Witam wszystkich. Mam ogromny problem i nie wiem już co zrobić i co myśleć, muszę się chyba po prostu dowiedzieć czy słusznie mam problem czy to że mną jest coś nie tak..
Jestem z moim partnerem już prawie 2 lata. Mieszkamy w sumie od początku razem( w jego domu rodzinnym, jednak sami-mama pracuje za granicą, ojciec nie żyje, rodzeństwo mieszka w innym mieście) bo miałam nieprzyjemną sytuację we własnym domu i mój M zaproponował żebym zamieszkała z nim. I cóż mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie to inaczej. Pierwsza kwestia-praca. Pracuje tylko ja. Chwytam się czego mogę. Oboje jesteśmy na rencie rodzinnej po zmarlych rodzicach, ale jak można się spodziewać te kwoty nie starczaja na życie. Więc pracuję. I nie zrozumcie mnie zle- lubię pracę i nie wymagam od mojego żeby też zapie**alał, nie mam potrzeby mieć faceta który mnie utrzymuje. Tym bardziej że mój ukochany ma problemy zdrowotne z którymi musi się uporać zanim będzie mógł iść do pracy. I rozumiem to wszystko. Ale problem jest taki że przychodze z pracy do pracy. Posprzątać ugotować i najlepiej jeszcze zrobić dobrze. O ugotowanym obiedzie po powrocie z pracy nie ma mowy. Czemu? Bo syf w kuchni. Jak pytam czemu nie mógł naczyń z wczoraj pozmywac czy wsadzić do zmywarki(bo ja już nie miałam siły) to pyta się mnie czy to on tak nasyfil że ma to sprzatac. Odkurzanie? W życiu nie. Czemu? Bo tyle tych kłaków po moich "sierściuchach" że mu się rzygać chce. A potem problem do mnie że nie umiem się domem zająć.. Kurde ni3 mogę robić wszystkiego naraz. Skoro ni3 pracuje to mógłby pomagać w domu.. Druga kwestia to moje "siersciuchy".mam pieska shih-tzu. Od poczatku tu z nim mieszkam, M wiedział że będę się wprowadzać z pieskiem którego mam od kiedy skończyłam 12 lat. I na początku wszystko było super. Potem bardzo szybko zaczely mu przeszkadzać WSZYSTKIE dźwięki wydawane przez tego psa. Kichanie, oblizywanie się, stukanie pazurów o panele. Tyle dobrze że mały nie szczeka bo już wogole byłaby masakra.. I tu się zaczely pojawiać zgrzyty. Ja żyjąc z tym psem przez 8 lat na pewne dźwięki 'ogłuchłam'. Po prostu nie zwracam na nie uwagi bo są moja codziennością. Mój M nigdy do tego przyzwyczajony nie był a należy do osób które do skupienia się potrzebują ciszy więc rozumiałam to że może go to irytować. Ale to ju nie jest irytacja. On na niego krzyczy kiedy ten się oblicze kilka razy pod rząd. Do tego stopnia krzyczy że mój mały się trzęsie że strachu i czasem nawet popusci-za co oczywiście też dostaje nastepna dawkę opierdzielu. Piesek już jest nie najmlodszy więc zdarzają mu się wpadki w stylu załatwienia się w domu. Nie jest to bardzo częste ale no zdarza się ostatnio częściej i jak na złość akurat jak ja jestem w pracy. I tak jest super bo sygnalizuje że potrzebuje wyjść ale jak mój M się zamyka w pokoju mając go gdzieś to ten nie wytrzyma i puści. M nie wyjdzie z nim na dwór jak mnie nie ma "bo on się go nie słucha a nie będzie się z nim ganiał żeby wrócił do domu". Więc jak ten się w domu załatwi to wina jest moja bo zapomnialam wyjść ze swoim "gadem" na dwór przed praca. I uwaga. M tego nie sprzatnie. Zostawi to aż wrócę do domu bo on po tym smierdzielu nie będzie sprzątał. Pies dobrze wie ze nie może tego robić i zawsze jak mu się zdarzy to pokazuje skruchę i chce przeprosić. Wiem dobrze ze robi to tylko kiedy już naprawdę nie może wytrzymac. Ale M uważa ze on mu to robi na złość. Bo akurat zawsze jak mnie nie ma, bo on go chce zdenerwować bo go nie lubi. Po takiej akcji nie wolno mi psa pogłaskać przez kilka dni bo "nie zasłużył". Do tego dochodzi kotka. W zeszłym roku urodziły nam się małe koty. Dwa miały iść do domu-moja kotka i