Hej, co jest Waszym zdaniem gorsze? Nie mieć żadnych znajomych i nie mieć z kim wyskoczyć na głupią herbatę, do kina, czy mieć znajomych, którzy nie do końca są dla mnie OK?
Mam grupę koleżanek, z którymi kiedyś czułam się dobrze, ale nasze drogi się rozeszły. Zadziałała głównie zmiana wspólnej pracy. Kiedyś po spotkaniach wracałam w świetnym humorze, czułam się akceptowana, mogłam się wygadać, mogłam być sobą. A teraz zauważam, że po spotkaniach wracam z jakąś niepewnością, lekko skrytykowana za każdym razem, jednocześnie jakby niezauważona. Mam uczucie, że tych osób nie interesuje już, co u mnie. Widzą więcej moich wad niż zalet i chcą raczej gadać o sobie niż choć przez chwilę posłuchać. Szukam przyczyn w sobie, ale ich nie widzę, wydaje mi się, że ja się nie zmieniłam i zawsze chętnie ich słucham, wspieram.
Jakoś tak mi się układa życie, ze ludzie przychodzą i odchodzą. Niektórzy zostają na długo, inni nie. Jak teraz oleję te koleżanki, to praktycznie nie będę miała na tę chwilę żadnych. Minie trochę czasu, zanim pojawi się następne grono.
Odejść ze środowiska, w którym nie czuję się dobrze, czy jeszcze pracować nad tym? Może jestem przewrażliwiona i za dużo wymagam? Co radzicie?