmiasta, spędzam czas na zewnątrz, chodzę na plażę, do parku, ale jak wiele osób z moją przypadłością, wyglądam z daleka na młodszą, więc jak ktoś do mnie zagada raz na 3 lata to tylko licealiści i podpici panowie 70+
Na facebooku też próbowałam się udzielać, ale zaczepił mnie tylko jakiś zbok i się zdołowałam jeszcze bardziej, więc teraz wchodzę tylko czasem spojrzeć na jednego mema i zamykam.
Wygląda na to, że nie da się w tym wieku się zaprzyjaźnić, tylko trzeba się puszczać z obcymi do skutku, a to nie dla mnie. Zresztą nie ma sensu łudzić się, że ktoś normalny by chciał życiowego przegrywa.
------------------
Zatem mniejsza o to wszystko, chodzi mi o to, czy są jakieś sposoby na radzenie sobie z tym bez popadania w takie stany ciężkiej depresji. Na razie wolę nie wydawać pieniędzy na wizytę u lekarza, więc szukam jakiejś motywacji żeby móc trochę cieszyć się tym co się mam i nie płakać cały czas i nie mieć głupich pomysłów. Na razie staram się skupiać na tym co robię, ale kwiecień-maj mogłam tylko leżeć i nie byłam w stanie się skoncentrować na 5 minut, nie chcę żeby ten stan wrócił, a czuję, że znowu idzie. Nie wiem czy tu chodzi o jakąś złudną nadzieję, jeśli to ona to wywołuje, jak się jej pozbyć? Czy ktoś opanował sztukę całkowitego olewania tego? Czy może zostają już tylko leki?
(no dobra udało się napisać, z góry przepraszam jeśli to stara śpiewka i kogoś wkurzyłam)