jego kocur. Kocur jest pół domowy pół dwórny bo moja kicia nauczyła się korzystać z kuwety a kot niestety poszczywal w domu. Oczywscie " takiego smierdziela w domu trzymać nie bedzie" więc został wyrzucony na dwór. Moja kotka w końcu zaczęła bardziej dokazywac. Jak była gadka o kotach w domu to on wszystko rozumial- ze to kot ze bedzie wskakiwal w różne miejsca ze bedzie drapal-wszystko rozumie tylko chce zeby kot miał jasno zaznaczone jeśli coś takiego zrobi że nie wolno mu tego robić i to jest zle. Ale mam wrażenie że rozgoryczenie że ja mam swojego kotka w domu a on nie wzięło górę. Nagle wszystko co "kocie" zaczęło mu przeszkadzać. To że skacze za owadami, że lubi sobie wskoczyć na parapet, że śpi na krześle zamiast w lezeniu. Miarka się przebrala jak wskoczyła na stół bo wyczuła resztki jedzenia. Imba taka że ja byłam przerazona. Oczywiście dostała opieprz ale to nie wystarczyło. Na kilka dni była zamknięta w kotłowni i ja nie miałam nic do powiedzenia.. Niestety sytuacja się powtórzyła. Teraz mam kota "wy*ebac na dwór bo on go w domu widzieć nie chce".ja wiem że pewnych rzeczy nie powinna robić ale kurde jest tylko kotem. Pewne rzeczy robi instynktownie pewne rzeczy bedzie robić bo po prostu koty tak mają. I ja jej wciąż nie pozwalam na to czego nie chce żeby robiła ale problem i tak jest bo albo " ja za mało dosadnie ja wychowuje" albo "ona jest tak tempym kotem że niczego nie potrafi się nauczyć". Urosła ogromna kłótnia bo tak się zdarzyło że pies dwa dni pod rząd załatwił się w domu, zaraz potem kot na stole, i teraz ja jestem ta najgorsza i mi się baty zbierają za to że " jak zwykle moje gady psują mu dzień".
Kocham go nad życie i nie wyobrażam sobie go zostawić. To jest, mój najgorszy koszmar. Ale po prostu nie wiem już co mam zrobić bo w każdej rozmowie wszystko jest obracane tak że to moja wina i że to ja jestem najgorsza. A jak mu powiem że może nie warto się aż tak denerwować z powodu niektórych rzeczy i samemu sobie nakręcać złych emocji i psuć sobie dnia to wracamy do punktu wyjscia- ja mu śmiem mówić że sam sobie psuje dzień? Jak to przecież ja i moje gady..
Nie mam siły trochę już ale nie mogę też żyć bez niego i wydaje mi się że jestem w punkcie bez wyjścia. Czy może powinnam zmienić swoje priorytety? Czy to ja mam złe oczekiwania?
Innymi słowy nie masz i nie stawiasz żadnych granic, a on może zrobić wszystko (czyli nie robić nic).
Dla swego dobra nie używaj wobec Twego M słowa 'partner'; on nie ma żadnego powodu, by zmienić swe postępowania, ma darmową kucharkę, sprzątaczkę, zaopatrzeniowca, it.d. Jakie Ty masz z tego układu korzyści?
A myślisz, że on Cię kocha? Czy tak wyrażana miłość ci odpowiada? Sądzisz, że to się zmieni jak nie będzie kota czy psa? Moim zdaniem spora szansa, że znajdzie coś innego co mu przeszkadza i na co może zrzucić odpowiedzialność za swoje zle samopoczucie.
Poobserwuj co się będzie działo i zastanów się czy na pewno chcesz iść z nim przez życie. Dopiero się bliżej poznajecie. Nie wiem czy myślisz o dzieciach ale mam przeczucie, że dzieci tak samo by mu przeszkadzały i że wszystko może spaść na Ciebie. Ten facet zupełnie nie wydaje się dobrym materiałem na ojca.
Naprawdę wyobrażasz sobie dalsze życie z takim partnerem?
Ps. Pls, wykastrujcie te koty...
On na niego krzyczy kiedy ten się oblicze kilka razy pod rząd.
Po takiej akcji nie wolno mi psa pogłaskać przez kilka dni bo "nie zasłużył".
Na kilka dni była zamknięta w kotłowni i ja nie miałam nic do powiedzenia.
Teraz mam kota "wy*ebac na dwór bo on go w domu widzieć nie chce".
To jest znęcanie się nad zwierzętami. Przy okazji nad Tobą. Lub nad Tobą a przy okazji nad zwierzętami, trudno teraz ocenić.
