Postanowiłem opisać moją historię, ale mam świadomość, że może nie być mądrych rad na to, co mi się przytrafiło, chyba bardziej potrzebuję się wygadać.
Mam 45 lat, z żoną właśnie obchodzimy 20 rocznicę, mamy troje nastoletnich dzieci. Nasz związek z zewnątrz był postrzegany jako wręcz idealny, muszę przyznać że faktycznie mogliśmy być tak odbierani. Nie było nigdy między nami żadnych poważniejszych kłótni, zdrad i innych ciężkich sytuacji, a jednak coś się wydarzyło.
Ja mam pracę, która dosyć mocno mnie eksploatuje, przede wszystkim czasowo i myślę, że to jest przyczyna, że zaczęło się coś psuć. Pewnego pięknego dnia, jakieś 2 lata temu żona nagle powiedziała mi, że jej uczucie do mnie wygasło. Jako przyczynę podała to, że zaczęła się czuć przeze mnie zaniedbywana, do tego doszło jeszcze kilka drobiazgów, ale żaden z nich z osobna nie mógłby być powodem rozstania. Mi się wówczas świat dosłownie zawalił, poczułem się jakbym dostał cios od boksera wagi ciężkiej, tym bardziej że uważałem, że jednak staram się w naszej relacji i nie jest tak, że żonę zaniedbuję. Byłem przez te wszystkie lata dosłownie wpatrzony w nią jak w obrazek i nie szczędziłem pieniędzy na nic, których dzięki mojej pracy mamy niemało. Nie mogłem wówczas się pogodzić z wieloma rzeczami, przede wszystkim z tym, że nie powiedziała mi wcześniej, że czegoś jej brakuje, dopiero dowiedziałem się po tym jak mleko się rozlało. Byłem strasznie zdołowany tamtą sytuacją, bo kochałem żonę nad życie i nie spodziewałbym się z jej strony takiej reakcji. Logicznym wytłumaczeniem byłoby to, że pojawił się boczniak, ale teraz po czasie wiem na 100%, że nie było nikogo takiego. Zacząłem się ogarniać słuchając każdej krytyki pod moim adresem i myślę, że naprawdę sporo wtedy od siebie dałem. Niestety, wystarczyło to na 2 miesiące, po czym ja znów zajęty pracą dostałem od niej jeszcze mocniejszego kopniaka. Powiedziała mi wtedy, że nie pasujemy do siebie i żebym sobie poszukał kogoś innego. Przyznam, że te słowa mnie dosłownie zmroziły, bo przez te wszystkie lata moje serce było otwarte tylko na żonę i świata poza nią nie widziałem. Po tych słowach zaczęło się między nami dosłownie piekło, choć nie kłóciliśmy się, czy wyzywaliśmy, ale żona otwarcie pokazywała wobec mnie brak szacunku. Trwało to 4 miesiące, po czym żona nagle znów się na mnie otworzyła, myślę że zauważyła jak mi na niej zależy i jak wiele w sobie zmieniłem na lepsze. Myślałem, że od tej chwili będzie dobrze, ale niestety po pół roku koszmar znowu wrócił i był jeszcze gorszy. Wtedy mi żona powiedziała, że nie daje mi już absolutnie żadnych szans, zaczęła dawać pomysły jak przygotować dom na sprzedaż, u kogo będą dzieci, itp. Do tego wszystkiego przybiła gwóźdź do trumny oznajmiając, że będzie spać teraz w innym pokoju i znów padły te same słowa, żebym poszukał sobie kogoś innego, bo facetem mimo wszystko jestem fajnym, ale ona chce czegoś więcej, a wie, że ja mógłbym być naprawdę lepszy, ale dla innej. Spałem sam 2 miesiące przepłakując praktycznie każdą noc po czym... przez zupełny przypadek rzeczywiście pojawiła się inna. Ania, bo tak ma na imię, nie jest klasycznym plastrem. To dziewczyna, o którą starałem się, gdy byliśmy młodzi, jeszcze przed maturą. Wtedy nam jednak się nie udało, ona wybrała innego i nasze drogi się rozeszły na lata. Aż do teraz. Jedyny kontakt mieliśmy na święta czy urodziny składając sobie zwykłe życzenia, jak to się składa setce innym znajomym. Ania miała niedawno urodziny i padło wtedy pytanie "co słychać". Postanowiliśmy się spotkać na kawę bez żadnych podtekstów, zresztą ja myślałem, że Ania jest dalej w szczęśliwym związku. Prawda okazała się jednak inna, rozwiodła się już kilka lat temu i to co się wydarzyło dalej myślę, że w tym momencie nie będzie zaskoczeniem. Zaiskrzyło między nami bardzo, na pewno dużo bardziej niż kiedyś, ona mi powiedziała, że będąc dojrzałą kobietą zwraca teraz uwagę na zupełnie inne cechy u mężczyzn. Ja natomiast poczułem do niej pożądanie takie samo jak kiedyś i moje serce niespodziewanie zapłonęło, zresztą w dwie strony. Zaczęliśmy na nowo budować relację opowiadając sobie co u nas słychać i wspominając stare czasy. Zaczęło