Czy planujecie dzieci? Czy dzieci też będzie zamykał w kotłowni albo wyrzuci na dwór jak będą za głośno płakać? W ilu jeszcze tematach nie masz nic do powiedzenia? Takie pytanka na szybko, myślę, że znalezienie odpowiedzi może pomóc.
Witam wszystkich. Mam ogromny problem i nie wiem już co zrobić i co myśleć, muszę się chyba po prostu dowiedzieć czy słusznie mam problem czy to że mną jest coś nie tak..
Jestem z moim partnerem już prawie 2 lata. Mieszkamy w sumie od początku razem( w jego domu rodzinnym, jednak sami-mama pracuje za granicą, ojciec nie żyje, rodzeństwo mieszka w innym mieście) bo miałam nieprzyjemną sytuację we własnym domu i mój M zaproponował żebym zamieszkała z nim. I cóż mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie to inaczej. Pierwsza kwestia-praca. Pracuje tylko ja. Chwytam się czego mogę. Oboje jesteśmy na rencie rodzinnej po zmarlych rodzicach, ale jak można się spodziewać te kwoty nie starczaja na życie. Więc pracuję. I nie zrozumcie mnie zle- lubię pracę i nie wymagam od mojego żeby też zapie**alał, nie mam potrzeby mieć faceta który mnie utrzymuje. Tym bardziej że mój ukochany ma problemy zdrowotne z którymi musi się uporać zanim będzie mógł iść do pracy. I rozumiem to wszystko. Ale problem jest taki że przychodze z pracy do pracy. Posprzątać ugotować i najlepiej jeszcze zrobić dobrze. O ugotowanym obiedzie po powrocie z pracy nie ma mowy. Czemu? Bo syf w kuchni.
Po czym konkretnie jest ten syf w kuchni?
Czy to Ty wieczorami gotujesz tylko dla siebie i zostawiasz ten syf na następny dzień?
Czy może jest to syf po Waszym wspólnym posiłku?
Jak pytam czemu nie mógł naczyń z wczoraj pozmywac czy wsadzić do zmywarki(bo ja już nie miałam siły) to pyta się mnie czy to on tak nasyfil że ma to sprzatac. Odkurzanie? W życiu nie. Czemu? Bo tyle tych kłaków po moich "sierściuchach" że mu się rzygać chce.
Wygląda na to, że Twój "partner" potrafi znaleźć sobie wymówkę w każdej sytuacji i do każdego przejawu swojego lenistwa.
A potem problem do mnie że nie umiem się domem zająć.. Kurde ni3 mogę robić wszystkiego naraz. Skoro ni3 pracuje to mógłby pomagać w domu..
Nie ma czegoś takiego, jak pomaganie w domu. Mężczyzna nie ma pomagać Ci w domu. Bo to nie jest tak, że to Twój dom, w którym on jest chwilowym gościem i będzie to z jego strony bardzo miły gest, jeśli chociaż pościeli po sobie łóżko.
To jest Wasz wspólny dom/ mieszkanie/ życie - i wspólnie zajmujecie się obowiązkami jakie są związane ze wspólnym życiem.
Czy jeśli zrobisz zakupy, albo wymyjesz toaletę, to też się to nazywa, że Ty jemu pomagasz w domu?
Druga kwestia to moje "siersciuchy".mam pieska shih-tzu. Od poczatku tu z nim mieszkam, M wiedział że będę się wprowadzać z pieskiem którego mam od kiedy skończyłam 12 lat. I na początku wszystko było super. Potem bardzo szybko zaczely mu przeszkadzać WSZYSTKIE dźwięki wydawane przez tego psa. Kichanie, oblizywanie się, stukanie pazurów o panele. Tyle dobrze że mały nie szczeka bo już wogole byłaby masakra.. I tu się zaczely pojawiać zgrzyty. Ja żyjąc z tym psem przez 8 lat na pewne dźwięki 'ogłuchłam'. Po prostu nie zwracam na nie uwagi bo są moja codziennością. Mój M nigdy do tego przyzwyczajony nie był a należy do osób które do skupienia się potrzebują ciszy więc rozumiałam to że może go to irytować. Ale to ju nie jest irytacja. On na niego krzyczy kiedy ten się oblicze kilka razy pod rząd. Do tego stopnia krzyczy że mój mały się trzęsie że strachu i czasem nawet popusci-za co oczywiście też dostaje nastepna dawkę opierdzielu.
To jest znęcanie się nad zwierzętami i przypominam tylko, że przynajmniej w teorii - ale jest to karalne.
Podaj chociaż jeden powód, dla którego pozwalasz mu znęcać się nad swoim psem.
Piesek już jest nie najmlodszy więc zdarzają mu się wpadki w stylu załatwienia się w domu. Nie jest to bardzo częste ale no zdarza się ostatnio częściej i jak na złość akurat jak ja jestem w pracy. I tak jest super bo sygnalizuje że potrzebuje wyjść ale jak mój M się zamyka w pokoju mając go gdzieś to ten nie wytrzyma i puści. M nie wyjdzie z nim na dwór jak mnie nie ma "bo on się go nie słucha a nie będzie się z nim ganiał żeby wrócił do domu".
Domyślam się, że smycz nie załatwi sprawy, ponieważ problemem nie jest fakt, że pies się go nie słucha, tylko to, że on tego psa nie lubi, nie znosi i nienawidzi.
Więc jak ten się w domu załatwi to wina jest moja bo zapomnialam wyjść ze swoim "gadem" na dwór przed praca.
Masz psa od 8 lat i zapominasz wyjść z nim rano na dwór? Nie ściemniaj proszę.
I uwaga. M tego nie sprzatnie. Zostawi to aż wrócę do domu bo on po tym smierdzielu nie będzie sprzątał. Pies dobrze wie ze nie może tego robić i zawsze jak mu się zdarzy to pokazuje skruchę i chce przeprosić. Wiem dobrze ze robi to tylko kiedy już naprawdę nie może wytrzymac. Ale M uważa ze on mu to robi na złość. Bo akurat zawsze jak mnie nie ma, bo on go chce zdenerwować bo go nie lubi.
Oczywiście, że M tego nie sprzątnie. On tego psa nie znosi. Nigdy w życiu nie będzie po nim sprzątał.
Po takiej akcji nie wolno mi psa pogłaskać przez kilka dni bo "nie zasłużył".
Co to znaczy - nie wolno Ci? Chcesz przez to powiedzieć, że Twój "partner" wydaje Ci polecenia, lub zezwolenia, a Ty się do tego stosujesz?
Odtrącasz swojego pieska, bo partner nie pozwala Ci go dotykać?
Do tego dochodzi kotka. W zeszłym roku urodziły nam się małe koty. Dwa miały iść do domu-moja kotka i jego kocur. Kocur jest pół domowy pół dwórny bo moja kicia nauczyła się korzystać z kuwety a kot niestety poszczywal w domu.
Po pierwsze - nie masz warunków do tego, żeby się porządnie zająć choć jednym zwierzęciem, jakim jest Twój pies, nie rozmnażaj więc kolejnych, tylko po to, żeby tych zaniedbań było jeszcze więcej.
Po drugie - niewykastrowany kocur zawsze będzie posikiwał w domu, nie jest to jakaś specjalistyczna, tajemna wiedza.
Oczywscie " takiego smierdziela w domu trzymać nie bedzie" więc został wyrzucony na dwór.
Brawo, widać, że naprawdę bardzo kochacie zwierzęta ...
Moja kotka w końcu zaczęła bardziej dokazywac. Jak była gadka o kotach w domu to on wszystko rozumial- ze to kot ze bedzie wskakiwal w różne miejsca ze bedzie drapal-wszystko rozumie tylko chce zeby kot miał jasno zaznaczone jeśli coś takiego zrobi że nie wolno mu tego robić i to jest zle. Ale mam wrażenie że rozgoryczenie że ja mam swojego kotka w domu a on nie wzięło górę.
Ale w czym problem? Domyślam się, że kot, którego wywaliliście z domu jest gdzieś w pobliżu? Co za kłopot, żeby go wykastrować, zsocjalizować z Twoją kotką i aby również mieszkał z Wami w domu?
Przerasta Was to finansowo, czy mentalnie, czy w czym konkretnie jest problem?
Nagle wszystko co "kocie" zaczęło mu przeszkadzać. To że skacze za owadami, że lubi sobie wskoczyć na parapet, że śpi na krześle zamiast w lezeniu. Miarka się przebrala jak wskoczyła na stół bo wyczuła resztki jedzenia. Imba taka że ja byłam przerazona. Oczywiście dostała opieprz ale to nie wystarczyło. Na kilka dni była zamknięta w kotłowni i ja nie miałam nic do powiedzenia..
Mam wrażenie, że Twój post to prowokacja - sprawdzasz po prostu na ile szokujących i niedorzecznych treści możesz sobie pozwolić.