być wręcz cudownie, ja byłem wówczas zmaltretowanym psychicznie cieniem człowieka, a Ania mnie szybko postawiła na nogi. Moja żona w tym czasie nadal była chłodna i niedostępna, ale ja się przestałem już tym przejmować, tym bardziej że wiem, że ponosiłem karę nieadekwatną do winy i wiele razy spotykałem się z komentarzami naszych wspólnych znajomych (a nawet jej rodziny), gdzie oni trzymali moją stronę mówiąc, że żona za bardzo "odpłynęła" i ja jej już nie wystarczam. Ja wcześniej nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, że ona chce ode mnie odejść, po prostu z rozpaczy szalałem, ale po miesiącu bycia z Anią nagle poczułem się znowu silnym człowiekiem. Powiedziałem wtedy żonie, że ok zgadzam się na rozwód i zacząłem z nią ustalać pierwsze szczegóły. Ona powiedziała mi, że czuje że kogoś mam, ale ja od tego tematu uciekałem. Zaczęła się mnie wręcz w ciepły sposób wypytywać, żebym jej o niej opowiedział, coś jak matka pyta dorastającego syna, kim jest dziewczyna, z którą się zaczął spotykać. W każdym razie w ten dzień pojechałem na weekend do Ani i wróciłem późnym wieczorem. Wtedy stało się dla mnie coś niespodziewanego. Już wcześniej o tym wiedziałem, bo poświęciłem bardzo wiele czasu tematyce napraw relacji, konsultowałem się również z pewnym trenerem, który zajmuje się takimi problemami, ale nie myślałem, że w przypadku mojej zdeterminowanej od 2 lat żony może zadziałać coś takiego - otóż realna wizja straty zmieniła znów jej podejście do mnie o 180 stopni i zaczęła być kochającą żoną. Ja się zacząłem już czuć z tym niezręcznie, bo zaczął mi się fajny związek z Anią, a teraz nagle mam znów dobrą i kochającą żonę. Powiedziałem Ani o tym, a ona ze smutkiem odpowiedziała, że czuje, że mnie traci... Serce mi zaczęło pękać na nowo, ale teraz z drugiej strony, bo nie chciałem jej skrzywdzić i dać jej poczucia wykorzystanej zabawki. Moje intencje wobec niej są naprawdę gorące i szczere. Po 2 dniach postanowiłem powiedzieć żonie o całej sytuacji, że musi wiedzieć, że zacząłem się z kimś spotykać (nawet nie potrafiłbym ukryć tego w takiej sytuacji). Żona przyjęła to z płaczem mówiąc, że wie, że sama sobie tego piwa nawarzyła i ma świadomość, że była dla mnie przez ten czas suką. Cała ta sytuacje trwa ponad miesiąc i czuję się jak w zawieszeniu. Żona wróciła do łóżka, ja jej powiedziałem, że po tym wszystkim nie mogę tak po prostu powiedzieć Ani "dziękuję, fajnie było" i czuję, że jakaś część mnie tam została. Teraz żona robi wszystko, żeby mnie odzyskać, a ja mam mętlik w głowie. Myślę, że żona przekombinowała, bo myślała że jest w stanie ze mną robić, co chce, bo wiedziała jak jestem w niej zakochany i nie wierzyła, że mógłbym sobie tak szybko kogoś znaleźć. Prawda okazała się jednak inna - przez zupełny przypadek natrafiłem na kogoś, kto mi w brzuchu wzburzył motyle, które drzemały tam ponad 20 lat i nie jest to klasyczny plaster z Tindera, którego teraz moja żona mogłaby łatwo zdmuchnąć, to relacja, która się kiedyś narodziła, ale nie miała szans się rozwinąć. Do teraz. W moim przypadku mogła to zrobić tylko jedna osoba na świecie - właśnie Ania.
Na początku byłem wręcz zrozpaczony ta sytuacją, bo powiedziałem Ani, że nie chcę, żeby poczuła się jak wykorzystana zabawka, zresztą uczucia moje wobec niej zapłonęły miłością wielką i prawdziwą, tyle że... do żony, dzieci i domu też czuję przywiązanie i czuję też to jak się znów na żonę otwieram na nowo, chociaż boję się, że ona znowu mi przyłoży, ale na pewno teraz jak mam Anię to już nie będzie to tak bolesne jak dotychczas.
Kompletnie nie wiem jak z tego wybrnąć, bo nie ma rozwiązania takiego, które by usatysfakcjonowało wszystkie strony, mieszkam w domu, ale jeżdżę co kilka dni do Ani na legalu, co wiem, że powoduję cierpienie u mojej żony (nie chcę tego robić po kryjomu). Obydwie teraz są we mnie zakochane po uszy - z wzajemnością. Przeczytałem, jak się to nazywa - poliamoria. Nigdy nie pomyślałbym, że wpakuję się w coś takiego. Wiem, że kobietom się raczej podobam, ale nigdy mnie nie interesowały romanse, zawsze chciałem być uczciwy i nie dokładać sobie takich problemów. Być może za bardzo nie chciałem i życie mi samo zagrało na nosie.