Niestety sytuacja się powtórzyła. Teraz mam kota "wy*ebac na dwór bo on go w domu widzieć nie chce".ja wiem że pewnych rzeczy nie powinna robić ale kurde jest tylko kotem. Pewne rzeczy robi instynktownie pewne rzeczy bedzie robić bo po prostu koty tak mają. I ja jej wciąż nie pozwalam na to czego nie chce żeby robiła ale problem i tak jest bo albo " ja za mało dosadnie ja wychowuje" albo "ona jest tak tempym kotem że niczego nie potrafi się nauczyć". Urosła ogromna kłótnia bo tak się zdarzyło że pies dwa dni pod rząd załatwił się w domu, zaraz potem kot na stole, i teraz ja jestem ta najgorsza i mi się baty zbierają za to że " jak zwykle moje gady psują mu dzień".
Twoje zwierzęta są zaniedbane i są za te zaniedbania dodatkowo karane - Wszystko to dzieje się za Twoim przyzwoleniem i zgodą.
Jak możesz w ogóle na coś takiego pozwalać? Dlaczego zwierzęta nie są wykastrowane?
Kocham go nad życie i nie wyobrażam sobie go zostawić. To jest, mój najgorszy koszmar.
Jak widać dla każdego koszmar ma inne znaczenie. Dla mnie koszmarem byłby partner, który jest sadystą i który krzywdzi zwierzęta.
Dla Ciebie koszmarem jest brak takiego partnera.
Ale po prostu nie wiem już co mam zrobić bo w każdej rozmowie wszystko jest obracane tak że to moja wina i że to ja jestem najgorsza. A jak mu powiem że może nie warto się aż tak denerwować z powodu niektórych rzeczy i samemu sobie nakręcać złych emocji i psuć sobie dnia to wracamy do punktu wyjscia- ja mu śmiem mówić że sam sobie psuje dzień? Jak to przecież ja i moje gady..
On Twoich/ Waszych zwierząt NIE AKCEPTUJE. Nie lubi ich, nie znosi, dręczy je i znęca się nad nimi.
Jeśli w czymkolwiek tutaj jest jakiś udział Twojej winy - to taki, że na to pozwalasz.
Nie mam siły trochę już ale nie mogę też żyć bez niego i wydaje mi się że jestem w punkcie bez wyjścia. Czy może powinnam zmienić swoje priorytety? Czy to ja mam złe oczekiwania?
Och, doprawdy? A jak żyłaś dotychczas bez niego? Urodziłaś się dopiero dwa lata temu, tuż po jego poznaniu?
Oczywiście, że możesz żyć bez niego. Tylko nie chcesz.
Ty wolisz pozwalać na krzywdzenie słabszych i całkowicie bezbronnych istot w imię tego, żeby być z takim cudownym partnerem.
I oczywiście, że masz złe oczekiwania. Oczekujesz, że Twój "partner" wreszcie Cię zrozumie, że się zmieni, i że będzie traktował te nieszczęsne stworzenia normalnie.
Tymczasem to się NIGDY nie wydarzy.
Nie ufam ludziom, ktorzy robia awantury o zwierzeta. Wyrzuc goscia. Bedziesz szczesliwsza.
Ja mam psa od pieciu lat i nie wyobrazam sobie miec partnera, ktory by razem ze mna nie kochal mojego psa. End.
Wg mnie to wy oboje jesteście niepoważni. Pozwalacie się rozmnażać kotom i żonglujecie nimi między domem a podwórkiem, on stosuje przemoc wobec zwierząt, a Ty mu zwalasz na głowę psa, który co chwilę załatwia się w domu i masz pretensje, że on po nim nie sprząta (bo tak, najpierw piszesz "czasem popuści", a potem wychodzi na to, że nasikane jest co chwilę, bo Tobie się zapomniało wyjść; sorry, mimo całej miłości do zwierząt byłabym wściekła, gdyby ktoś wprowadził się do mnie z psem, który załatwia mi się w domu, i jeszcze fochy, że tego nie posprzątałam). Eee... Co to w ogóle za mieszanka? Tylko zwierzaków szkoda. Zostaw faceta, bo jego nastawienia do zwierząt nie przeskoczysz, ale - na litość - sama tymi zwierzakami też się porządnie zacznij zajmować.
9 2021-06-09 17:51:56 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-09 17:52:20)
Za sam fakt, że nie widzisz niczego złego w swobodnym rozmnażaniu się kotów(czy też psów) to ciężko jest mi wydać obiektywną opinię. Swojemu psu pozwalam na wiele rzeczy, ale na pewno nie na załatwianie się w domu...